Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Maria K. Kominek OPs

Złuda zwana Unią Europejską

O Unii Europejskiej i o zagrożeniach, płynących z ewentualnego akcesu Polski do Unii napisano, wydawałoby się w sposób wyczerpujący. Podkreślono i zagrożenie ekonomiczne, i polityczne, i duchowe. Niestety, chyba jednak tych materiałów jest wciąż za mało, a poza tym, nie docierają do szerszego kręgu odbiorców. Propaganda pro unijna jest tak głośna i agresywna, że tłumi wszystkie inne opinię.

Najgorsze w tej propagandzie jest chyba to, że wejściu Polski do Unii nadano cechę determinizmu: „Unia albo nic”. I coraz więcej ludzi jest przekonanych tym argumentem. Owszem, widzą oni wszystkie zagrożenia, zdają sobie sprawę z tego, że obietnice dobrobytu materialnego i pracy dla każdego w każdym zakątku Unii są tylko zwodzeniem przed referendum. A mimo to gotowi są głosować za wejściem Polski do Unii. Dlaczego? Otóż przekonani są oni, że nie ma innej drogi. Ich dowody w skrócie można ująć mniej więcej tak: Już i tak wszystko zostało wysprzedane, już wszystkie nasze zakłady są zniszczone, kapitał obcy wszedł we wszystkie liczące się dziedziny, nic się nie da zmienić – to lepiej już głosujmy za wejściem do Unii. Taka argumentacja świadczy o deterministycznym widzeniu świata. Jakoś szybko zapomniano, że jeszcze nie więcej niż 12 lat temu jedyną racją dziejową dla Polski był wieczny sojusz ze Związkiem Radzieckim. Rozkład systemu radzieckiego nie przekonał ludzi o tym, że tak jak nie ma wiecznych sojuszy, tak samo nie ma jedynych słusznych racji dziejowych.

Jak doszło do tego przekonania? Jak jest możliwe, że wielu, wydawałoby się, rozsądnych ludzi bezkrytycznie powtarza slogany o „jedynej racji stanu”? Jedną z odpowiedzi na to pytanie znajdziemy w prawie pięćdziesięcioletniej historii niewoli komunistycznej. Propagowano wtedy i utrwalano w umysłach nieuchronność „przyjaźni ze Związkiem Radzieckim” jako rację istnienia państwa. Ponieważ każdy mógł na własnej skórze odczuć jakie są skutki tej „przyjaźni”, łatwiej było o idealizowanie Zachodu, który jawił się jako miejsce błyszczących i łatwo dostępnych sklepów, miejsce mlekiem i miodem płynące. Przez wiele lat Zachód pełnił rolę nieuzasadnionej nadziei, był ideałem, który jest dla nas niedostępny, ale gdzieś tam jednak istnieje. Takie myślenie było łatwe i pomagało przetrwać. Można było uspakajać się wierząc, że gdy kiedyś (nie wiadomo kiedy, ale bez wątpliwości będzie tak w przyszłości), kiedyś kiedy upadnie system radziecki, to i my będziemy mieli takie piękne życie jak mają tam, na Zachodzie. Nawet, gdy dochodziły wiadomości o trudnościach, bezrobociu czy innych problemach – odbierano to albo jako kłamstwo, albo tłumaczono sobie, że jeśli ktoś się leni, to nic dziwnego, że nie ma pracy, że nie korzysta z tego dobrobytu itd., itd. I tak Zachód z ideału powoli przemienił się w idola. Ta transformacja jest chyba dość łatwo wytłumaczalna jako zjawisko społeczne i socjologiczne. Można oczywiście zadać pytanie na ile te reakcje społeczne były sterowane przez mistrzów socjotechniki, a na ile zostały wykorzystane później, gdy socjologowie i wielcy tego świata zdali sobie sprawę z takiego stanu rzeczy. Jest to jednak osobny temat do rozważań.

I tak Zachód stał się idolem, godnym pożądania. Gdy system komunistyczny, wstrząsany wewnętrznymi problemami, nieoczekiwanie się samorozwiązał, pojawiła się pewna pustka. Z jednej strony wydawało się, że jest realna szansa osiągnięcia tego wymarzonego i niedostępnego ideału, z drugiej – idol został sprowadzony do rzeczy dostępnej dla wszystkich i tym samym w pewnym sensie zbrukany. Bałwochwalstwo ma jednak to do siebie, że zawsze potrafi znaleźć uspokojenie sumienia i gdy oficjalna propaganda wyjaśniła ludziom, że należy zacisnąć pasa i za kilka lat osiągniemy wszystko, co ma Zachód, sytuacja stała się jasna i do przyjęcia. Do zaciskania pasa w imię wszelakich ideałów, byliśmy przyzwyczajeni, teraz zmienił się cel i znowu przed nami pojawiała się niewyraźnie określona przyszłość, ale jednak jakaś przyszłość. Tym łatwiejsza do przyjęcia, że nieokreślona.

Dwanaście lat marszu ku „nowej europejskiej przyszłości” nie mogło nie wpłynąć na mentalność. Wyrosło nowe pokolenie, przekonane, że jedyną wartością to sukces materialny. Rodzice tych młodych, tak bardzo zatroskani o przyszłość swoich dzieci, uwierzyli, że nie ma innego wyjścia i zaczęli przygotowywać je do „wyścigu szczurów”. Można by powiedzieć, że sytuacja została opanowana, a trudności oswojone. Nikt nie musi przyznawać się do pomyłki – idol bogatej Europy nie został ostatecznie strącony z piedestału, jest jeszcze do zdobycia, w dalszej przyszłości, w czasach należących do dzieci, do wnuków, prawnuków, nie ważne kiedy, ważne, że nie ma potrzeby rezygnować ze złudzeń. I w imię tych swoich złudzeń ludzie gotowi są głosować na wejście do Unii.

W tej europejskiej idolatrii jest cały splot elementów sprytnie podanego oszustwa, które ma skusić i ukazać akces do Unii jako postępowanie pozytywne. Szatan jest przebiegły i zawsze, gdy chce wyprowadzić człowieka na drogę błędną, ukazuje mu ją jako prostą i dobrą. To samo dzieje się, gdy chodzi o bożka europejskiego. Wielkim kuszeniem jest ukazanie ewentualnego akcesu Polski jako możliwość rechrystianizacji Europy. Teza tym bardziej przebiegła, że podsuwa człowiekowi iluzję bycia wspaniałym i potrzebnym do wykonania spraw wielkich. Nic bardziej błędnego – bożek zjednoczonej Europy potrzebuje ofiar. Zamiast zostać „zbawicielami”, mamy zostać dobrowolnie ofiarami na jego ołtarzu.

Czy tak trudno jest zobaczyć, że twórcy Unii to poganie i wrogowie kościoła, najczęściej wywodzący się z masonerii, choć nie tylko? Czy tak trudno jest zorientować się, że Polska w Unii nie byłaby w stanie wnieść tam chrześcijańskich wartości? Wręcz przeciwnie – ci, którzy stawiają sobie za cel wciągnięcie Polski do Unii, chcą pozbawić ją chrześcijaństwa. Od lat na Polskę prowadzony jest atak. Przybrał on na sile w ostatnich latach. Chodzi tylko o jedno, o walkę z Kościołem Chrystusowym! W tym zagubionym świecie, ogarniętym wszechwładną sekularyzacją, Polska ostała się jednym z niewielu krajów, gdzie jeszcze wiara jest mocna, Kościół trwa, Naród trwa przy Chrystusie i Maryi. Mimo wszystko. Mimo wielu lat niszczenia i prześladowania duchowieństwa i wiernych, mimo komunistycznej laicyzacji, mimo zalewu niemoralności, Polska jeszcze trwa, jeszcze nie jest zniszczona. Należy więc zrobić wszystko, by zniszczyć Polskę i jej wpływy. Gdy się ją wciągnie do Unii, to jest szansa na to, że się rozpłynie w powszechnym duchowym bałaganie i nie będzie już głosu, nie będzie świadectwa Polski. Co z tego, że pojedynczy ludzie będą świadczyć o Chrystusie i będą wierzyć. Takich samotnych bohaterów Unia się nie boi. Zawsze można ich pokazać jako zjawisko kulturowe, na równi z innymi – tyle jest różnych wyznań, tyle różnych kultur, że mogą równie dobrze gdzieś ostać się i katolicy. Jeśli będą bardzo uparci bez problemu można zrobić z nich wariatów albo traktować ich jako skansen czy relikt ubiegłych czasów. To nie jest tak istotne. Jak rozpuszczą się w morzu europejskich rozmaitości nie będzie trudno znaleźć sposobu na unieszkodliwienie. To będzie tylko problem dobrania odpowiednich socjotechnik.

A Polska ma szansę być Chrystusem narodów. Lecz tylko pod jednym warunkiem. Pod warunkiem, że pozostanie Polską, nie cząstką Unii, a Polską. Samodzielną i wierną Chrystusowi, wierną swej Królowej Maryi. Polska może być i powinna być świadkiem Chrystusa. Jeszcze nie wszystko jest stracone. Choć cała sprzedana, choć obcy kapitał rządzi, póki Maryja króluje – Polska jest jeszcze Polską.

Walka z Chrystusem i Kościołem trwa. Zniszczenie Polski jest celem sług szatana. Wiemy z całą pewnością, że Chrystus zwycięży, bo mamy Jego zapewnienie, ale baczmy by w tej walce Polska nie zginęła. Przypomnijmy sobie, że Chrystus nieraz wzywał Polskę do wierności, by Ją wywyższyć, ale bądźmy wierni, by Chrystus nie odwrócił się od nas.

Na koniec wypada wspomnieć o posłannictwie Rozalii Celakówny. (Jej przesłanie przyczyniło się do uroczystego poświęcenia całego Narodu polskiego Sercu Jezusowemu, który to akt miał miejsce w 1951 roku pod przewodnictwem Prymasa Tysiąclecia w dniu święta Chrystusa Króla). Otóż Chrystus Pan powiedział jej w widzeniu że misja, którą niegdyś otrzymała Francja za pośrednictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque, przechodzi z woli Bożej na Polskę. Polska ma stać się przykładem ładu społecznego w oparciu o najważniejsze przykazania miłości. Bóg ochraniać będzie tylko te narody i państwa, które przeobrażają się duchowo i intronizują Go w swoim ładzie wewnętrznym. Ładu wewnętrznego, opartego na przykazaniach nie sposób zachować w tyglu unijnym. Baczmy więc, by nie doszło do tego, że misję powierzoną Polsce Chrystus odbierze, tak jak odebrał ją Francji. Czas odejść od bożka, zwanego „Europą” i wrócić do prawdziwego Boga.