Stanisław Krajski
Polska - I co dalej? - część I
Znajdujemy się na przełomie dwóch okresów historycznych. Za nami okres względnej niepodległości - lata 1989-2003, okres przedziwny, w którym w jednych perspektywach odzyskiwaliśmy niepodległość, w innych w nowy sposób ja traciliśmy. W referendum w czerwcu br. znaczna część społeczeństwa polskiego opowiedziała się za ograniczeniem polskiej suwerenności i niepodległości, wyrażając zarazem, w istocie, zgodę na sprowadzenie Państwa Polskiego do roli regionu ogólnoeuropejskiego mocarstwa.
Lata 1989-2003 były okresem, w którym gospodarka, prawo, struktury państwa i instytucji mu podległych były przygotowywane przez kolejne ekipy rządzące do tego faktu. Najbardziej wyraźne i odczuwalne było to w gospodarce, która przeszła w obce ręce lub została zniszczona, tak, że polskie pozostały tylko jej nieliczne fragmenty.
Jak ocenić te lata w innych nie wymienionych wyżej perspektywach?
W dziedzinie kultury, przede wszystkim kultury, którą z ręka na sercu można nazwać polską niewiele się działo. Historycy literatury i sztuki, gdy będą pisać o tym okresie poświęcą mu zapewne zaledwie parę kartek. Ponadto piśmiennictwo polskie, przekłady (jednym słowem książka), a więc sfera, której wiele płaszczyzn po czasach PRL-u stanowiło białe plamy rozwijało się po 1989 r. bardzo krótko, bo już około 1994 r. nastąpił tu kryzys i zaczęto wydawać głównie małowartościowe, najczęściej lewicowe czy pogańskie pozycje. Zasoby bibliotek tak spatologizowane, okrojone, ocenzurowane w czasach PRL-u w zasadzie nie zostały uzupełnione, a nowe wartościowe, patriotyczne, narodowe, katolickie -ortodoksyjne pozycje nie zostały w bardzo wielu wypadkach do nich wprowadzone. Zbieram obecnie dowody mające świadczyć o celowym w tej perspektywie i zorganizowanym działaniu. Przejrzałem np. zasoby Biblioteki Publicznej Miasta Warszawy, która jest na liście bibliotek mających posiadać wszystkie pozycje jakie zostały wydane w języku polskim. Dosłownie setek tytułów tam brakuje i to, o dziwo, tych, które nie podobają się środowiskom, dla których jakimś reprezentantem jest "Gazeta Wyborcza". Te fakty, jak również wiele innych negatywnych faktów powoduje, że wbrew głoszonej propagandzie nauka polska w tym okresie upadała, upadały uczelnie i badania naukowe, w tym przede wszystkim w dziedzinach kluczowych dla zachowania i rozwoju polskiej kultury. Liczba ludzi formalnie wykształconych zwiększyła się w latach 1989-2003 w Polsce. Są to jednak w większości absolwenci studiów zaocznych i wieczorowych oraz zawodowych szkół prywatnych. Poziom kształcenia na uniwersytetach państwowych spadł gwałtownie. Przyczyniły się do tego między innymi niskie wynagrodzenia dla pracowników nauki i zwiększenie liczby studentów do absurdalnych, uniemożliwiających wręcz prawidłowe kształcenie, rozmiarów.
Można by tę krótka charakterystykę podsumować w sposób następujący. Polska w latach 1989-2003 nie była budowana i wzbogacana, odnawiana i umacniana tylko osłabiana i to we wszystkich perspektywach oraz niszczona i to przez obcych i przez swoich. Podejmowane działania pozytywne, służące Polsce były w przeważającej większości działaniami zmierzającymi do ratowania tego, co niszczone, zatrzymywania procesu destrukcji.
Jeżeli się tak dobrze i głębiej zastanowić to należy stwierdzić, tak mi się przynajmniej wydaje, mało, jestem o tym głęboko przekonany, że głównym osiągnięciem tych lat było Radio Maryja i, w konsekwencji, wszystko to, co mu towarzyszyło i co zostało przez związane z Radiem środowiska wywołane. Nie chciałbym jednak skupiać się tu na takich sprawach. Cel, który przed sobą w tym momencie stawiam to odpowiedź na pytanie - co mamy robić dalej?
Nim jednak spróbuję odpowiedzieć na to pytanie muszę, taka jest tu logika, odpowiedzieć, przynajmniej pokrótce, na pytanie - Dlaczego to, co stało się w Polsce w latach 1989-2003 mogło się stać i się wydarzyło? Odpowiedź na to pytanie jest ważna w perspektywie odpowiedzi na pytanie - co dalej, bo nie możemy przecież powtarzać tych samych błędów i musimy oczyścić się ze zła, które nas dotąd niszczyło.
Od czego tu zacząć? Nieodparcie nasuwa się słynna wypowiedź Prymasa Tysiąclecia z 1953 r., zanotowana w jego zapiskach "Pro memoria". Prymas spotkał się wtedy w Wilanowie z Franciszkiem Mazurem reprezentującym PZPR i gdy Mazur powiedział mu, że Kościół katolicki działa na usługach zachodniego imperializmu, Prymas z właściwą sobie odwagą i celnością stwierdził, że to komuniści działają na usługach zachodniego imperializmu, bo są na usługach masonerii, która zagnieździła ich w Polsce po to, by przetrącili kręgosłup moralny naszego narodu. Gdy spełnicie swoje zadanie - powiedział Prymas Tysiąclecia - będziecie musieli odejść, a masoni zajmą wasze miejsce. Nie chciałbym teraz podejmować tego masońskiego wątku, bo w tym momencie nie jest on najważniejszy. Nie zamierzam zastanawiać się nad tym jacy obcy zrobili nam krzywdę tylko nad tym jakie my popełniliśmy błędy i jakie dotknęły nas słabości, które doprowadziły do obecnej sytuacji. Interesuje nas tu zatem w wypowiedzi Prymasa wątek stanu moralnego Polaków. Wszystko wskazuje na to, że Kardynał Wyszyński świetnie przewidział to, co nastąpiło w Polsce w perspektywie moralnej po 1989 r.
Wkroczyliśmy wtedy w nowe czasy i wydarzenia bardzo moralnie osłabieni i to osłabienie zaczęto jeszcze pogłębiać, zwielokrotniać demoralizując polski naród na nowy perfidny i bardzo skuteczny sposób. Ta nasza polska słabość moralna, brak indywidualnego i zbiorowego sumienia stały się podstawą umożliwiającą niszczenie Polski. Bez wyjścia z tego moralnego kryzysu nic w przyszłości nie zrobimy.
Po pierwsze, należy tu zatem zrobić rachunek sumienia, żałować, obiecać poprawę, zadośćuczynić. Podam, przy okazji jeden przykład ilustrujący, moim zdaniem, dobrze aktualny stan rzeczy. Już po referendum akcesyjnym miałem na wsi spotkanie na temat "I co dalej?" Rolnicy wciąż mówili o "tamtych", z reguły politykach, którzy są winni dzisiejszej sytuacji. Ja mówiłem o winie społeczeństwa, o naszej winie, o winie egoizmu i winie zaniedbania, braku patriotycznego myślenia, o tym, że była tu słabość, lenistwo, bierność, widzenie tylko w swojej perspektywie, brak mądrości itp. W pewnym momencie wstał jeden rolnik i powiedział: "Ja tam za nic nie odpowiadam. Do polityki się nie mieszałem. Nic nie robiłem, tylko swoje.". Zauważmy. Tak właśnie mówi wielu Polaków. To nie my. To oni. A ja się pytam: "Skąd się wzięli ci "polscy" politycy? Z Marsa? Kto ich wybrał? Kto im pozwolił na grabież Polski? Kto nie reagował, gdy narodowa racja stanu była naruszana? Nikt za nas Polski nie ochroni, nie zbuduje itp. To nie te czasy, w których można robić swoje i z czystym sumieniem chodzić spać.
Obok kryzysu moralnego pojawia się oczywiście, zawsze zresztą mu towarzyszący albo go jakoś wywołujący kryzys duchowy, kryzys wiary. Po owocach poznacie ich. Polska roi się od katolików. Gdzie ich owoce? W perspektywie zbiorowej tego nie widać. Zewnętrzne znaki wskazują raczej na to, że w Polsce mieszka dziś jakieś pogańskie społeczeństwo. Katolicyzm stał się sprawą prywatną. Niektórzy w Kościele dorabiają nawet do tego teorię, tłumaczą, że to nie tylko poprawna, ale i jedyna właściwa postawa. Efekt jest taki, że katolicy w Polsce mają taki status jakby byli jakaś obcą mniejszością, status obywateli drugiej kategorii. Nic nie jest dla nich. Wszystko jest dla pogan. To dla pogan jest polskie prawo. Dla nich są szkoły i media. Ich obyczajowość ma być polską obyczajowością. Ich kultura ma być polską kulturą itd., itp.
Ten kryzys katolicyzmu widać też w innej perspektywie - perspektywie stosunku i postawy wobec Zachodu. W jaki sposób normalny katolik powinien się odnosić do Europy, do wytworzonej przez nią Unii Europejskiej?
Po pierwsze, powinna mieć miejsce prawidłowa ocena tego, co tam się dzieje i propozycji jakie stamtąd płyną. Katolicy powinni więc zdawać sobie sprawę z tego, że mamy tam do czynienia z odrodzeniem pogaństwa, które buduje swój, do końca swój, świat. Takiego świata katolik nie może przyjmować i akceptować. Wzorce z niego płynące musi odrzucać. Rzeczywistość jest taka, że tego pogaństwa Zachodu nie widzi się w Polsce. Jego propozycje traktuje się jako atrakcyjne, nowoczesne, słuszne.
Po drugie, identyfikując Zachód jako świat pogański katolicy powinny zmierzać do jego reewangelizacji. O tej nowej ewangelizacji, co prawda się mówi, ale słowa te są raczej narzędziami usypiania katolickich sumień. Nie idą za nimi żadne czyny. Od 1989 r., a więc od czasu, gdy mogliśmy zacząć ewangelizowanie Zachodu niczego w tej mierze nie zrobiliśmy. Jest to wielkie zaniedbanie. Niekiedy myślę, ze Pan Bóg karzę nas tą Unią Europejską zmuszając do tego byśmy wreszcie zaczęli w niej głosić Chrystusa.
W Polsce pojawia się też kryzys patriotyzmu. O Ojczyźnie się nie mówi. Nie kocha się jej i nie uczy się dzieci i młodzieży miłości do niej. Niczego nie robi się dla Ojczyzny. Wynika to, między innymi, z kryzysu moralnego. Jednostki działają tylko dla siebie nie myśląc o innych, nie mówiąc już o Ojczyźnie.
Ten kryzys patriotyzmu jest, moim zdaniem, bardzo głęboki, tak głęboki, że mamy już do czynienia z nowym wynarodowieniem. O tym nowym wynarodowieniu pisałem jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu zwielokrotniło się ono, utrwaliło, pogłębiło. Wielu ludzi w Polsce już tylko mówi po polsku, mówi po polsku, ale po polsku nie myśli. Ich serca nie są polskie. Polskość nie jest ich świadomością i zasadą. Nie jest w nich żywa.
Od kilku lat poświęcam sporo czasu na odświeżanie i pogłębianie swojej "polskiej" wiedzy i świadomości. Czytam polską literaturę i książki dotyczące historii Polski. Pewne zatem polskie sprawy, problemy, rozumienia wyznaczają obecnie z większą mocą moje myślenie i identyfikowanie przeze mnie problemów. Polska ze względu na swoje specyficzne położenie była zawsze krajem, w którym elity stanowiły o wiele większą część społeczeństwa niż gdzie indziej. W Polsce było więc dużo szlachta - ludzi nie tylko chroniących zbrojnie Ojczyznę przed najeźdźcami, ale również myślących o niej, poczuwających się do odpowiedzialności za Polskę, starających się rozpoznawać zagrożenia i perspektywy rozwoju, jednym słowem rozumieć polską rację stanu. Ta szlachta nie zawsze stawała na wysokości zadania. Niekiedy się gubiła. Niekiedy kierowała egoizmem. Byli to przecież tylko ludzie. Była to jednak wciąż istniejąca polska elita. W szczytowych momentach jej rozwoju szlachta nie stanowiła więcej niż 15% polskiego społeczeństwa. Pozostała jego część była przez wieki bierna, nie zainteresowana losami Ojczyzny, nie orientująca się w tym, co się dzieje w ich kraju i dokąd on zmierza. Dopiero gdzieś w XIX w. przedstawiciele tych warstw zaczęli się budzić dla życia społecznego i dla Polski. Procentowo jednak nigdy nie było ich dużo. Ci obudzeni zaczynali wraz ze szlachtą stanowić polską, narodową elitę. Nie oznaczało to wcale jednak, że ta elita stawała się liczniejsza i duchowo oraz moralnie silniejsza. Takie fakty pojawiały się bowiem z reguły wtedy, gdy szlachta przeżywała kryzysy, gdy zmniejszała się jej liczba, gdy znaczna jej część się demoralizowała czy wynaradawiała.
Naród musi mieć głowę. Tę głowę stanowią elity, które wyrastają z jego serca i z narodowego i państwowego myślenia.
Elity polskie dotknął kryzys moralny już w XVIII w. Jak twierdzi prof. Kazimierz Morawski w swojej książce pt. "Źródła rozbioru Polski" kryzys ten był inspirowany przez światową masonerię. Te elity niszczyli w XIX w zaborcy. Miały warunki odradzania tylko przez 20 lat - 1918-1939. Od 1939 do lat pięćdziesiątych następowała ich intensywna i konsekwentna eksterminacja. W latach 1956-1989 dalej, choć w sposób mniej drastyczny, je niszczono, osłabiano. W 1989 r. nie powstały jakieś specjalne, korzystne dla nich warunki. Innymi metodami robiono wszystko, by się nie odrodziły, nie wzmocniły, nie miały dostępu do reszty społeczeństwa. Jednak należy przyznać, że w latach 1989-2003 istniały warunki dla ich odbudowy i rozwoju, warunki umożliwiające przywrócenie im właściwego miejsca w polskim narodzie. Te warunki nie zostały, moim zdaniem, wykorzystane lub zostały wykorzystane w niepełnym stopniu.
Musimy tutaj mieć świadomość, że ten ustrój, który obecnie jest nazywany demokracją nie ułatwia rozwoju narodowych elit i niesie za sobą utratę przez nie wpływu na życie państwa, jego filozofię i strukturę. Wykorzystując media współczesna oligarchia (pseudoelity działające w obcym i swoim interesie) manipuluje zagubionym, osłabionym moralnie społeczeństwem, które pozbawione głowy kieruje się niedojrzałymi, pozbawionymi mądrości, krótkowzrocznymi i często naiwnymi ocenami, opiniami, względami. O jej sile stanowi tylko, taka jest natura tej "demokracji", pieniądz. Niezależnie od tego jaki jest stan moralny społeczeństwa i jego dojrzałość będzie ono, gdy jest w takiej "demokracji", gdy jest ponadto pozbawione głowy,- elit narodowych, błądzić i podlegać manipulacjom. Tak byłoby 300 i 200 lat temu. Tak musi być i dzisiaj.
Należy stwierdzić fakt wydawałoby się bezsporny, że kondycja narodu, kondycja duchowa, moralna, intelektualna, kulturowa, biologiczna i materialna zależy w normalnych warunkach (gdy nie ma wojny, okupacji, obcej tyranii lub rodzimego totalitaryzmu) od kondycji i zakresu oddziaływania elit narodowych. Gdy tych elit nie ma, gdy są zdemoralizowane lub zdziesiątkowane, gdy nie są w stanie (z różnych powodów) oddziaływać na społeczeństwo, stać na jego czele, nadawać mu kierunek, wychowywać je, trzymać je w pewnych wyznaczonych przez religijne i narodowe wartości karbach społeczeństwo to podlega patologizacji, regresowi, różnym klęskom i nieszczęściom, w tym materialnemu niedostatkowi. Gdy jeszcze ponadto miejsce elit zajmuje pseudoelita - grupa ideologiczna, grupa interesów egoistycznych, grupa podporządkowana wrogim w stosunku do narodu ośrodkom, sytuacja jest dramatyczna i dla narodu tragiczna, tym bardziej, gdy ta grupa uznawana jest przez zagubione społeczeństwo za elity i gdy to społeczeństwo wyraża zgodę na to, by ta grupa nim kierowała. Taka sytuacja ewidentnie występuje w Polsce.
Tak więc na pytanie - i co dalej? - nasuwa się odpowiedź jednoznaczna. Całą uwagę i wysiłek musimy skierować na pracę związaną z wyprowadzaniem polskiego społeczeństwa z kryzysu mającego miejsce w płaszczyznach podstawowych - duchowej, moralnej, patriotycznej, płaszczyźnie tożsamości narodowej i płaszczyźnie narodowych elit. Za najważniejszą należy uznać tę ostatnią płaszczyznę. Bez sukcesów w jej obszarze działania w pozostałych płaszczyznach będą miały znamiona swego rodzaju walki partyzanckiej takiej jaką prowadzi się w warunkach obcej okupacji, walki o przetrwanie i zachowanie pewnego minimum koniecznego dla przetrwania narodu. Taką walkę trzeba już prowadzić. Jest ona niezbędna i konieczna. Musimy jednak wciąż pamiętać o tym, że będzie ona nie do końca skuteczna i należy ją traktować jako półśrodek, środek zastępczy, w najlepszym wypadku środek pomocniczy.
Po pierwsze, zatem należy podjąć działania zmierzające do odtworzenia polskich elit i doprowadzenia do tego, by stanowiły one narodowy autorytet i przewodziły całemu społeczeństwu.
Innymi słowy potrzebna nam znowu polska szlachta, szlachta, której nie będzie się rozumieć jako szlachetnie urodzonych i wyjątkowo uprzywilejowanych darmozjadów, ale jako elitę duchową i moralną, jak również intelektualną i kulturalną. Powinna to być więc grupa ludzi, która będzie myśleć po polsku i o Polsce, kreślić wizje teraźniejszości i przyszłości, trzymać się polskich, katolickich i narodowych zasad i realizować polski program skłaniając zarazem do tej realizacji pozostałą część społeczeństwa, stając się dla niego wychowawcą, ojcem i kierownictwem.
Ta grupa nie może być wąską grupką skupioną gdzieś w Warszawie czy innych wielkich miastach. Ona musi być wszędzie - w mniejszych miastach, małych miasteczkach i na wsi, w całej Polsce. Nie może rekrutować się tylko z jednej warstwy społecznej, z jednego środowiska. Jej przedstawiciele muszą zarazem być przedstawicielami wszystkich warstw i środowisk. Niezależnie od stopnia wykształcenia i miejsca zamieszkania muszą to być jednak ludzie, którzy na miano elity narodowej zapracowali, którzy potrafią sprostać wszystkim wymaganiom, którzy wciąż się doskonalą i przygotowują do realizacji zadań jakie muszą zrealizować, zadań, które sami przed sobą postawią i które stawia przed nimi Bóg i historia.
To tylko dzięki takiej elicie może się powieść realizacja wszelkich zadań, jakie dziś musimy zrealizować, zadań związanych z odnową duchową, moralną, patriotyczną, narodową, intelektualna i kulturową Polaków jak również zadań związanych z rozwojem gospodarczym i odnową państwowości, odzyskaniem niepodległości i suwerenności Państwa Polskiego.
Jaki powinien być program dla tej elity? Odnaleźć go możemy tylko w naszej historii i tradycji. Musi być w nich zakorzeniony, inaczej nie będzie polski. Musi być w nich zakorzeniony, bo tylko tam możemy odnaleźć to, co stanowi dla nas fundament ostateczny, trwały i niezmienny punkt odniesienia. Program ten musi również być realny i odpowiadający na potrzeby, wyzwania i zagrożenia naszych czasów.
Wszystko wskazuje, moim zdaniem, na to, że należy tu się odwołać wprost do programu Konfederacji Barskiej, że ten program tkwi niejako w sercu polskości, stanowi jej esencję, zakorzeniony jest w jej istocie, skupia w sobie wszystko to, co w niej najlepsze i to, co ja wyznacza, określa jej naturę i osobowość.
Nie będę w tym miejscu snuł rozważań historycznych, przypominał czym była ta konfederacja, jak powstała, jaka była jej historia. Nie to jest najważniejsze. Możemy przybliżyć sobie tamte czasy sięgając do istniejących (niewielu zresztą) opracowań na ten temat, przede wszystkim do następujących pozycji:
Nota bene, niezwykle interesujący i znaczący jest fakt, że najwięcej opracowań na ten temat wydanych po II wojnie światowej jest autorstwa prof. Janusza Maciejewskiego, który formalnie został przyjęty do masonerii obrządku szkockiego w 1972 r., który w 1993 r. uzyskał 33 najwyższy stopień wtajemniczenia i został mianowany Wielkim Mistrzem, którą to, najwyższą zresztą w masonerii, funkcję sprawuje do dziś (por. L. Hass, Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821-1999, Warszawa 1999, s. 295-296).
Jakie cechy Konfederacji Barskiej należy uznać za znamienne, posiadające rysy ponadczasowe i godne naśladowania?
Po pierwsze, była to konfederacja w obronie Wiary i Ojczyzny, które uznano za nierozerwalnie ze sobą związane.
Po drugie, była to konfederacja spontaniczna, która nie była powodowana żadnymi motywami sensu stricte politycznymi, a tylko patriotycznymi i religijnymi i która powstawała i odradzała się na terenie całej Polski samoistnie i samoczynnie.
Po trzecie, była to konfederacja, w której roli nie grały ambicje i "wzgląd na osoby". Nie liczyły się nazwiska, kariery, partykularne interesy. Najczęściej jej uczestnicy pozostawali anonimowi. Liczyła się sprawa, religia, wartości, Polska.
Po czwarte, była to konfederacja, w której Polska w pełni i do końca żyła. Owocowało to między innymi oryginalną barską kulturą, której owocami była między innymi poezja, tzw. literatura barska. Tu też nazwiska się nie liczyły. Utwory były najczęściej nie podpisane. Ta kultura była spontaniczna i autentyczna, rodziła się w polskich umysłach i sercach przekazując następnym pokoleniom pewne przesłanie i etos, które żyły jeszcze 100 lat później i trwale wpisały się w polskość. Do idei sformułowanych w Barze odwoływali się więc np. i Mickiewicz i Słowacki.
Po piąte, duch konfederacji był tak dalece zanurzony w tradycji i tożsamy z istotą polskości, że jej program akcentował przede wszystkim to, co wyznacza fundamenty polskiego domu, formułował główne polskie zasady i skupiał się na ich realizacji.
Jaki były podstawowe punkty programu Konfederacji Barskiej?
Streścić go można w następujących hasłach: Wiara, Ojczyzna, Tradycja, Szlachetność i Wolność, hasłach, które w sposób racjonalny i logiczny połączone tworzyły to, co można nazwać Filozofią Polski.
Na pierwszym miejscu Wiara, Wiara obecna w ramach Ojczyzny, w niej żyjąca i o niej nie zapominająca, Wiara, której ukonkretnienie, duchowość, reguła życia rodzi się i następuje w ramach Tradycji, Tradycji, która z tej Wiary wyrasta i nią się pobudza i jej trzyma. W ramach myślenia nią i jej realizacji w nurcie wyznaczonym przez Ojczyznę i Tradycję akcentowana jest Szlachetność i Wolność, Szlachetność i Wolność rozumiane w perspektywie Wiary i stanowiące jej przedłużenie.
Na drugim miejscu jest Ojczyzna, której istota i interes są wyznaczone przez Wiarę, której charakter określa Tradycja, w której zawsze ma królować Szlachetność i Wolność.
Na trzecim miejscu Tradycja rozumiana zarazem jako Mądrość wielu pokoleń i jej codzienna realizacja, gromadzona skrzętnie i starannie pielęgnowana, ograniczona Wiarą (Wiara jest zasadą oceny Mądrości, podstawowym jej źródłem), nigdy nie godząca w Ojczyznę, zawsze Szlachetna, służąca zachowaniu i pomnażaniu Wolności.
Na czwartym miejscu Szlachetność. Cóż to jest szlachetność? Słowo to dzisiaj zaczyna być w Polsce niezrozumiałe.
"Słownik języka polskiego" PWN z lat sześćdziesiątych tak wyjaśnia słowo szlachetny: "postępujący w sposób wspaniałomyślny, sprawiedliwy, bezinteresowny, prawy, odznaczający się wszelkimi przymiotami charakteru (...) odznaczający się harmonią, prostotą, umiarem; wywołujący wrażenie godności, spokoju, piękna". To samo powtarza współczesny "Komputerowy słownik języka polskiego PWN". Termin szlachetność obejmuje zatem sobą cały szereg najważniejszych cnót. Stąd św. Augustyn mówi: "Bez szlachetności nie zdobywa się nieba".
Ta szlachetność jest, w ujęciu filozofii Konfederacji Barskiej, naprawdę i do końca szlachetnością i jest szlachetnością żywą, wydającą owoce, gdy pozostaje w służbie Wierze, Ojczyźnie, Tradycji i Wolności, gdy jest przez nie wyznaczona i jest im wierna.
I wreszcie, na piątym miejscu, Wolność, która jest wolnością (a nie anarchią, ani niemoralną swobodą, ani niewolnictwem przypadkowych bodźców), gdy stosuje zasady Wiary, nie szkodzi Ojczyźnie, realizuje się w ramach Tradycji i jest Szlachetna.
Ten program Konfederacji Barskiej, tu zaledwie naszkicowany, ma być w pierwszym rzędzie programem polskich, narodowych elit, tych elit, których potrzebujemy. To one muszą go rozwijać, ukonkretniać, przekładać na szczegółowe rozwiązania i zadania, wprowadzać w myślenie i życie Polski, wszystko temu programowi podporządkowywać.
Polacy posiadają pewną cechę. Nie cierpią jednolitej karnej organizacji i nie tylko źle się w takich organizacjach czują, ale również kiepsko w nich funkcjonują. To wydaje się być pewnym faktem, który należy brać pod uwagę w praktyce. W dzisiejszych czasach tak jak we wszystkich tych czasach, gdy wróg był wśród nas, paraliżował Polaków, skłócał ich, wszędzie umieszczał swoich ludzi i agentów takie duże, jednolite, karne organizacje mogą łatwo zostać sparaliżowane, rozbite, spatologizowane, skierowane w sposób niezauważany do realizacji celów sprzecznych z polską racją stanu itp.
Tak więc tak polski charakter jak i wymogi bieżącej sytuacji skłaniają do tworzenia wielu małych oddolnych grup, wspólnot, ruchów, stowarzyszeń i innych organizacji, które łącząc się w luźne organizacyjnie konfederacje mogłyby realizować w sposób skuteczny ogólnonarodowe cele. Tym co ma je łączyć nie powinna być struktura organizacji, statut, regulamin, formalne wskazania prawa tylko idea, program, Bóg i Polska - wspólny duch, umysł, sumienie i serce. Ta działalność nie może być okazją do realizacji osobistych korzyści, do wywyższania się, zdobywania jakiejś władzy, prestiżu czy majątku. Ma to być działalność szlachetna, a więc, między innymi, wspaniałomyślna i bezinteresowna.
Patrząc na losy różnych organizacji w Polsce po 1989 r. trzeba robić wszystko, by nie pozwolić na powstawanie sytuacji, w której wpływ na działania wspólnoty będzie miała agentura czy czyjaś egoistyczna ambicja.
Pamiętajmy. Tu chodzi o Polskę.
P.S. Materiał ten znowu pisany był trochę z biegu i jakby urwany, niedokończony. Część druga, a być może trzecia, piąta itd. oczywiście nastąpi. Jednak dalej nie mogę się pozbierać. Wróciłem z przydługich, ale uważam, że zasłużonych wakacji i, po pierwsze okazało się, że nie mam komputera, bo wszystko w środku przepalone i utracone. Musiałem skompletować nowy sprzęt i podłączyć się do internetu, co okazało się dosyć trudne, ale się udało. Musiałem też otworzyć pamięć komputera, co było żmudne, ale udało się w 90% (nic naprawdę istotnego nie zginęło). Okazało się, że roboty huk. Np. dwie prace magisterskie, różne zaległe artykuły, korekty, roboty domowe i wydawnicze. Jestem też po powrocie z wykładu w Siedlcach i bezpośrednio przed ponad tygodniowymi wojażami. Część to wykłady, część warsztaty filozoficzne na Słowacji. Dotarła do mnie plotka, że Krajski się nie odzywa, bo się załamał po referendum. Oświadczam wszem i wobec, że się nie załamałem, że wyniku takiego się spodziewałem i tylko przygotowuję się na różny sposób do dalszej walki. Mam nadzieję, ze nikt się z nas nie załamał i nikt z nas sobie, jak to mówi młodzież. Nie odpuści tylko wręcz przeciwnie. Teraz dopiero weźmiemy się do roboty. Szczęść Boże.