Maria Kominek OPs
O posłuszeństwie i o. Teilhardzie de Chardin
W ostatnim numerze Znaku (z października 2003) ukazał się artykuł, który - moim zdaniem - domaga się skomentowania. Szczególnie, że na stronie internetowej Znaku ten artykuł jest “wyjęty” na pierwszym miejscu jako “temat miesiąca”. Chodzi o “Posłuszeństwo w Kościele epoki postindustrialnej” ks. Krzysztofa Paczosa MIC.
Trafiłam na ten artykuł poszukując w Internecie wypowiedzi na temat posłuszeństwa zakonnego. Widząc, że Autor jest członkiem zgromadzenia księży marianów spodziewałam się, że przeczytam pochwałę posłuszeństwa zakonnego. Rozczarowałam się mocno, nie tylko dlatego, że nie spotkałam się z apologią posłuszeństwa, ale i dlatego, że samo pojęcie posłuszeństwa wydaje się być przez Autora albo zapoznane, albo “inaczej” rozumiane.
Mottem rozważań ks. Paczosa jest cytat z dzieł Yves Congar’a: Można potępić rozwiązanie, jeśli jest fałszywe, ale nie można potępić problemu. Otóż to! Problem istnieje i nie można go potępić. Należy jednak tutaj dodać - problem zaistniał obecnie, być może wywołany przez ludzi, którym ustanowienie posłuszeństwa w Kościele w ten czy w inny sposób nie odpowiada. Jak wynika z artykułu problem polega na odnalezieniu czym jest posłuszeństwo dzisiaj. Tego problemu jakoś dawniej nie było.
A co do rozwiązań? Czy w sprawie posłuszeństwa są możliwe różne rozwiązania? Czy może być mniej lub bardziej “posłuszne” posłuszeństwo?
Oczywiście istnieje zagadnienie granic obowiązywania posłuszeństwa. Choć wydaje się, że w tej dziedzinie nie jest potrzebna dyskusja. Kościół od dawna wyraził w jakich sytuacjach obowiązuje posłuszeństwo i jaki jest jego zakres. Najbardziej ogólna zasada mówi, że posłuszeństwo nie obowiązuje w nakazach sprzecznych z przykazaniami Bożymi. Ustawy zakonne określają granice obowiązującego posłuszeństwa dla każdego zakonu czy zgromadzenia. Prawo kanoniczne ustala dokładnie zakres posłuszeństwa wiernych w stosunku do biskupa. To samo dotyczy kleru diecezjalnego. Wreszcie wszyscy znamy słowa św. Augustyna Roma locuta est, causa finita est (Rzym przemówił, sprawa rozstrzygnięta - kazanie 131, 6-10). Jednak i w tej sprawie są pewne ograniczenia. Wiadomo powszechnie, że absolutne posłuszeństwo papieżowi, pod groźbą utraty zbawienia, należy się gdy Rzym przemawia ex cathedra. Są sprawy, które nie są objęte nakazem posłuszeństwa. Te zagadnienia zostały od dawna określone i dlatego wydawałoby się, że w dobie obecnej nikt nie będzie się zastanawiał co to jest posłuszeństwo i jaki jest jego zakres. Można i oczywiście należy rozstrzygać konkretne przypadki, ale posłuszeństwo jest dla Kościoła podstawą, leży w istocie samego istnienia Kościoła. Kościół bowiem jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, a Chrystus jest doskonale posłuszny Ojcu.
Po tym krótkim wprowadzeniu powróćmy do omawianego artykułu.
Ksiądz Paczos zaczyna swoje rozważania od apologii o. Teilharda de Chardin. Jest to dla mnie wielkie zaskoczenie. Czy casus o. Teilharda może być w jakikolwiek sposób broniony? Warto sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Kim był Teilhard de Chardin? Najpierw przytoczymy krótką notatkę z encyklopedii:
Teilhard de Chardin Pierre (1881-1955), francuski jezuita, teolog, filozof i antropolog. W latach 1905-1908 wykładał geologię na uniwersytecie w Kairze, brał udział w pracach paleontologicznych w Chinach.
Jego koncepcja znana jest pod nazwą ewolucjonizmu katolickiego. Uważał, że cały Wszechświat ewoluuje w swych wszystkich aspektach, przechodząc przez różne stadia. Ewolucja ta dokonuje się w Chrystusie kosmicznym, który stanowi dla niej punkt początkowy (alfa) i końcowy (omega).
Etapami rozwoju, w trakcie którego materia ulega "przebóstwieniu", są: stadium nieożywione, pojawienie się życia (witalizacja), świadomość prosta, świadomość refleksyjna (hominizacja), świadomość kolektywna związana z postępem cywilizacyjnym, zmierzająca do noosfery, czyli "sfery umysłu" (kolektywnego). Ostatecznym punktem dojścia jest punkt omega.
Ewolucja, wg Teilharda jest kierunkowa: uprzywilejowanymi liniami rozwojowymi są takie, w których najprędzej wzrasta poziom świadomości. Kościół katolicki zarzucił jego poglądom panteizm
Tyle encyklopedia. Ta notatka jednak domaga się uzupełnienia. Otóż Kościół potępił dzieła Teilharda. I przestrzegł bardzo poważnie przed ich rozpowszechnieniem. Oto monit Świętej Kongregacji Świętego Oficjum w pełnym brzmieniu:
Upowszechnia się pewne prace, także wydawane po śmierci autora, ojca Piotra Teilhard de Chardin, które niemałą życzliwością są otaczane. Pomijając sąd o kwestiach należących do nauk pozytywnych, należy powiedzieć, że w sprawach tak filozoficznych jak też i teologicznych dostatecznie jasno we wspomnianych pracach roi od takich niejasności, jak też ciężkich błędów, które sprzeciwiają się doktrynie katolickiej. Z tego powodu Ojcowie Świętej Kongregacji Św. Oficjum zachęcają wszystkich Biskupów jak też i Przełożonych Instytutów religijnych, Rektorów Seminariów a także Władze Uniwersytetów, aby dusze, przede wszystkim młodzieży, skutecznie strzegli przed niebezpieczeństwami prac ojca Piotra Teilhard de Chardin i jego zwolenników.
Dokument ten datowany jest na 30 czerwca 1962 r. Do dziś dnia to potępienie nie zostało odwołane. Mimo to książki tego autora są wydawane, w seminariach filozofię Teilharda przedstawia się jako odkrywczą. Podkreślmy jeszcze raz - według Teilharda materia staje się duchem, natura staje się nadprzyrodzona, a ludzkość - w ostateczności staje się Chrystusem. Jak niszcząca dla dusz ludzkich jest ta teologia przekonujemy się na co dzień. Jego dzieła przetarły drogę New Age’owi. Nic dziwnego, jeśli głosił, że: Radość życia to największa potęga kosmiczna.
Jak jednak doszło do tego, że dzieła francuskiego jezuity ujrzały światło dzienne. Pisze o tym z nieskrywaną sympatią ks. Paczos. Zacytujmy:
Jak wiadomo, jego (Teilharda) wolny umysł i śmiałość poszukiwań budziły liczne kontrowersje. Przełożeni zakonni zabraniali mu publikowania przemyśleń innych niż te z zakresu uprawianej przezeń paleontologii. To go jednak nie zniechęciło. Teilhard spisywał swe refleksje filozoficzne i teologiczne i dzielił się nimi z najbliższymi przyjaciółmi. Dzięki radzie jednego z owych przyjaciół swoje rękopisy powierzył nie zakonowi, ale zaufanej sekretarce.
W bardzo wczesnych notatkach o. Teilharda de Chardin (z czasów pierwszej wojny) można znaleźć zapisy świadczące o tym, że zdawał on sobie sprawę z nowatorskiego charakteru swych myśli. Świadom trudności, z jakimi spotkać się musi próba ich publicznego ujawnienia w ówczesnym, pochłoniętym walką z przejawami modernizmu Kościele, przewidywał zakaz ich publikacji. Zakaz ten, któremu jako zakonnik się podporządkował, przyjął jednak nie bez wewnętrznych rozterek i z bólem.
Teilhard pragnął, żeby po jego śmierci wydaniem rękopisów, które pozostawił, zajął się komitet naukowy złożony z sześciu zaufanych ludzi (trzech wierzących i trzech niewierzących). Komitet ten nie zdążył się jednak ukonstytuować wcześniej zmarła bowiem jedna z powołanych do niego osób. Powstała natomiast ,,szersza” instytucja, która niemal natychmiast po śmierci uczonego jezuity zajęła się publikacją jego dorobku.
Jaki był więc ojciec Teilhard de Chardin? Posłuszny czy nie? To samo pytanie zadaje ks. Paczos w swoim artykule. Zacytujmy znowu:
Czy był on rzeczywiście posłuszny, przygotowując jeszcze za życia pośmiertną publikację swych dzieł? Czy doskonałe posłuszeństwo nakazywałoby całkowitą rezygnację z rozpowszechnienia swoich przemyśleń zarówno przed, jak i po śmierci? Czy trudności, jakie napotkał Teilhard, dotyczą tego, co istotnie wiąże się z ewangelicznym posłuszeństwem czy może raczej z pewną praktyką kościelnego posłuszeństwa, wyznaczoną w dużej mierze przez czynniki kulturowe, uwarunkowania historyczne bądź też czynniki innego rodzaju, które nie należą do istoty posłuszeństwa?
Ostatnie zdanie nasuwa nam na myśl, że ks. Paczos istotnie uważa, że do doskonałego posłuszeństwa nie należy rezygnacja z własnych pomysłów, nawet jeśli są one heretyckie. Otóż o. Teilhard nie był posłuszny, gorzej - dopuścił się bardzo brzydkiego oszustwa w sprawie posłuszeństwa. Z jednej strony zapewnił sobie spokój w życiu doczesnym, mógł bezpiecznie żyć w klasztorze, a jednocześnie zapewnił swoim poglądom rozpowszechnienie. Można by takie postępowanie określić jako doskonałe nieposłuszeństwo!
Ten sam Teilhard de Chardin znany jest również jako paleontolog. Jego nazwisko związane jest ze skandalem “człowieka z Piltdown”.
Historia “człowieka z Piltdown” rozpoczyna się w latach 1912- 1915, kiedy trzej uczeni Dawson, Woodward i Teilhard de Chardin donoszą o znalezieniu w okolicach Piltdown (Anglia) szczątków kostnych małpoluda, który miałby stanowić kolejnym stopniem w ewolucji człowieka od małpy. Wiek “człowieka z Piltdown” ustanowiono na 500 000 lat. Przez następne czterdzieści lat uważano to znalezisko za prawdziwe. Jednak sceptycznie nastawieni uczeni badali dalej odnalezione cząstki i ku ich zaskoczeniu i zgorszeniu okazało się, że przedstawiona jako przedhistoryczna czaszka należała do współczesnego człowieka, a dopasowana do niej szczęka oraz zęby - do małpy, która całkiem niedawno zdechła. Odkryto, że kość szczękowa oraz zęby były barwione, by nadać im wygląd bardzo wiekowych. Na dodatek zęby były podpiłowane tak, by nadać im wygląd ludzkich! Ta kombinacja czaszki i szczęki miała udowodnić istnienia hominida czy małpoluda przez połączenie cech. Zęby małpy podpiłowano, nadana im forma miała pokazać jak przebiega zmiana ewolucyjna od małpy do człowieka przez kolejne rodzaje hominidów.
Kto był głównym autorem tej mistyfikacji? Sprawa nie jest wyjaśniona do końca. Do dziś naukowcy i historycy szukają rozwiązanie tej zasadniczo kryminalnej zagadki. Niektórzy wskazują na Teilharda jako na głównego sprawcę. Inni uważają, że starsi uczeni nie mogli dać się zwieść młodemu. Niektórzy, próbując bronić Teilharda, utrzymują, że zrobił on psikus, podstawiając preparowane szczątki. Usprawiedliwiają go, mówiąc, że młody człowiek dopuścił się głupiego żartu, tak typowego dla młodości. Być może - Teilhard w każdym bądź razie zachował milczenie do końca życia, pozwalając by przez czterdzieści lat szerzono fałszywe dane jako prawdziwe. Jeśli to był młodzieńczy żart, w co można jednak wątpić, należy tylko zadać sobie pytanie dlaczego zakonnik pozwolił, by nazwiska uczonych z którymi pracował wiązano z zamierzonym oszustwem. Dawson i Woodward już nie żyli, sami obronić się nie mogli
Nie jest to jedyna niejasna sprawa w naukowej karierze francuskiego jezuity. W roku 1927 wyjechał on do Chin, gdzie brał udział w wykopaliskach paleontologicznych. Był doradcą dr. Blacka i całego zespołu, pracującego pod kierownictwem Chińczyka dr. Pei.
W prowadzonych przez tę ekipę wykopaliskach odnaleziono ząb trzonowy. Dr. Black uznał, że jest to ząb półmałpi i jednocześnie półludzki. Tak narodził się “człowiek pekiński”, kolejny małpolud na drodze ewolucji. Jednak jeden jedyny ząb, to było trochę za mało i obaj - dr. Black i Teilhard pragnęli koniecznie udowodnić swego sinanthropusa. Zresztą - świat zachwycony ewolucją pragnął mieć coraz to nowych “przodków”, atmosfera była sprzyjająca. Szybko, bo zaledwie w dwa lata później Teilhard przekazał do Francji wiadomość o znalezieniu czaszki, przypominającej powiązania z wielkimi małpami. Jak później się okazało czaszka ta pochodziła od wielkich małpiatek, podobnych do pawianów, które zamieszkiwały ten region. Wtedy dr. Black zrobił model czaszki i dopasował do niej słynny trzonowy ząb. Podkreślmy - model, a nie odlew. I choć Teilhard w swoim doniesieniu do Francji opisywał inną czaszkę, nie sprzeciwił się oszustwu czy jeśli ktoś chce to złagodzić - nie wyjaśnił nieporozumienia. Wręcz przeciwnie - w dalszym przebiegu badań uczestniczył w tej mistyfikacji aktywnie. Otóż znaleziono dwa wielkie kopce popiołów a w nich pewną ilość połamanych małpich czaszek. Nie znaleziono żadnych kości szkieletów czy kończyn. Nic, co by mogło dawać wyobrażenie o wielkości zwierzęcia. Teilhard jednak oświadczył publicznie, że znalezione szczątki pochodzą od hominida, który z całą pewnością poruszał się w postawie wyprostowanej i był dwuręczny. I tak powstała znana każdemu z ławki szkolnej i ekranu filmowego istota ludzka, żyjąca w grocie, używająca narzędzi kamiennych i wykorzystująca ogień do gotowania. Smaczku całej historii dodaje to, że na miejscu wykopalisk nie było żadnej groty.
Nie trzeba było długo czekać, bo prawie od razu, w 1931 roku inny naukowiec - prof. Breuil - zbadał znalezisko i zaprzeczył istnieniu tam grot, znalezione popioły określił jako pozostałości po piecach przemysłowych, służących do wypalania wapnia i pochodzących z czasów niedawnych. Znalazł tam również tysiące kamieni kwarcowych sprowadzanych z odległego kamieniołomu. Co do odnalezionych tam czaszek - doszedł do wniosku, że są to czaszki zwierząt, które służyły za pokarm robotników. W Chinach bowiem małpy są używane jako pożywienie.
Bardzo istotna w tej sprawie może być rozprawa sławnego dr. Boule, który nota bene, nie był przeciwnikiem ewolucji, tylko naukowcem, dbającym o dobry warsztat pracy. Gdy pojechał do Chin, wrócił oburzony, że zabierają mu czas tylko dla kilku małpich czaszek!
Nie przeszkodziło to jednak Blackowi i Teilhardowi w dalszym upieraniu się przy swoim “człowieku pekińskim”. Wykonany przez nich model czaszki, został później poprawiony przez innego ewolucjonistę - Weidenreicha. Ten model funkcjonuje do dziś. Sprawa sinanthropusa zakrawa na wielkie oszustwo. Nie da się ją niestety do końca zbadać, ponieważ znalezione domniemane szczątki hominida zaginęły w sposób tajemniczy (prawdopodobnie po wojnie). A modele Blacka i Wiedenreicha były używane w Chinach w celu nauczania Chińczyków, że pochodzą od małp. Te modele zresztą każdy z nas zna z ławki szkolnej.
Reasumując - paleontolog ojciec Teilhard de Chardin był zamieszany w co najmniej dwóch poważnych naukowych mistyfikacjach. A teolog? Jak wyglądała jego kariera jako teologa i filozofa. Wspomnieliśmy już o monicie Świętej Kongregacji. Spójrzmy jednak na całą jego karierę naukową:
1926 - Przełożeni Towarzystwa Jezusowego zakazują o. De Chardin dalszego nauczania
1927 - Stolica Apostolska odmawia imprimatur dla “Środowiska Bożego” (Le milieu divin)
1933 - Stolica Apostolska nakazuje rezygnację ze stanowiska w Paryżu
1941 - Pełen zakaz Stolicy Apostolskiej pisania i wykładania na tematy filozoficzne
1948 - Generał Jezuitów zakazuje o. de Chardin publikacji “Fenomenu ludzkiego” i zajmowania jakichkolwiek stanowisk dydaktycznych w College de France
1955 - Zakazano Teilhardowi de Chardin uczestnictwa w Międzynarodowym Kongresie Paleontologicznym. W tym samym roku Teilhard nagle umiera.
1957 - opublikowano prace Teilharda bez zgody i wbrew zarządzeniom Stolicy Apostolskiej.
1962 - Wydano wspomniany już monit Świętej Kongregacji
1963 - Wikariat Rzymu (diecezja zarządzana w imieniu papieża Pawła VI) nakazuje wszystkim katolickim księgarniom wycofanie z obiegu wszelkich prac Teilharda i wszystkie książki, popierające jego błędne nauki.
1967 - Kongregacja Doktryny Wiary oświadcza, że nic się nie zmieniło w sprawie Teilharda i monit z 30 lipca 1962 zachowuje nadal swoją moc -datowane na 8 marca.
1967 - Ponowne potwierdzenie Monitu - 20 października
1970 - Ponowne potwierdzenie Monitu
1971 - Ponowne potwierdzenie Monitu
1982 - Ponowne potwierdzenie Monitu
Tak wygląda w skrócie sprawa Teilharda de Chardin. Opętany ideą ewolucji jako paleontolog nie wzdrygał się przed mistyfikacją naukową. Jako teolog stworzył koncepcję ewolucjonizmu, zwanego chrześcijańskim lub nie raz nawet katolickim. Koncepcja, podkreślmy to jeszcze raz, nic wspólnego nie mającą z chrześcijaństwem.
Dla przykładu kilka myśli o. Teilharda:
Zgodnie z naturalnym tokiem wydarzeń, rodzi się nowa ludzkość domagająca się i wzywająca nowego Boga
W toku ewolucji według niego: pojawi się Nauka Człowiecza, mniej śmieszna niż ta nauka Chrystusa, która nam dzisiaj ciąży.
Powyższe zdania zostawię bez komentarza!
Teilhard sympatyzował z marksizmem Uważał, że społeczeństwo ludzkie zaczyna coraz bardziej łaknąć sprawiedliwości, wyzwolenia z więzów ubóstwa i zależności narzucanych przez kapitalizm zniewalających jeszcze tak wielu ludzi.
Bóg chrześcijański na wyżynach i marksistowski bóg postępu pogodzą się w Chrystusie. Kolejne świadectwo sympatii dla komunizmu: według mojego zdanie komunizm, w obecnej godzinie coraz bardziej reprezentuje i monopolizuje prawdziwy wzrost ludzki (...) marzyłbym o chrystianizacji Ziemi przez chrzest, jaki przynosi komunizm.
Dodajmy, że jest to jedyny zakonnik, którego prace wolno było wystawiać w radzieckich muzeach ateizmu.
A oto jak pisał ś.p. kardynał Charles Journet, profesor uniwersytetu we Fryburgu (Szwajcaria), znawca prac Teilharda:
Prace de Chardin są zgubne... jego synteza jest logiczna i musi być przyjęta lub odrzucona w całości, lecz jest ona sprzeczna z chrześcijaństwem... Jeśli więc ktoś akceptuje wyjaśnienie Teilharda, to musi jednocześnie odrzucić chrześcijańskie pojęcie stworzenia, Ducha, Boga, zła, grzechu pierworodnego, Krzyża, Zmartwychwstania, Boskiej Miłości itd. (Nova et Vetera, X-XII, 1962)
Powróćmy wreszcie do artykułu ks. Paczosa i przeczytajmy jak on ocenia postępowanie francuskiego zakonnika:
Jak postąpiłby dzisiaj Teilhard de Chardin? Co zrobiłby lub co powinien zrobić? Odejść do innego zakonu? Opublikować swoje dzieła w Internecie? A może w ogóle nie miałby problemu z posłuszeństwem? Nie spotkałby bowiem tak krótkowzrocznych przełożonych, chcących pozbawić głosu człowieka w czasach, kiedy głos mają nawet dzieci. Kościół może, a nawet powinien, nie podpisać się pod czymś, czego nie uznaje za swoje, ale nie do pomyślenia staje się dziś cenzurowanie czyjejś twórczości. Nie do pomyślenia staje się to, aby w sposób ostateczny decydować za kogoś, co jest dla niego dobre, a co szkodliwe. I nie chodzi tu już w dużej mierze o to, jakie kto ma prawa, jaki jest zakres posłuszeństwa, jakie są czyjeś kompetencje. Chodzi o to, że niektóre rzeczy stają się dla nas po prostu nie do pomyślenia.
Czy po tych słowach możemy uważać, że ks. Paczos akceptuje naukę Teilharda? Można co prawda wysnuć taki wniosek, ale mam nadzieję, że nie! Przecież nauka ta sprzeciwia się chrześcijaństwu w całości!
Jednak ten ostatni pasus omawianego artykułu domaga się komentarza:
Którzy, chciałoby się zapytać, byli ci krótkowzroczni przełożeni, którzy pozbawili go głosu? Z przytoczonych faktów wynika, że są to przełożeni Towarzystwa Jezusowego owych czasów, Kongregacja Doktryny Wiary, sama Stolica Apostolska, wreszcie papieże Paweł VI i Jan Paweł II. Pamiętamy, że ostatnie potwierdzenie monitu następuje za pontyfikatu obecnego papieża.
Czy przełożeni, którzy w obecnych czasach (za pontyfikatu Jana Pawła II) zakazali głoszenia Hansowi Kungowi, ks. J. Dupuis, o. Schillebeeckx’owi zbłądzili? A może tylko są krótkowzroczni?
A przypadek teologa ze Sri Lanki o. Tissa Balasuriya, który był dłuższy czas w ekskomunice, nałożonej na niego przez Kongregację Nauki Wiary rok wcześniej za głoszenie poglądów sprzecznych z dogmatami maryjnymi, chrystologicznymi oraz za negowanie nauki o grzechu pierworodnym (ekskomunika została zdjęta po złożeniu przez niego wyznania wiary w 1998 r).
A zakaz nauczania na wydziale teologicznym w Vechta w Niemczech dla świeckiego teologa Norberta Mette, współinicjatora akcji kontestacyjnej "Jesteśmy Kościołem”?
A pozbawienie prof. Luigi Lombardi Vallauri katedry prawa na katolickim uniwersytecie w Mediolanie za podważanie wiary w istnienie piekła, grzechu pierworodnego oraz nieomylności papieża?
A monit przestrzegający wiernych przed poglądami indyjskiego jezuity o. Anthony’ego de Mello, które mogą doprowadzić do poważnych szkód. Jednocześnie biskupi otrzymali polecenie, by w podległych im wydawnictwach wstrzymano druk książek tego autora, notabene znakomicie się sprzedających (również w Polsce)
To tylko kilka przykładów z ostatnich lat. Przykładów takich można mnożyć. Nie w tym rzecz. Należy zapytać ks. Paczosa:
Czy to wszystko jest cenzurowaniem czyjejś twórczości?
A może to tylko
Otóż kończąc: nie dajmy się opętać ideom ewolucyjnym! Posłuszeństwo nie ewoluuje, tak samo jak świat nie ewoluuje do jakiegoś kosmicznego punktu omega, tak samo jak ludzkość nie ewoluuje, zmierzając do świadomości kolektywnej i noosfery.
Posłuszeństwo albo jest, albo go nie ma i wtedy - oczywiście mamy do czynienia z nieposłuszeństwem. Powtarzam jeszcze raz - przykład o. Teilharda de Chardin jest przykładem doskonałego nieposłuszeństwa. Można by rzec - i nie będzie w tym przesady - zbrodni doskonałej! Dzieło zniszczenia zostało zasiane w sposób perfidny i sprytnie przemyślany, sprawca jednak nie może być ukarany. Odszedł na inny Sąd! Możemy tylko mieć nadzieję, że w ostatniej chwili życia żałował za to, co uczynił. Bo dzieło spustoszenia, któremu dał początek szerzy się i zatruwa ludzkie dusze i umysły.