Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Maria K. Kominek OPs
Wszelka władza


Na stronie internetowej Sejmu umieszczono cytat: "Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu". Przeciętny człowiek może sobie pomyśleć, że jest to cytat z jakiegoś traktatu marksistowskiego lub innego dzieła filozoficznego o zabarwieniu ateistycznym. Otóż nie - ten cytat pochodzi z Konstytucji Trzeciego Maja!
Nie mam zamiaru analizować tu tekstu Konstytucji Trzeciego Maja i rozważać zawartych w nim tez - zwracam tylko uwagę na pewne szczegóły. Rozpoczyna się ona od preambuły:
"W imię Boga, w Trójcy Świętej jedynego. Stanisław August z Bożej łaski i woli Narodu Król Polski, Wielki Książę Litewski, Ruski, Pruski, Mazowiecki, Żmudzki, Kijowski, Wołyński, Podolski, Podlaski, Inflancki, Smoleński, Siewierski i Czernichowski, wraz ze Stanami Skonfederowanymi, w liczbie podwójnej naród polski reprezentującymi.... niniejszą konstytucję uchwalamy i tę całkowicie za świętą, za niewzruszoną deklarujemy, dopóki by naród w czasie prawem przepisanym, wyraźną wolą swoją nie uznał potrzeby odmienienia w niej jakiego artykułu."
W tekście preambuły wyraźnie widać dwoistość władzy. Król posiada ją z łaski Bożej i woli Narodu. Powstaje pytanie - od kogo pochodzi zasadniczo władza. Nie konkretnie władza Stanisława Augusta czy innego króla, a władza jako taka.
Na tym miejscu wypada mi się zastrzec, że nie jestem specjalistą w dziedzinie politologii i nie zamierzam pisać z pozycji autorytetu. Wszystkie swoje rozważania podejmuję jako zwykła chrześcijanka, która widzi nieprawidłowości, zastanawia się nad ich powodami i szuka rozwiązania w nauce Kościoła. A nauka Kościoła potwierdza, że wszelka władza pochodzi od Boga.
Być może dla człowieka współczesnego przyjęcie tej nauki jest dość trudne. Doświadczenia osobiste i całych narodów nie świadczą bezpośrednio o tym, że władza ich przywódców pochodzi od Boga. Na pewno nie jeden z moich czytelników wzdryga się czytając, jak uparcie powtarzam, że "wszelka władza pochodzi od Boga." Powodem tego jest zapomnienie lub niezrozumienie nauki Kościoła o władzy. Otóż Kościół naucza, że władzy może być prawowita i nie prawowita. Prawowita władza jest zgodna z prawem objawionym i w tym sensie pochodzi od Boga. Władza nieprawowita zaś jest sprzeczna z prawami Boskimi i jako taka nie jest władzą, a zwykłą uzurpacją. Bóg, jedyny posiada niezależną od nikogo i od niczego wolę, On jeden ma prawo stanowić prawo, dlatego żadne prawo stanowione przez ludzi, jeśli jest sprzeczne z prawem Bożym nie ma żadnej mocy wiążącej, nie obowiązuje w sumieniu, inaczej rzecz biorąc - nie ma żadnej wartości. Przypomnijmy jeszcze, że św. Piotr swoją władzę otrzymał bezpośrednio od Chrystusa, dlatego każdy kto zaprzecza papieżowi prawo sprawowania najwyższej władzy jest zwykłym heretykiem.
Pamiętajmy, że "trzeba bardziej słuchać Boga, aniżeli ludzi", o czym na płaszczyźnie społeczno politycznej zapomniano ostatnio zupełnie. Konstytucja Trzeciego Maja podejmuje pewną próbę pogodzenia "rewolucyjnych trendów" z chrześcijańską zasadą pochodzenia władzy od Boga. To jest coś w rodzaju dogodzenia każdemu - król jest królem z łaski Bożej i z woli Narodu. Zewnętrznie może się to wydawać całkiem prawidłowe. Można uważać to za odniesienie do elekcyjnego ustroju Rzeczpospolitej. Jednak tak to nie jest - stwierdzenie preambuły zawiera wewnętrzną sprzeczność - władza nie może pochodzić z dwóch źródeł. Nie ma to nic wspólnego zresztą ze sposobem dojścia do władzy konkretnego człowieka. Metody mogą być różne - istotne jest samo podejście do zagadnienia - mianowicie kto jest suwerenem władzy. Obecnie żyjemy w ustroju zwanym demokratycznym. Historia ludzkości zna wiele typów demokracji, a sam ten termin nie jest jednoznaczny. Zatrzymam się tylko na zagadnieniu ustroju, który dziś panuje w Polsce.
Cała teoria współczesnej demokracji ma swoje źródło w hasłach i "dogmatach" Rewolucji Francuskiej. Zakładają one, że człowiek jest suwerenny, w sensie niezależny od Boga. Jako taki nie potrzebuje Boga do tego, żeby żyć i się rządzić. Może rządzić się sam. Może sam decydować o tym, co jest dla niego dobre i co jest złe. Na poziomie jednostki ludzkiej takie rozumowanie nazywa się buntem przeciwko Bogu. Na poziomie całych społeczeństw - nazywa się demokracją. Zwykła logika demokracji wyraża się w skrócie w wyborze przedstawicieli ludzie wolnych i samodzielnych, którzy mają wyrażać ich dążenia i pragnienia i je realizować za pomocą stanowienia praw i sprawowania władzy. Teoretycy demokracji tłumaczą, że w ten sposób, społeczeństwo przez swoich przedstawicieli jest prowadzone do wybranych przez siebie celów. Nie mam zamiaru wchodzić w ogóle w zagadnienie realizacji tych założeń. Chcę tylko ukazać nielogiczność tego sposobu rozumowania i jego niezgodność z doktryną Kościoła. Społeczeństwo, składające się z jednostek (wolnych i niezależnych) wyłania z siebie władzę. W ten sposób władza pochodzi od społeczeństwa. Ta władza potrzebna jest po to, by rządzić tym samym społeczeństwem, które ją wyłoniło z siebie. Jest to całkowita sprzeczność - lud sam sobie nadaje władzę, by potem sobą rządzić. Na dodatek mechanizm rządzenia (co najmniej teoretycznie) opiera się na opinii większości. W tym momencie wszelkie prawa stanowione przestają mieć odniesienie do praw Bożych, stają się skodyfikowaną wolą (lub chętką) większości. Przypomnijmy sobie referenda w sprawie "aborcji" - jeden z najbardziej skandalicznych przykładów działania systemu demokratycznego - społeczeństwom dano prawo decydować o tym, czy prawo Boże obowiązuje czy nie!
W powyższym przykładzie najlepiej się ujawnia cały proces odrzucenia Boga przez ustrój demokratyczny. Tam, gdzie rządzi "nie-Bóg", nie ma miejsca dla Boga. W tym przypadku lud zajmuje miejsce Boga i w pewnym sensie powtarza się sytuacja z Rajskiego Ogrodu. "Będziecie jako bogowie" rzekł szatan i Adam i Ewa dali się skusić, spróbowali zakazany owoc. "Będziecie jako bogowie" - mówi nam demokracja i my wierzymy, że możemy nimi zostać i wydaje się nam, że głosując i wybierając jesteśmy wolni i niezależni, jesteśmy suwerennym ludem, sprawującym suwerenną władzę.
Mamy wtedy prawo, taka jest nasza naiwna wiara, stanowić o sposobie życia. Głos większości ma zadecydować o tym, co jest dobre i co jest złe. Żadne prawa moralne już nie obowiązują, bo lud sam stanowi o moralności. Odpadają wszelki obowiązki, z wyjątkiem tych, które wola ludu uchwala jako istotne. Jeśli więc lud uchwali, że starzy rodzice mają byś odsyłani do domów starców, odpada obowiązek zajmowania się nimi. Jeśli zaś uchwali, że dzieci należy wychowywać w specjalnych przedszkolach, odpada jeszcze jeden obowiązek. Znikają również prawa - prawo do godnej starości, do wychowania własnych dzieci itp., itd. Ale to wszystko uchwalił lud większością głosów, więc musi być dobre. Przykłady, które podaję są wzięte z życia. To zaprzeczanie prawom Bożym i naturalnym dzieje się od dawna, choć ostatnio przybiera na sile. Obecna demokracja jest bardzo niebezpieczna przez to, że wiele lat nasze społeczeństwo żyło w ustroju, zwanym demokracją ludową, która nb. w swoich założeniach niczym się nie różni od demokracji liberalnej. Manipulacje demokracji ludowej były jakby bardziej przejrzyste, poza tym był to ustrój przyniesiony na obcych bagnetach. Demokracja liberalna została podana narodowi jako lekarstwo na wszelkie zło. I wielu uwierzyło, że rzeczywiście - jest to najlepszy ustrój, wymyślony przez człowieka i co gorzej - uwierzono, że jest najbardziej ludzki. Nic jednak bardziej błędnego! Demokracja liberalna jest wroga człowiekowi, bo zaprzecza samej istocie natury ludzkiej. Człowiek skażony grzechem pierworodnym nie jest nieomylny i nie może decydować sam o tym co jest dobre, a co złe. Stanowienie praw należy do Boga.
W chwili obecnej ważą się losy Polski - wejdzie do Unii Europejskiej czy nie. Unia Europejska w zamysłach swoich twórców ma być super państwem, opartym na zasadach demokracji liberalnej. Tworzy się dla tego nowego mocarstwa konstytucję. Rozmowy dotyczące preambuły są wręcz żenujące. Praktyka pokazuje, że nawet jeśli w konstytucji jest jakieś odwołanie się do Boga, dzierżący władzę nie wiele co sobie z tego robią. Jednak mocni tego świata stanowczo sprzeciwiają się wprowadzeniu do preambuły jakiegokolwiek odwołania się do Boga, nawet tak kulawego, jak jest w obecnej konstytucji Polski. Szykuje się więc powstanie państwa, które otwarcie deklaruje się jako bezbożne, państwo, gdzie miejsce Boga ma zająć konglomeracja ludów i narodów, gdzie prawa stanowić będzie większość "ludu europejskiego". Inaczej rzecz biorąc - prawa stanowić będzie odwieczny wróg ludzkości, ten który zawsze chce ludzi zwieść na manowce i jest ojcem kłamstwa. Prawa demokracji, demokracji bez prawdy i dobra, demokracji bez wartości stanowi zawsze szatan.

PS. Powyższy artykuł jest próbą krótkiej analizy ustroju demokracji liberalnej. Zainteresowanym tematem polecam wyjątkowo ciekawą książkę: Marcel de La Bigne de Villeneuve "Szatan w strukturach świata", wydaną przez wydawnictwo Antyk Marcina Dybowskiego.