Maria K. Kominek OPs
Duszpasterz i świętokradztwo
Wieczorem 4 listopada 2002 TVN pokazała rozmowę z Arkadiusem Weremczukiem, znanym ze skandalicznego i co gorzej – świętokradczego - pokazu mody w Londynie. Program sam w sobie był obrzydliwy i nie obejrzałabym go, gdyby nie to, że brał w nim udział pewien ksiądz. Nie oglądałam programu od początku, zawołano mnie obejrzeć go parę minut po rozpoczęciu, ale to, co widziałam starcza aż za nadto na gorzką refleksję.
Najpierw kilka słów o samym programie. Ponieważ bardzo rzadko oglądam telewizję nie znam nazwiska dziennikarki, która zaprosiła do studia Weremczuka i innych gości. Uczestniczył jeszcze jeden dziennikarz, pani profesor, której twarzy nie znam i nie wiem, w jakiej dziedzinie jest znawcą. Z tego, co mówiła, można było się zorientować, że jest osobą, popierającą „postęp w sztuce” i wszelakie sposoby „twórczego” poszukiwania. Jak zaznaczyłam, nie oglądałabym tego programu, gdyby nie fakt, że był obecny ksiądz. A to dlatego, że same oglądanie tego programu było poniżające. Rzecz działa się w studio, pokazywano rozmówców z jakiejś nienaturalnej perspektywy, jakby całe pomieszczenie było pochyłe, a krzesła mają się zaraz usunąć na niestabilnej podłodze. Może reżyser chciał pokazać, że świat nieuchronnie chyli się ku upadkowi?
W tle za rozmówcami umieszczono ekran telewizyjny, na którym cały czas wyświetlano zapis niesławnego pokazu. Czasami obraz powiększano i wtedy bez żadnych wątpliwości można było zobaczyć półnagą modelkę, ozdobioną insygniami Matki Bożej. Wierzącemu katolikowi nie godzi się oglądać takich rzeczy, powtarzam, nie zatrzymałabym się ani na chwili przed ekranem, gdyby nie obecność duszpasterza. Zresztą, osoby, które nie znają tego księdza z twarzy i włączyły się do programu po początkowych zapowiedziach, mogły mieć problem z rozróżnieniem w nim osoby duchownej. Jowialny pan w średnim wieku, uśmiechnięty przyjaźnie do Weremczuka, zadający pytania o twórczym poszukiwaniu, bez koloratki, ale w eleganckim garniturze, do którego „twórca mody” zwraca się per pan – jak tu wpaść na pomysł, że ten pan jest księdzem! Człowiek spodziewałby się po księdzu (jeśli już zgodził się wystąpić) ostrej nagany w stosunku do czynu świętokradczego. Niestety – nie! Cały czas była mowa o „twórczym poszukiwaniu” i o intencjach „artysty”. Sam „artysta” określa się jako ateista. Swoim wyglądem i zachowaniem prawdopodobnie chce wszystkich szokować.
Zadawano Weremczukowi pytania, mówiono wiele o jego intencjach. Wszyscy jednak starali się nie urazić swego gościa, nawet chcieli mu się przypodobać. „Najśmielsze” pytanie zadał mu obecny duszpasterz: mianowicie zapytał, czy po pokazie „artysta” nie miał chwili refleksji, czy nie miał wątpliwości, co do słuszności wyboru modeli. Nie padło ani razu słowo „świętokradztwo”, nie padło słowo grzech, nawet bez przymiotnika „ciężki”!
Owszem – stwierdził Weremczuk – miał refleksję i doszedł do wniosku, że zrobił dobrze, bo tak zmusi ludzi do myślenia. Nie będę cytować całej tyrady politycznie poprawnych sloganów, które się wylewał z ust pani Profesor i pani Redaktor. O społeczeństwie polskim, o zaściankowości, o myśleniu zamkniętym itd., itd. Wszyscy to znamy. Zatrzymam się tylko na dwóch momentach rozmowy. Arkadius Weremczuk stwierdził, że ta zaściankowość przejawiła się najmocniej wtedy, gdy księża w kazaniach potępiali jego pokaz mody i się modlili o jego nawrócenie. On sam, jako „twórca” spodziewałby się, że księża będą mówić ludziom o duchowych przeżyciach i otwierać im oczy na piękno. Nie było spodziewanej reakcji duszpasterza. Było nieśmiałe pytanie o trudnościach w zrozumieniu intencji pokazu mody. I komentarz, że u nas, w naszej zaściankowej mentalności, taki pokaz mógł być odebrany negatywnie. Pokazano scenę z pokazu mody, w której Weremczuk parodiuje Chrystusa. Rzecz obrzydliwa i niegodna, bez żadnych wątpliwości świętokradcza. Nie wywołało to żadnej reakcji oburzenia.
Najciekawsza była końcówka programu. Rozmawiano o tym czy pokazy mody są potrzebne i czy będą potrzebne na przyszłość. Widać spodobało się to księdzu, bo stwierdził, że „w niebie też będziemy się ubierać i rozbierać”, bo my wierzymy w zmartwychwstanie, a to oznacza, że będziemy mieli ciała i w domyśle – potrzebę kreatorów mody. Ksiądz zakończył rozmowę słowami: „wtedy chyba będę musiał zamówić ornat u pana”! I krótki śmiech, co miało sugerować, że jest to przyjacielski żart!
Jestem tylko zwykłą tercjarką dominikańską. Moim powołaniem jest pokuta i ekspiacja za grzechy świata. Wiele czasu spędziłam na modlitwach ekspiacyjnych za obrazę Chrystusa i Jego Matki, dokonane przez Arkaduisa Weremczuka, jego modelki i tych, którzy dopuścili do takiego pokazu. Po księdzu katolickim, po każdym księdzu, niezależnie od tego jakiego środowiska jest duszpasterzem, spodziewam się potępienia dzieła Weremczuka i podjęcie modlitwy o jego nawrócenie. Spodziewam się wyjaśnienia temu zabłąkanemu człowiekowi jak strasznego czynu się dopuścił. Spodziewam się ukazania innym twórcom i również zwykłym wiernym faktu, że sztuka nie może nikogo poniewierać i obrażać. Spodziewam się zdecydowanej i ostrej reakcji na każde dzieło, noszące znamiona świętokradztwa. Niestety! Miałam okazję się przekonać, że „twórcom” wszystko wolno, byleby powiedzieli przed kamerą, że mają dobre intencję, a prości ludzie ich nie rozumieją. Wtedy będą przyjmowani w najlepszych środowiskach, a duszpasterze będą dbać o dobrą opinię dla „twórcy”, zamiast zadbać o zbawienie duszy świętokradcy.
Dzięki Bogu, że są jednak tacy księża, którzy się modlą o nawrócenie Weremczuka. Jest jeszcze jakaś nadzieja, że zobaczy on ohydę swego „dzieła” i się nawróci.