Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Rafał Brongiel
Szkoda dla Kościoła


Nowy Sącz, dn. 12.01.2004

Chciałbym podzielić się swoimi uwagami na temat artykułu w “Tygodniku Powszechnym”, a właściwie na temat szkody dla Kościoła i formacji duchowej katolików, którą moim zdaniem przynosi działalność o. Jana Berezy przeora klasztoru Benedyktynów Lubinie opisana tamże.
Otóż w artykule, pt. “Milczenie, taniec, oddech, trud” Maja Jaszewska opisuje sesje medytacyjne prowadzone przez zakonników klasztoru w Lubiniu, których cechą charakterystyczną jest połączenie medytacji chrześcijańskiej z technikami buddyzmu Zen w celu “lepszych” efektów dla osiągnięcia stanu “mistycznego”. Dowiadujemy się, że o. Jan Bereza od 30-stu lat praktykuje zen (sic!), a o chrześcijańskich mistykach ( św. Janie od Krzyża, czy św. Teresie z Avila ) dowiedział się nie na seminariach , czy uczelniach katolickich, a w dziełach mistyki Wschodu.
Dalej dowiadujemy się, że w medytacji chodzi o doświadczenia na najgłębszym poziomie, wspólnym dla różnych tradycji (sic!) (nic takiego nie można wywnioskować z nauki kościoła).
Na pytanie o ryzyko utraty własnej tożsamości o. Bereza odpowiada, że niczego takiego nie zauważył, i zna wielu ludzi, którzy wrócili dzięki zen do kościoła, oraz wielu, którzy utracili wiarę chodząc do kościoła! Cóż za retoryka, można sądzić z tego, wprost że dla katolicyzmu lepszy jest zen niż sam katolicyzm-szczyt przewrotności.
Pikanterii całemu zjawisku dodaje fakt, że o. Bereza był, a być może i jest nadal członkiem Komisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi.
Niebezpieczeństwo takiej działalności zakonników klasztoru w Lubiniu jest ogromne, a to głównie, dlatego że przeciętny katolik niewiele wiedzący na temat mistyki w ogóle, a tym bardziej fundamentalnych różnic nie do pogodzenia między mistyką chrześcijańską, a naturalnymi mistykami Wschodu może dojść do błędnego wniosku, że są one tylko różnymi drogami dochodzenia na ten sam szczyt. Tym bardziej, że utwierdza w tym działalność takiego “ autorytetu” jak o. Bereza i stojący za nim klasztor Benedyktynów, oraz powaga Episkopatu Polski, na którą może się powołać każdy, kto błędnie rozezna tą niezręczną sytuacje.
Buddyzm zen jest sposobem, techniką kontemplacji na gruncie buddyzmu, który z kolei, jeśli można się tak wyrazić jest najbardziej ateistycznym systemem spośród wszystkich religii Wschodu. Krótko mówiąc buddystom bóg nie przeszkadza i w ogóle nie biorą go pod uwagę w swojej filozofii, a więc nie ma tam żadnej teologii. Co więcej dusza w buddyzmie jest nietrwała i umiera razem z ciałem.
Cecha charakterystyczną w medytacji zen jest pozbycie się tożsamości i osiągnięcie stanu absolutnej pustki, co może prowadzić do zaburzeń osobowości. Stan ten, czyli nirwanę osiąga się poprzez wykonywanie konkretnych technik m.in. przez kontrolę oddechu, powtarzanie mantr, czy stosowanie różnych rodzajów jog.
Wszystko to prowadzi do tzw. “odmiennych stanów świadomości” wywoływanych przez konkretne zmiany biochemiczne organizmu nieobojętne dla zdrowia psychofizycznego.
Inaczej, a nawet odwrotnie jest w mistyce katolickiej. Tu chodzi o konkretną niepowtarzalną relacje; “ja”- konkretna osoba, o ściśle określonej tożsamości- Bóg zupełnie różny ode mnie i dzieląca nas nie do wyobrażenia przepaść ontologiczna. Tutaj zaznacza się i doskonali swoją osobowość i wzrastanie tożsamości mojego “ja”. W zen natomiast mamy pozbyć się nie tylko swojej tożsamości, ale nawet wyzbyć się wszelkiej świadomości-osiągnąć absolutne “nic”, stan, w którym niema mnie, stan absolutnej pustki ontologicznej- absolutny niebyt.
Jest jeszcze drugi, ważniejszy aspekt, mianowicie duchowy, a podnoszony przez katolickich znawców mistyk wschodnich, ( np. o. Verlinde). Wg. nich poprzez otwieranie się poziomów energetycznych na poszczególnych etapach jogi, (utożsamiane również z pobudzeniem gruczołów dokrewnych) czy innych sposobów “medytacji”, człowiek wystawia się na działanie mocy niepochodzących od Boga (buddyzm jest fundamentalnym uderzeniem w I przykazanie jako niebiorący pod uwagę żadnego Boga, a polegający wyłącznie na własnych siłach człowieka).Moce te wprost ujmując są pochodzenia satanicznego.
Zresztą w trakcie stosowania jogi lub innych technik pojawiają się możliwości zdobycia mocy, często, mimo, że są niezamierzone, a nawet niechciane. W ostatnim etapie medytacji zwanej samjaną pojawiają się te umiejętności, do których należą:
1) siły nadnaturalne (siddhi)
2) Jasnowidzenie, czyli “boskie oko” (diwjacaksus)
3)słyszenie głosów niebiańskich i ludzkich, czyli “ boskie ucho” (diwjaśrota)
4) poznanie myśli drugich ludzi (paracittadżniana)
5) poznanie poprzednich żywotów (purwanirwasanusmiriti).
Innym środkiem do zdobycia tych “umiejętności” jest powtarzanie mantr, czy dharani, oraz ćwiczenia, pranajamy, czyli ćwiczenia oddechowe. Zadziwiające jest, że o. Jan Bereza stosuje takie właśnie metody na swoich medytacjach otwartych dla ludzi z zewnątrz.
Ciekawe jest, że wg. nauki kościoła katolickiego podobne objawy pojawiają się przy opętaniach diabelskich. Są to:
1) nadnaturalna siła niespotykana normalnie u ludzi (odpowiada to punktowi 1-szemu)
2) znajomość rzeczy zakrytych (odpowiada to punktom 2-a i 4-ry)
3) mówienie w nieznanym danej osobie języku (patrz punkt 3-ci)
A zatem, czy buddyzm jest religią?. Jego założyciel Budda - Śakjamuni odrzucił ideę boga-istoty najwyższej, stwórcy świata, a samego siebie przedstawił jako mistrza duchowego.
Nie przypomina on (buddyzm) teologii, gdyż za punkt wyjścia obiera człowieka wraz z jego uwarunkowana egzystencją. Na gruncie filozofii można by go porównać z niektórymi kierunkami egzystencjalizmu.
Dziwi, conajmniej, a nawet szokuje to, co robi o. Bereza w zakonie Benedyktynów w Lubiniu. I chociaż można by jeszcze zrozumieć, że mógł pobłądzić i porwać za sobą paru zakonników to nieodparcie nasuwa się pytanie, co na to właściwy biskup miejsca, czy Episkopat Polski.