Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Maria K. Kominek OPs
A jednak wojna


Rozpoczęła się „Operacja Wolność dla Iraku". Celem tej „operacji" jest ustanowienie wolności dla narodu irackiego i „fizyczne wyeliminowanie Saddama Huseina". Słowa pełne obłudy. W języku nowomowy wojnę nazywa się operacją, zabicie - fizyczną eliminacją, a dominację nad polami naftowymi - ustanowieniem wolności. Podobnie mówi się o wyzwoleniu narodu, nie mówiąc o zabijaniu ludzi.
Ta wojna jest bardziej obrzydliwa od „Pustynnej Burzy", bardziej obrzydliwa od „poszukiwań Bin Ladena" i niszczenia Afganistanu. Przywódca Stanów Zjednoczonych wydaje się być ogarniętym amokiem wojny i stawia się w jednym szeregu ze Stalinem i Hitlerem. Pod tym względem, kto wie, czy Hitler nie był uczciwszy - on przynajmniej otwarcie głosił, że chce zabijać, bo jedni mu się nie podobają, a drudzy mu przeszkadzają. Tym razem jednak mówi się o demokracji, wolności, swobodach obywatelskich i wielu jeszcze innych nie istniejących rzeczach. Nie mówi się wcale o tym, że chodzi o pola naftowe, o pieniądze i o władanie nad światem.
Od lat wmawia się nam, że demokracja, to taki ustrój, w którym wiele do powiedzenia ma społeczeństwo. Podobno wybieramy swoich przywódców, a oni - demokratycznie wybrani - reprezentują nasze pragnienia i interesy. W związku z tym od czasów przemian politycznych w Polsce, żyjemy z poczuciem winy. Wmawia się nam lub sami sobie wmawiamy, że nie potrafimy głosować, że sami sobie jesteśmy winni, bo takich mamy przywódców, jakich wybraliśmy (lub zgodziliśmy się na ich wybór nie głosując). Pewna prawda w tym jest i takie stwierdzenia byłyby całkiem słuszne, gdyby nie to, że stawiając sobie za wzór osławione demokracje zachodnie, uważamy, że tam osiągnięto ideał demokracji i do takiego ideału mamy dążyć. I tak patrzymy z podziwem na Stany, gdzie „demokracja osiągnęła swój szczyt" i wzdychamy do swoich wyidealizowanych wyobrażeń o ustroju amerykańskim. Zachodnia Europa jest dla nas też wzorcem. Może nie w takim stopniu jak Stany, ale zawsze zachwycamy się demokracją. I co się okazuje - statystyki na dwa dni przed wojną z Irakiem (pardon - przed operacją o wyzwolenie), pokazują, że w każdym z krajów popierających Stany ponad 85% obywateli jest przeciwko wojnie. W samych Stanach ten procent, choć trochę niższy, jest zbliżony. Od dłuższego czasu nie ustają protesty i demonstracje. Na różnych stronach internetowych zabrano setki tysięcy podpisów i wysłano do różnych przywódców. Wola ludu jest wyraźna. No i co z tego? Wojnę zaplanowano i musi być. Taka jest prawda o demokracji.
W tym wszystkim dla nas najbardziej przykre jest to, że nasi przywódcy uwikłali nas w wojnę, która jest niesprawiedliwa i w której my jesteśmy agresorem. Obłudnie uspakajają nas, że to wojna prewencyjna (jeszcze jedno słówko z nowomowy) i że naszych żołnierzy pojedzie tylko 200. Tak jakby liczba żołnierzy mogła zmienić fakty. Jesteśmy znowu u boku swego wielkiego sojusznika, tak jak byliśmy w 1968 roku, gdy wchodziliśmy do Czechosłowacji.
Zmuszono nas wejść do brudnej wojny, musimy wstydzić się za swoich przywódców, za tych, którzy dla swoich i obcych interesów wysyłają polskich żołnierzy tam, gdzie nic nie mamy do roboty.
Piszę te krótkie słowa kilka godzin po rozpoczęciu wojny. Jeszcze parę godzin temu moi znajomi zastanawiali się czy Polska jest w stanie wojny czy nie. Czy tych 200 żołnierzy nie jest za mało, by mówić o wypowiedzianej wojnie? Otóż, jeśli ktoś miał wątpliwości, myślę, że prezydent Bush mu je skutecznie rozwiał. Ogłosił bowiem, że armie sojusznicze rozpoczęły „operacje". Oczywiście pod przywództwem Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy w tym wszystkim trochę jak to gówno (przepraszam), które uczepiło się statku Batory i dumnie krzyczało do wszystkich napotkanych statków: „płyniemy!". Ano, płyniemy!