Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Maria K. Kominek OPs
Sztukmistrz


Raz w tygodniu, za zwyczaj w czwartkowy wieczór, do każdego mieszkania w Warszawie i okolicach dociera bezpłatna gazeta pod tytułem Dzień Dobry. Nie wiem niestety, do kogo należy ta gazeta, a warto by było wiedzieć, bo ma ona niemały wpływ na ludzi. Pomyślana jest dość dobrze z punktu widzenia rzemiosła dziennikarskiego. Czytana lub przeglądana przez wielu ludzi odgrywa niewątpliwie istotną rolę w przekazywaniu treści, wybranych przez właściciela i mocodawcy gazety. Treści te są jednak jak najbardziej szkodliwe i demoralizujące w szerokim tego słowa znaczeniu.
Nie będę zatrzymywać się tu nad całokształtem gazety. Nie warto by było o niej pisać, bo choć jak zaznaczyłam wyżej jest robiona fachowo, można ją zaliczyć treściowo do zwykłych szmatławców. Jednak - powtarzam - ma ona wpływ na formowanie wartości (lub lepiej powiedzieć antywartości) w umysłach ludzkich. Zatrzymam się tylko na numerze dwudziestym siódmym bieżącego roku, rozrzucanym w dniu 3 lipca.
Pierwszą stronę prawie w całości zajmuje reprodukcja znanej sprzed kilku lat mocno kontrowersyjnej reklamy Benettona. Jest to zdjęcie całującej się pary księdza i zakonnicy. Starsze osoby będą może pamiętać skandal, który rozpętał się mniej więcej jakieś 7 lub 8 lat temu. Reklama ta miała być umieszczana na dużych tablicach (tzw. bilboardach) na ulicach Warszawy. Jednak protest społeczny, poparty przez kilka organizacji katolickich przyczynił się do wstrzymania jej rozpowszechniania. Pamiętam, że wtedy próbowano nam wytłumaczyć, że nic złego w reklamie nie ma, ponieważ jak ksiądz, tak i zakonnica ubrani są w stroje typowe dla okresu sprzed II Soboru Watykańskiego. Mieliśmy wyciągnąć wniosek, że nie ma to nic wspólnego z moralnością obecnych księży i zakonnic. Nie bardzo umiano nam wyjaśnić, jaki jest cel okazywania w taki sposób duchowieństwo z czasów dawnych. Odpowiadano, że Benetton lubi zaskakiwać. Nie przekonano nas, jednak reklamy usunięto i sprawa przycichła.
I teraz wspomniany numer “DD” publikuje to zdjęcie z odnośnym napisem (wykorzystane w kampanii promocyjnej Benettona) jako ilustrację do artykułu “Ksiądz nowej generacji”.
Same wykorzystanie tego zdjęcia jest bardzo wieloznaczne. Połączenie z tytułem natychmiast sugeruje, że “ksiądz nowej generacji” pozbawiony jest dawnych ograniczeń. Szczególnie, że dużymi literami obok zdjęcia napisano: “Księża w rynku bokserskim, franciszkanie w zmodyfikowanych habitach ze specjalnymi kieszeniami na komórki, błyskawicznie odprawiane msze z pilotem od wieży stereo w ręku. Na naszych oczach prowokacja stała się narzędziem głoszenia ewangelii.”
Taka jest zapowiedź artykułu i można by było przejść nad nim do porządku dziennego albo skomentować go jako niewybredny atak na Kościół, gdyby nie to, że w dalszym tekście wypowiadają się księża należący właśnie do tej “nowej generacji”.
Być może nasi czytelnicy zarzucą mi, że jestem bardzo nienowoczesna, czy to z powodu wieku lub wychowania, czy wreszcie z niezachwianej przynależności do “ciemnogrodu”. Niektórzy na pewno mi powiedzą, że jestem “przedsoborowa”. Jeśli “posoborowość” ma polegać na niepoważnym lub nawet lekceważącym stosunku do Sacrum - wolę zostać “przedsoborową”.
Artykuł aż roi się od opowieści, które przyprawiają o smutek lub nawet przerażenie. Dowiadujemy się na przykład o pewnym kleryku lubelskim, który ma kolczyk w uchu i tatuaż. Już czuję jak niektórzy z radością myślą - nic dziwnego, że ograniczona tercjarka zaczepi się kolczyka w uchu. Nie! Nie to jest przerażające - tego kolczyka w ostateczności można “przełknąć”. Jest jednak coś, co dla nikogo nie może być obojętne! Otóż przytoczona jest odpowiedź kleryka na zadane mu przez ojca duchownego pytanie: dlaczego zgłosił się do seminarium. Odpowiedź kleryka brzmiała: “Chciałbym zrobić coś dobrego i wpadło mi do głowy, że może jako ksiądz...” Widać była właściwa, jeśli sam ordynariusz ksiądz arcybiskup Józef Zyciński był za przyjęciem kandydatury.
Oczywistą jest rzeczą, że nie wiemy czy były stawiane kandydatowi inne pytania. Może pytano go dlaczego jako ksiądz, a nie jako lekarz, aptekarz czy rolnik. Może w jakiś sposób stwierdzono, że młody człowiek rozeznał w sobie powołanie nie tylko do robienia czegoś dobrego, ale i do zostania kapłanem. Być może ktoś wyjaśnił mu, co to oznacza i jest on teraz w pełni świadomy i uczy się pokory i posłuszeństwa. Miejmy nadzieję, że chęć robienia czegoś dobrego nie były jedyną przesłanką do wyboru drogi kapłańskiej.
W dalszym ciągu można się dowiedzieć równie “interesujących” rzeczy. Pewien ojciec dominikanin (zapewniam, że piszę to z olbrzymim bólem) twierdzi, że Pan Jezus był hipisem, szokował i łamał prawo. Ciekawe to spostrzeżenie. Chciałoby się wiedzieć, na czym ten ojciec się opiera. Czyżby na słowach: “ Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić (prawo)” (Mt 5, 17) lub “dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota (w prawie) nie przeminie” (Mt 5, 18). Być może wszystkie cuda Pana Jezusa w nomenklaturze wspomnianego ojca można zaliczyć do “szokowania”. Ale skąd wyciąga on wniosek, że Pan Jezus był hipisem?! Bardzo to dziwna chrystologia!
Ten sam ojciec podaje przepis na nowoczesne kazanie: “Mówię szybko, niewyraźnie, ale zawsze na temat.” Ciekawe byłoby się dowiedzieć, jakie są zalety niewyraźnego mówienia. Swego czasu Zakon Kaznodziejski słynął z dobrych kaznodziei, swego czasu uczono ich retoryki i wymowy. Teraz widać przyszedł czas “nowej generacji”, kiedy powołanie do kaznodziejstwa wypełnia się przez głoszenie niewyraźnie mówionych kazań. Jaki jest sens takiego głoszenia, jeśli treść nie dociera do słuchaczy cytowany ojciec nie wyjaśnia.
Jeszcze nie koniec naszego zadziwienia i przerażenia. Okazuje się, że nowocześni kapłani są w stanie zrozumieć biednych wiernych, dla których “msza jest nudna”. Ksiądz biskup Edward Dejczak ma nadzieje, że nowa generacja kapłanów wniesie świeże pomysły w uatrakcyjnienie nabożeństw! Według biskupa msza jest zbyt nudna i zbyt statyczna. Należy więc ją zrobić ciekawszą. “Nie wolno trzymać się form, które dawno utraciły swoją wymowę” sugeruje sam biskup. O nic dziwnego, że na mszach u jezuitów “młodzież nie tylko śpiewa, ale i tańczy w rytm starych żydowskich lub irlandzkich pieśni”. Dodajmy do tego od siebie, że stare żydowskie i irlandzkie pieśni nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem.
Co się zatem dzieje? W tym przypadku nie jest istotne, to że jakaś mniej lub bardziej poczytna gazetka publikuje taki artykuł. Przerażające jest to, że dzieje się to za aprobatą cytowanych księży i biskupów. I co bardziej znamienne nie dotyczy spraw jednostkowych. Tego typu rozumowanie spotyka się dość często u młodych kapłanów i nie wydaje się, by starania o głębszą formację były powszechne. Być może są kapłani, którzy nie mają możliwości dotarcia do kleryków, być może nacisk zewnętrzny jest tak duży, że wychowawcy nie są w stanie go pokonać. Przecież do seminariów wchodzi często młodzież wychowana w duszpasterstwach parafialnych czy zakonnych, młodzież nauczona przede wszystkim na poszukiwanie przyjemnego spotkania z Bogiem. Warunki zewnętrzne są bardzo niesprzyjające. Od lat trwa kult młodości i młodzież jest spostrzegana jako grupa, której należy pozwolić na wszystko i zabiegać o nią wszelkimi sposobami. I co gorsze - od młodzieży się nie wymaga nic, poza tym, by była i się radowała.
Ograniczę się tylko do jednego przykładu z dobrze znanego mi życia dużej parafii. Parę lat temu dwaj neoprezbiterzy zapowiedzieli, że ściągną tłumy na niedzielną mszę akademicką. Trzeba przyznać, że im się to udało. Zaczęli od tego, że rozrzucili po kościele ulotki z treścią: “Czy msza musi być nudna? (dokładnie tak - bez przymiotnika święta). Nie! Nie musi! Nie będzie! Przyjdź i zobacz! Czekamy na Ciebie! Bóg też!” To ostatnie zdanie było napisane małymi literkami na samym dole kartki. Jak już wspomniałam - udało im się ściągnąć młodzież. Młodzież jest oczywiście różna. Na przedzie jest na ogół ta, który śpiewa, słucha, jakoś tam się stara uczestniczyć we Mszy. Na tyłach kościoła jest różnie. Niektórzy czytają gazety, inni się ściskają, jeszcze inni wchodzą i wychodzą. Ale są. Czy to im coś daje. Nie umiem ocenić. Szczególnie, że unikam takich mszy, bo uważam, że kazanie, nawet gdy jest skierowane do młodzieży (czy lepiej powiedzieć ZWŁASZCZA gdy jest skierowane do młodzieży) powinno być mówione kulturalnym językiem i być przykładem właściwego używania słów. Nie jestem w stanie słuchać gwary młodzieżowej w wykonaniu kapłana.
Jaki zatem ma być nowoczesny kapłan? Dość długi to temat do rozważań i na pewno warto do niego nie raz powracać. Jedno tylko chcę zaznaczyć z całą stanowczością: nowoczesny czy nie - kapłan winien mieć taką formację, by nie mogło w ogóle mu przyjść do głowy, że Msza święta może być nudna. Kapłan powinien rozumieć tajemnicę świętych obrzędów i robić wszystko co jest w jego mocy, by ludziom tę tajemnicę przybliżać. Jeśli sam będzie poświęcał wysiłek na zgłębianie i poznawanie tej tajemnicy, to wiernym będzie ją ukazywał i przybliżał. Nie będzie wtedy sztukmistrzem, a przewodnikiem do Chrystusa. I o takich kapłanów winniśmy się modlić.