RELACJA SPOD KRZYŻA
Pod Pałac Prezydencki dotarłem 3 sierpnia
około godziny 15. Nie zdążyłem na 13, gdyż moją podróż z Gdańska opóźniły
rzęsiste ulewy, które towarzyszyły mi przez prawie połowę drogi. Wszedłem w
tłum. Wokół ludzie młodzi, starzy, kobiety, dziewczyny, dzieci, mężczyźni.
Małżeństwa, pary. Wysocy, niscy, grubi, chudzi, poważni, uśmiechnięci,
agresywni, wyniośli, smutni. Na początku zatrzymałem się po drugiej stronie
ulicy, tuż przed grupą trzech kobiet w średnim wieku. Wyciągnąłem aparat,
zrobiłem pierwsze zdjęcie Krzyża, ludzi, Pałacu Prezydenckiego. Wokół
pobrzmiewał gwar rozmów. „Ale mam z was bekę” – usłyszałem raptem
z prawej strony. Młody, dwudziestoletni chłopak ze śnieżnobiałymi zębami,
opalony, w krótkich spodenkach i białych adidasach patrzył z pogardą na stojącą
za mną, wspomnianą wcześniej grupkę kobiet. Jego partnerka, niska dziewczyna z
bardzo głębokim dekoltem uśmiechała się półgębkiem. „Ludzie, jesteście
śmieszni. Przyszedłem popatrzeć na ten wasz krzyż i na was. Dla beki!” – powtarzał do znudzenia. Rozglądał się na boki, szukając
poklasku. Kilka osób uśmiechnęło się pod nosem. Kobiety zaczęły z nim
rozmawiać. „Mam to w dupie. Jestem młody, ważna jest
dla mnie moja rodzina. Mogę wyjechać za granicę. Wolę mój kapitalizm, niż ten
wasz komunizm.” Jeszcze wtedy tylko słuchałem. Słuchałem, jak obrzuca obelgami
tych ludzi, jak prowokuje. Jak nie szanuje kobiet, z którymi chciał rozmawiać. Słuchałem z zadziwieniem jego pozbawionej logiki
argumentacji. Patrzyłem, jak ostentacyjnie odchodzi, prychając
ze wzgardą. Słuchałem i nie wierzyłem. Sam nie wiem, w którym momencie,
przysłuchując się kolejnej podobnej rozmowie po prostu się do niej włączyłem...
WITAMY POD PAŁACEM
W dużym skrócie Krzyż przed Pałacem
Prezydenckim skupia dwie frakcje – obrońców i przeciwników. Pisząc o
przeciwnikach, mógłbym śmiało napisać – przeciwnicy Krzyża. Ale czy mógłbym
napisać tak również o zwolennikach – obrońcy Krzyża? Czy rzeczywiście chodzi tu
tylko o pozostawienie przed Pałacem tego naprędce stworzonego Krzyża? Okazuje
się, że nie. Krzyż jest symbolem. Symbolem Pamięci i Prawdy. Pamięci o
wszystkich ofiarach smoleńskiej katastrofy i symbolem tego, że naród polski domaga
się Prawdy. Prawdy o tym, co stało się 10.04.2010. Prawdy, która wydaje się
ginąć w odmętach karygodnie prowadzonego śledztwa, na które nie mamy żadnego
wpływu. Kto przychodzi pod Krzyż z myślą, że spotka fanatyków głoszących tezy,
że Krzyż ma zostać, bo jest krzyżem ten musi się rozczarować – chyba, że nie
interesują go prawdziwe motywy.
W ostatnich dniach plac przed Pałacem
Prezydenckim przyciąga dużą liczbę nietypowych osobowości. Widziałem, jak w
nocy pod Krzyż podszedł człowiek w żarówiastej kamizelce
odblaskowej z gobelinem przedstawiającym polskie godło przymocowanym na
piersiach. Widziałem bezzębnych bezdomnych, z którymi atrakcyjne młode
dziewczyny strzelały sobie fotki na facebook’a.
Widziałem agresywnych, pijanych młodych mężczyzn, którzy epatowali agresją,
popychali, pluli, przeklinali i gorszyli. Widziałem relacje w TV, w których
przed kamerami, jakoby w imieniu wszystkich obrońców, przemawiały osoby,
prezentujące absolutnie skrajne postawy. Często anormalne. I w ogóle ze sprawą
Krzyża nie związane. Te osoby „reprezentowały”
wszystkich. Życie to sztuka wyboru. Albo doboru. Dobrze dobrany rozmówca to
połowa sukcesu. Obraz ludzi spod Krzyża wykreowany przez media jest fałszywy.
Jest fałszywy, bo ukazuje wygodny fragment większej całości. Jest tak samo
fałszywy, jak napomknienie, że pod Krzyżem starli się Jego zwolennicy i
przeciwnicy, podczas gdy tak naprawdę grupa pijanych dresiarzy siłą próbowała
odebrać protestującym ich bannery z hasłami anty-PO.
Fałsz. Ludzi pod Krzyżem nie sposób wrzucić do jednego worka. Zarówno tych z
jednej, jak i z drugiej strony.
Zacznijmy zatem
od zwolenników. W pierwszym rzędzie – grupa, która się modli. To z reguły
ludzie starsi, choć nie zawsze. Stoją wokół zniczy, czasem klęczą. Śpiewają
litanie, odmawiają Różaniec, czuwają. Ci ludzie nie rozmawiają, nie reagują na
zaczepki. Odpoczywają chwilę na kilku rozkładanych krzesełkach, po czym wracają
do wspólnej modlitwy. To oni tak naprawdę stanowią o istocie tego miejsca. To
ich wiek i postura nie pozwalają często mniej bezczelnym agresorom na
przerwanie tego modlitewnego kordonu i wdarcie się w morze zniczy.
Niemniej istotną grupę stanowią ludzie,
którzy są odpowiedzialni za trzymanie tablic i transparentów. To głównie
mężczyźni, zarówno studenci, ale i 50-latkowie . To
oni tworzą nocą żywy mur, ochraniający modlących się. Bez nich już dawno temu
pijane chłystki wyrwałyby Krzyż sprzed Pałacu.
Kolejną grupą są ludzie, w większości
młodzi, którzy krążą przed Pałacem i rozmawiają. Mimo, że sam również stałem
jednej nocy w kordonie mężczyzn ochraniających Krzyż i czułem na karku oddechy
pijanych, agresywnych młodzieniaszków, to zaliczyłbym siebie właśnie do tych,
którzy rozmawiali. Naszym celem była pomoc innym zwolennikom, którzy osaczeni
przez kilka osób nie potrafili się obronić. Naszym celem było zadawanie
oczywistych pytań. Naszym celem było poznawanie motywacji i powodów
manifestacji tego sprzeciwu. Wchodziliśmy w tłum, często sami przeciwko 6 – 8
osobom i zaczynaliśmy rozmawiać. Jestem zdania, że na takie realne ćwiczenia w
dyskusjach powinno się posyłać przyszłych dziennikarzy, polityków lub
negocjatorów. Takiej praktyki nie da chyba żaden podręcznik.
Pod Pałacem pojawiali się również ludzie,
którzy chcieli wesprzeć swoją obecnością. Nie odzywali się, czasem tylko skinieniem
głowy ujawniali swoje przekonania w trakcie dyskusji. Na boku mówili, że nas
popierają, że się modlą, że tak nie powinno być. Po prostu przychodzili i
stanowili przeciwwagę dla drugiej strony. Obok tych mniej aktywnych pojawiali
się też bardziej żywiołowi, jak na przykład około 40-letni mężczyzna, który
zapytał odważnie młodego radnego Platformy Obywatelskiej
(który trzymał transparent o dziele szatana) ile mu płacą i kto płaci,
bo on też chciałby sobie dorobić. Pytał tak długo, aż chłopak odburknął coś
zezłoszczony, na co ten zareagował gromkim śmiechem i powiedział – „Jesteś
egoistą!”.
TO NASZ TEAM
Grupa przeciwna dzieli się na: kpiących
obserwatorów, uczestników jarmarku, dyskutantów normalnych, dyskutantów
betonowych, poszukiwaczy poklasku, prowokatorów, szczekaczy, agresorów
słownych, agresorów fizycznych oraz totalnych świrów,
którzy przyciągani tym niecodziennym zjawiskiem ściągają chyba z najdalszych
zakątków miasta. Kpiący obserwatorzy stoją w oddali i wymrukują pod nosem takie
sformułowania jak – „wstyd, żal, żenada, pośmiewisko,
patrzy cały świat, co my tu robimy, chodźmy stąd”. Uczestnicy jarmarku podnoszą
na ramionach swoje roześmiane niewiasty, aby te mogły zrobić lepsze zdjęcie,
poruszają się w grupach, chętnie klaszczą i buczą, zbierają się pod
transparentami „swojej drużyny” i za żadne skarby nie wypowiedzą się do kamery.
Są raczej niegroźni. Pojawiają się głównie popołudniu, około 18 (czyli po pracy
i obiadku), aby móc pochwalić się za tydzień w dyskotece, że też widzieli tych
fanatyków, a Jolka to nawet podeszła całkiem blisko i ledwo przeżyła, bo ją
wyzwali od żydówek, masonek i lesbijek. Będzie co
opowiadać przy kebabach. Największa zabawa byłą, kiedy tacy klienci, ośmieleni
duchem chwili i tryumfem jasności nad ciemnotą
postanawiali włączyć się do dyskusji. Rozmowy z nimi były dla mnie zawsze swego
rodzaju relaksem. Do osobistych sukcesów zaliczam chwilę, kiedy młoda
dziewczyna odciągała swojego faceta wplątanego w
rozmowę ze mną o istnieniu i nieistnieniu samolotu prezydenckiego i odpowiedzialności
Kancelarii Premiera za przygotowywanie wyjazdów Prezydenta.
Ludzie z którymi
mogłem normalnie dyskutować byli najcenniejszymi rozmówcami. To z większością z
nich przechodziliśmy na ty, to z nimi podawaliśmy sobie dłonie na zakończenie
rozmowy. Niestety nie było takich rozmów zbyt wiele. Ale były. Bo byli tam
ludzie, którzy mówili – jesteśmy przeciwko Krzyżowi, a po 10 minutach rozmowy
przyznawali mi rację w ponad połowie moich argumentów. Zdarzało się tak, że
mówiłem – „Słuchaj, przecież ty się zgadzasz ze wszystkim, o co walczą tam ci
ludzie spod Krzyża, przecież ty jesteś po tej stronie.” „No nie przesadzaj, bo
mi zrobisz obciachu” – słyszałem niepewny głos.
„Dziękuję Tomek, że mogliśmy porozmawiać, normalnie, rzeczowo” – powiedział
młody chłopak, którego odprowadziłem kilkaset metrów od Pałacu, gdzie szedł ze
swoją grupą na dyskotekę. Szliśmy i dyskutowaliśmy. Co jakiś czas w rozmowę
wchodzili jego koledzy i koleżanki, wszystko na poziomie, spokojnie, bez
osobistych wycieczek. „Mamy różne zdania, rozumiem
Twoje stanowisko, szanujemy się, ale mnie nie przekonasz. Spokojnej nocy,
trzymajcie się!” – rzucił mi na odchodne. To prawda,
ludzie pod Krzyż nie przychodzili zmieniać poglądów, a już na pewno nie betonowi
dyskutanci. Na rozmowy z nimi szkoda było czasu. Powtarzali utarte kliszki
odnośnie katastrofy, Krzyża, śledztwa itd. Żadne racjonalne wytłumaczenia nie
pomagały. Jeden z takich rozmówców zaczął się nawet odwoływać do Marksa i
Engelsa. W takich momentach przerywałem.
Ci, którzy szukali poklasku również
pojawiali się pod Krzyżem, bo wiedzieli, że tu zwrócą na siebie uwagę. Spektrum
takowych cudaków było bardzo szerokie – począwszy od sobowtóra
Elvisa Presley’a,
który nic konkretnego do powiedzenia nie miał, a skończywszy na różnego rodzaju
menelni, która zachęcana brawami i błyskami fleszy
tańczyła i podrygiwała ku uciesze gapiów.
Jedną z bardziej groźnych grup byli
prowokatorzy. Ci ludzie potrafili przyjść, włączyć się do modlitwy, śpiewać, a
nawet płakać, aby potem w odpowiednim momencie (np.
przy dużej widowni lub w obecności kamer) zacząć lżyć, przeklinać i zachowywać
się w sposób zupełnie nienormalny. Jeden z takich mężczyzn leżał kilkanaście
minut wśród zniczy, rzekomo płacząc i zawodząc, a potem zaczął rzucać mięsem na
lewo i prawo. Czasem takie osoby próbują kręcić się wokół nieformalnych twarzy,
liderów, bądź najaktywniejszych uczestników protestu, aby zdobyć ich zaufanie i
zaatakować w najmniej spodziewanej chwili. Na wszelki wypadek oglądaliśmy zdjęcia
takich prowokatorów, aby przez pomyłkę nie dać się wmanipulować
w ich show.
Najliczniejszą grupę za dnia stanowili
szczekacze. To dosyć osobliwe zjawisko, polegające na tym, aby w sile 5 – 6
osób otoczyć kogoś o odmiennych poglądach i zarzucać go pytaniami, bez dawania
szansy na odpowiedź na którekolwiek z nich. Obrazki młodych dziewczyn,
napierających słownie na starszą kobietę przywodziły mi na myśl tylko takie
skojarzenie – sfora ujadających psów. Im nie chodziło o poznanie motywów. Nie
chcieli tego. Dziewczyny, których przykładem się tu podpieram miały gotowe tezy
i tematy, z których od Krzyża potrafiły przeskoczyć nawet do dyskusji nad
istnieniem Boga oraz wyższością wykształconej młodzieży nad starszymi ludźmi.
Hau, hau, hau - słyszałem wokół siebie. Jedna przez drugą, jeden przez
drugiego. Mocniej, głośniej, odważniej. „A czemu to, a czemu tamto? A czy pani?
A czy pani mąż? A czy uważa pani? Ale przyzna mi pani racje, że...?” Niektórzy
rozmówcy odchodzili, co czasem nie było łatwe, bo sfora nie chciała wypuścić
dobrze rozgrzanej ofiary. Czasem atakowani nie wytrzymywali inwektyw pod
własnym adresem i reagowali złością, przekleństwem. Wydawało się, że dzikie
stado tylko na to czeka! Prawie słyszałem wycie do księżyca, kiedy starsza
kobieta odepchnęła od siebie ręce przytrzymujących ją dziewczyn i powiedziała
dosadnie – WON! Co godne odnotowania, każdy z takich szczekaczy, grupowych,
bądź indywidualnych, z którym rozmawiałem, po pięciu minutach rozmowy wiercił
się, jak na rozżarzonych węglach i przy pierwszej lepszej okazji po prostu ode
mnie uciekał. Dziewczyny, o których pisałem wcześniej
każdego następnego dnia poznawały mnie i pozdrawiały wesołym „cześć!”, ale żadna nie chciała ze mną rozmawiać. A kiedy podchodziłem
do nich, gdy atakowały koleją osobę zwyczajnie dawały sobie spokój i zmieniały
miejsce. Również pewien arogancki rudzielec przetrwał dialog ze mną przez
zaledwie trzy minuty. Po prostu odszedł w trakcie dyskusji w stronę grupy,
gdzie średnia wieku przekraczała spokojnie 60 lat. Był pod Pałacem każdego
dnia. Cel miał prosty – szczekać.
Wieczorem szczekacze stawali się bardziej
napastliwi. Podchodzili do grupy modlących się i bez wstydu pukali w plecy,
pociągali za rękawy, zaczepiali. „Proszę pani, chcemy porozmawiać. Czemu pani
nie chce z nami rozmawiać? Proszę nam wyjaśnić! Ale czemu nas Pani ignoruje?!”
– prowokowali. Również wieczorem dochodziło do
eskalacji różnych form agresji. Nagminne były wykwintne wyzwiska kierowane w
kierunku modlących się - „mohery, oszołomy, pejsy, pedały,
debile, fanatycy, szantażyści”, jak również skandowane hasła – „krzyż do
kościoła” lub pojedyncze okrzyki w stylu „je
Agresja fizyczna pojawia się nocą. To
wtedy dochodzi do najbardziej przerażających scen, które potem określa się
ładnym słowem - zamieszki. Nic z tego. To nie zamieszki. Czasem to prawdziwa
walka. A raczej obrona. I strach. Poczucie osamotnienia. Bezsilności i złości.
Dlaczego oni to robią? W czym my im przeszkadzamy? To napięcie pod Krzyżem trwa
od około północy do trzeciej, czwartej nad ranem. W weekendy dłużej. Jest
więcej chętnych do pokazania, co to nie ja i więcej chętnych do oglądania
takiego występu. Jest więcej alkoholu we krwi i o dziwo mniej policji. I tylko
po stronie Krzyża wciąż te same osoby. Ci sami ludzie, którzy nie mogą skoczyć
do „Przekąsek, zakąsek” naprzeciwko, aby zjeść
kanapkę, strzelić dwie kolejki wódki i wrócić. Muszą być, bo w każdej chwili
wataha zapijaczonej sitwy może wylecieć z tłumu i
rzucić się na modlące się kobiety albo młodych chłopców trzymających
transparenty. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ciągle w napięciu. Aby zrozumieć
atmosferę spod Krzyża, trzeba tam być w nocy. Ja byłem trzy noce i podziwiam
tych, którzy są tam każdego dnia po zmroku.
Plac przed Pałacem Prezydenckim przyciąga
też wariatów. Byłem świadkiem, jak pijany, a może pod wpływem narkotyków młody
człowiek biegał nocą bez koszulki, wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa,
wykonując dwuznaczne gesty, tarzając się po chodniku i zapraszając wszystkich
do walki. Bezzębny tańczący bezdomny wspaniale wpisywał się w ten korowód
groteski ze wczesnych godzin porannych. A w tle wciąż pobrzmiewała cicha
melodia jakiegoś Psalmu...
W pamięć zapadła mi taka scena – chłopak z
dziewczyną idą wzdłuż Pałacu. Dostrzegają tablicę z napisem „Jarosławie
Kaczyński – opamiętaj się”. Przystają, chłopak mówi – „To nasz team.” „Ale o co chodzi?” – pyta jego
partnerka. „Nie wiem, ale to nasz team, tu są nasi ludzie...”.
JEST TĘCZOWO
Młody mężczyzna piał z oburzenia, bo stare
dewotki nie pozwoliły mu złożyć obok Krzyża tęczowej flagi, będącej symbolem
homoseksualistów. Zapytany, czy pochodzi z tego środowiska, odparł, że jest
heteroseksualny, ale flagę złożyć ma prawo. Jak widać osoby pełniące wartę przy
Krzyżu uznały inaczej. Mógłbym napisać, że pod Pałacem
nie pojawił się nikt „godzien” tego, by takie tęczowe kolory reprezentować, ale
musiałbym skłamać. Otóż popołudniową porą w środę lub w czwartek dwójka
młodych, może 15, 16-letnich chłopców zaczęła się publicznie całować w tłumie
modlących się osób. Ponieważ spowodowali raczej ogólne rozbawienie, aniżeli
sondowaną agresję oddalili się pospiesznie. Rozbawienie wprowadził również
młody mężczyzna w krótkich spodenkach, który nocą z czwartku na piątek około 3
nad ranem położył się na chodniku twarzą do ziemi, informując, że medytuje. Do
jego spontanicznej akcji dołączyli za kilka chwil inni postępowi obywatele i po
chwili chodnik zaściełało około sześciu „młodych, z dużych miast”. Nie piszę
wykształconych, bo na pewno takimi nie byli. Zachęcali innych okrzykami „Kładź
się z nami!”, zamawiali „zimnego Lecha” i „kaczkę po smoleńsku”. Skandowali „nie zabierajcie pałacu sprzed
krzyża” i poruszeni spadającym gwałtownie zainteresowaniem gapiów po prostu
wstali i poszli. Nad innymi przypadkami lekkiej i cięższej anormalności nie
będę się już rozwodził. Dość wspomnieć ludzi, którzy śpiewali biesiadne
piosenki, aby przekrzyczeć modlitwy lub traktowali to miejsce, jako swoją scenę
do żenujących, postalkoholowych wybryków.
TURECKIE KEBABY
Ludzie przychodzą pod Pałac z gotowymi
hasłami – wytrychami. Nie interesują ich rzeczywiste motywy i głębszy sens
całego zjawiska. „Jestem Żydem, ten krzyż mnie obraża” – słyszałem
niejednokrotnie. Pomijam alogiczny argument o tym, że Krzyż może obrażać
uczucia religijne innych wyznań. Kiedy po wysłuchaniu zarzutów o tym, że Krzyż
jest symbolem katolicyzmu mówiłem, że wśród zniczy leży m.in. Gwiazda Dawida,
moi rozmówcy na chwilę speszeni - milkli. Przecież
gdyby w kwietniu pod Pałacem stanął również krzyż prawosławny, to stałby tam do
dzisiaj. Nikt nie śmiałby go usunąć. Ale nikt takiego nie postawił... Czy to
się komuś podoba, czy nie Polska jest krajem katolickim i dlatego ludzie
czuwają przy Krzyżu, a nie przy półksiężycu. Najbardziej
zadziwiające były zarzuty ateistów, którzy wprost mówili, że skoro nie wierzą,
to ten symbol razi ich uczucia. Nie, nie stali w tych kolejkach do Pałacu w
kwietniu. Nie stali, bo trzeba być nienormalnym, żeby stać kilkanaście godzin.
Po co? Tak, ludzie mają prawo mieć swoje symbole, ale ten akurat powinien być w
Kościele. Rozmowy pod Pałacem ocierały się często o absurd. Oto ateiści
pouczają wierzących, jak należy się zachować. Niewierzący ganią katolików
wysługując się przykładami wysokich w hierarchii kapłanów. Młodsi próbują
udowodnić starszym, jak ci bardzo się mylą. Żadna z tych awanturujących się
osób ani razu nie zadała sobie trudu, aby poznać przyczyny, dla których ludzie
stoją pod Krzyżem dniami i nocami. Nie. Oni przychodzili, rzucali kilkoma
pytaniami, zarzutami. Było to o tyle zabawne, że zbiór tych haseł - wytrychów
ograniczał się do kilku, tak więc po dniu rozmów moje
kolejne dialogi odbywały się tak naprawdę na zasadzie odtwarzania w kółko tej
samej płyty. Zadziwiające było, że większość moich rozmówców zgadzała się, że
pod Pałacem Prezydenckim powinna stanąć płyta, bądź pomnik upamiętniający
tragedię 10 kwietnia. Rozumieli to i zgadzali się z tym. Pewien młody chłopak
powiedział do mnie – „To skandujmy – chcemy tablicy!”. Odparłem, że może śmiało
stanąć obok ludzi spod Krzyża, bo oni również m.in. tego chcą. Ale kiedy
mówiłem im, że pomimo trójstronnych ustaleń pomiędzy Harcerstwem, Kurią i
Kancelarią Prezydenta konserwator zabytków stwierdził, że nic w tym miejscu
postawić nie można – milczeli. Milczeli lub mówili, że prawa trzeba
przestrzegać, bo jeśli konserwator powiedział, że nie można, to znaczy, że nie
można. Nie rozumieli, że ludzie pod Krzyżem zostali oszukani, bo najpierw
obiecano im trwałe upamiętnienie katastrofy i zrywu narodowego, a potem, kiedy
zgodzili się na przeniesienie Krzyża zasłoniono się decyzją urzędnika. Prawo ma
służyć ludziom. Sytuacja, w której znalazła się Polska w chwili obecnej daje
możliwość do tworzenia nowych standardów. Niestety, to na Węgrzech, a nie w
Polsce stanął pierwszy pomnik poświecony smoleńskiej katastrofie. Bo u nas o
sprawach narodowych decyduje konserwator zabytków.
Słyszałem też głosy, które twierdziły, że
przecież te tragicznie zmarłe osoby mają już swoje groby. Że jest Wawel,
Świątynia Opatrzności. Że po co mnożyć te byty. Po co
pomniki, tablice? Pytałem się wtedy, czy wiedzą, gdzie jest grób śp. kapitana Protasiuka. Nie wiedzieli. Ja też nie wiem. A chciałbym,
aby w miejscu, w którym po 10 kwietnia stałem dziesięć godzin w
nieprawdopodobnej kolejce do Pałacu Prezydenckiego, była możliwość zatrzymania
się, chwili refleksji i oddania hołdu wszystkim ofiarom tej tragedii.
Chciałbym, by było to miejsce dostępne, otwarte, w honorowym punkcie
– bo tak się należy. Słyszałem wtedy, że pamięć należy nosić w sercu, a
to świeckie miejsce zostawić takim, jakim jest. „A czy gdy umrą twoi rodzice
nie postawisz im pomnika, płyty? Czy będziesz nosił pamięć o nich tylko w
sercu?” – próbowałem dociec. Milczeli. Niepewni. „Ale
żeby czcić te osoby, trzeba wiedzieć, kto to był! No niech Pani wymieni nazwiska chociaż 15 osób. Niech Pani wymieni nazwisko
jakiegoś borowca! Pani tu przychodzi ich wspominać, a Pani nikogo nie zna, Pani
nikogo nie pamięta! No jak się nazywał borowiec, chociaż jeden!” – grzmiał postawny pięćdziesięcioletni jegomość. Adresatka
tych gromów, niska starsza kobieta stała osaczona przez gęstniejący tłum. „No
jak się nazywał?” – pytał oskarżycielsko. Stałem za
jego plecami. „Janosik” – odpowiedziałem. Odwrócił się przez ramię, spojrzał na
mnie, uśmiechnął się, zaliczając mnie pewnie do swoich zwolenników i przyznając
mi rację powiedział – „No właśnie, Janosik. A ta Pani nic nie wie”. „Czyli
uważa Pan, że nie możemy pamiętać i składać hołdu osobom, których nie znamy z
nazwiska?” – zapytałem. „Oczywiście, że nie” – odparł
bez chwili namysłu. Poprosiłem go, aby wymienił nazwiska dwóch oficerów spośród
ponad 22 tysięcy zamordowanych w Katyniu. Przez kilka sekund wpatrywał się we
mnie szeroko otwartymi oczami. Ciszę przerwał głos jego ofiary – „No właśnie,
niech Pan wymieni!”.
Jednak najbardziej utkwił mi w pamięci
głos młodego człowieka, który starał się mnie przekonać, że sytuacja z Krzyżem
jest analogiczna do rozstawienia przed Pałacem budek z tureckimi kebabami. „Bo
rozstawiać nie wolno, a oni i tak by sobie rozstawili. I by sprzedawali te
kebaby. I byliby chętni na te kebaby. I ich przeciwnicy”. A więc wypisz wymaluj
– chodzi o to samo, prawda?
ZATAŃCZYĆ WŚRÓD ZNICZY
„Jestem pedałem i
szukam sobie chłopaka na noc” – tak uzasadniał pewien pijany oprych to, że
obmacywał mężczyznę, który zapytał się go, po co tu przyszedł. Krótkie
spodenki, tatuaże, ogolona głowa. Kiedy obmacywanie nie przyniosło żadnych
rezultatów i nie udało się nikogo sprowokować pijany agresor ordynarnie splunął
w twarz chłopakowi, którego przed momentem dotykał. Tego
tłum znieść już nie mógł. Zaczęła się słowna awantura, przepychanki. Gdy
awanturnik zorientował się, że jego bohaterskie zachowania rejestruje kamera
Ewy Stankiewicz bez chwili wahania rzucił się w kierunku ekipy. Na szczęście
został przytrzymany przez kilku rosłych mężczyzn. Witamy pod Pałacem nocą!
„Kiedy rozum śpi, budzą się demony” – powiedział bardzo dumny z siebie jeden z
przeciwników Krzyża do obrończyni. O tak, to prawda.
Demony najczęściej wyzierają z pobliskiej knajpki z przekąskami i niedalekich
dyskotek. Przychodzą ładnie ubrane, atrakcyjne, młode. Za takimi demonami
niejeden mężczyzna obejrzałby się na ulicy. I to właśnie tacy ludzie uformowali
się w mały oddział i ruszyli szturmem w stronę transparentów W. Bonkowskiego, który pojawił się pod Pałacem w czwartek w
nocy. To nie był atak dresiarni, pijaków i menelstwa. To młodzi, piękni i bogaci. Na szpilkach, w
spodniach w kant, z karnetami do solarium w kieszeni. To oni osaczyli młodego
chłopaka, który trzymał jeden z końców transparentu i krzyczeli, jak w amoku,
wyzywając go od najgorszych. Strefa intymna? Zapomnij. Oni stali pięć
centymetrów od jego twarzy. Hau, hau, hau! A on nic. I wtedy jeden ze sfory nie
wytrzymał i go pochnął. Na odsiecz ruszyli inni
obrońcy. Zaczęła się przepychanka. „Pisowiec bije
kobietę, damski bokser! Damski bokser!” – zaczął drzeć
się prowokator, który wcześniej zaatakował trzymającego transparent. „Dlaczego
mnie bijesz, ty gnoju, ty szmato!” – darła się wysoka
dziewczyna w kusej spódniczce. Oczy pałały chęcią walki. „Damski bokser!”.
Widziałem wszystko. Nikt dziewczyny nie uderzył. Sama pchała się w największą
kotłowaninę i sama swoimi pazurami atakowała na lewo i prawo. Ta scena, w
której pijana grupka prowokuje awanturę, aby potem krzyczeć, że fanatycy biją
niewinne kobiety chyba najlepiej oddaje istotę każdej nocnej warty przed
Pałacem. Nocą nie ma dialogów, rozmów. Siła argumentów nie ma szans w starciu z
argumentem siły, bo tej drugiej jest po prostu więcej... Nie mogę tu nie
zauważyć jednej rzeczy. Kiedy przeciwnicy Krzyża od kilku dni stali z
transparentami, które głosiły, że obrona Krzyża jest dziełem szatana, które
nawoływały Jarosława Kaczyńskiego do opamiętania się i które krzyczały „Precz z
Krzyżakami!” nie dochodziło do fizycznych napaści na
osoby, które te transparenty trzymały. Transparenty Bonkowskiego
zostały zaatakowane po 30 minutach od pojawienia się. Zostały zaatakowane w
dzikim szale agresji i nienawiści napędzanym najniższymi ludzkimi instynktami i
podlewanym suto piwem i wódką.
Noce przed Pałacem powinny być obiektem
badań socjologicznych. To zjawisko powinni oglądać i analizować studenci,
doktoranci lub ludzie zainteresowani zachowaniami społecznymi. Bo to nie są
normalne zachowania. Nie jest normą, kiedy grupa kilkunastu umięśnionych facetów przedziera się przez modlące się staruszki i zbiera
z ziemi kartki z modlitwami, zdjęciami i apelami, a potem z nieskrywaną dumą
drze je nad swoimi głowami w geście zwycięstwa. Około godziny 4 rano w piątek
chodnik przed Pałacem był usłany porwanymi szczątkami papieru, z których smutno
spozierały m.in. takie słowa jak: Jezus Chrystus lub Jan Paweł II. Nie jest
normalne, kiedy pijany mężczyzna wskakuje pomiędzy znicze, aby tańczyć w
pijackim widzie. Nie można godzić się na to, aby grupa starszych, modlących się
ludzi była narażana na realną agresję ze strony ograniczonego umysłowo
motłochu, tylko dlatego, że ktoś nie ma woli, by
upamiętnić w tym miejscu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałe ofiary
smoleńskiej tragedii. Nie można.
TU NAM NIC NIE ZROBIĄ!
Policja niby jest, ale jej nie ma. We
wtorkową noc nie było jej wcale. W środę na ulicy przed Pałacem stał
kilkuosobowy kordon złożony z samych policjantek. Kiedy po opisanym wcześniej
ataku na kamerę i interwencji tłumu, który powstrzymywał agresora, ludzie
krzyczeli do owych funkcjonariuszek, aby pomogły, te stały niewzruszone.
Podszedłem bezpośrednio do jednej i powiedziałem, żeby podeszła, bo może
stać się krzywda. Zareagowała, weszła w tłum, wezwała patrol. Sytuacja się
uspokoiła. Jej koleżanka mówiła – „Nie idź tam, przecież widzisz, że to
scenka dla nas. Nie idź, jesteśmy same!”. Policja agresorów spisuje i za kilka
chwil wypuszcza. Nie reaguje na zgłoszenia dotyczące osób, które chodzą przed
Pałacem z otwartymi puszkami piwa albo butelkami wódki. „To zadanie dla straży
miejskiej” – mówią. Nie czułem się tam bezpiecznie. Nikt się nie czuje. Policji
nie ma. Może kręcą się gdzieś w pobliżu, czekając, aż tłum zacznie się prać na
tyle mocno, aby można było spacyfikować tę imprezę. Nie wiem. Ja jako obywatel
w państwie prawa czułem się pod Pałacem zagrożony. Tłum szalał, wyrywali
transparenty, grozili, popychali, a policja stała po drugiej stronie łańcucha razem z BOR-em i po prostu się
przyglądała z kamiennymi twarzami. W czwartkową noc kordonu policji na ulicy
już nie było. Raz na jakiś czas pojawiał się większy patrol w odblaskowych
kamizelkach, widziałem też dwóch policjantów w czarnych koszulkach bezpośrednio
w tłumie. Ale to wszystko zawsze po fakcie. Sądziłem, że służby prewencyjne
mają za zadanie zapobiegać. Swoją obecnością powinny dawać do zrozumienia, że
na większe awantury miejsca tu nie ma. A tymczasem ten plac zdawał się być
wyjęty spod prawa. Można się było lać, wyzywać, chlać
i awanturować. „Nie możemy się wtrącać, nie możemy wchodzić w tłum, bo mamy
broń” – powiedział jeden z policjantów. Na prośby podania numerów służbowych
reagowali „niesłyszeniem”. ”Tu nam nic nie zrobią” –
przekonywał kolegę młody, podpity nastolatek, zachęcając go do tego, aby nie
krył się z tym, że idzie z puszką piwa. Rzeczywiście. Pod Pałacem niektórzy
mogli się czuć bezpiecznie. Policja nie robiła tym razem żadnych większych
problemów...
BUSY Z PIWEM I KRZYŻ Z PUSZEK
„Przyjechali trzema busami,
szłam obok, to widziałam, w środku zgrzewki piwa. Pewnie dostali, jako zapłatę.
Wyszli razem, ale w tłum weszli osobno, jakby się nie znali.” – tak opisywała pewna kobieta noc z poniedziałku na wtorek.
Najpierw nie dawałem wiary, ale potem, przez te trzy dni słyszałem o tym do
wielu innych osób. A więc nawet jeśli legendarne
puszki w zgrzewkach są tylko pewnym wyolbrzymieniem, to faktem jest, że pod
Pałac zjeżdżają zorganizowane grupy, których celem jest dezorganizacja i
prowokacja. W chwili obecnej na portalu facebook
grupa przeciwników Krzyża zapowiada, że 9 sierpnia o godzinie 23 będzie chciała
„pokojowo przenieść Krzyż”. Podobno uzyskała już zgodę Prezydenta Miasta
Warszawy. Na swoich stronach apeluje do policji i służb porządkowych, aby te
nie wtrącały się w tą obywatelską inicjatywę. Afiszują się poparciem radia Tok
FM i telewizji TVN Warszawa. Organizator akcji, zanim zainteresowali się nim
obrońcy Krzyża oraz media, szczycił się na swoich stronach zdjęciami z bronią
stylizowanymi na fotografie osób, które w różnych miejscach globu dokonały
masakr w miejscach publicznych. A wszystkiemu milcząco przygląda się Kancelaria
Prezydenta. Według ludzi, którzy są pod Pałacem dzień i noc Bronisław
Komorowski chce rozwiązać problem czyimiś rękami. Trwa mobilizacja zwolenników
obu frakcji, ludzie deklarują przyjazd ze wszystkich stron naszego kraju. Zgoda
przecież buduje.
Również na facebook’u
skrzyknęli się organizatorzy akcji stworzenia krzyża z puszek po piwie Lech.
Wypełniając wolę swojego przewodnika duchowego Janusza Palikota
(„ożywiajcie i zwyciężajcie, krzyże z puszek piwa stawiajcie”), młodzi ludzie,
określając się dumnie, jako studenci „siłą swoich gardeł i mięśni” sprofanowali
symbol religijny, dekorując go puszkami po piwie. Z takim gadżetem udali się w
czwartkową noc pod Pałac Prezydencki, gdzie od razu stali się sensacją i
obiektem największego zainteresowania. I na tym tak naprawdę cały ten szokujący
show się skończył. Po kilku niemrawych okrzykach w stylu – „Macie nowy – dajcie
stary!” i próbie zaśpiewania jakiejś piosenki młodzi
ludzie oparli swoje dzieło o barierki i oddalili się. Potem słyszałem od
jednego z nich, że „ich symbol” upadł, bo nie było odpowiedniej agitacji wśród
młodych, by pełnić przy nim wartę. Znamienne jest, że ten puszkowy wytwór ich
głębokiej wrażliwości zakończył swój żywot ze złamanymi ramionami pod jednym ze
śmietników. Ci młodzi ludzie pokazali, że ani na milimetr nie rozumieją, na
czym polega to trwanie przy Krzyżu, o co w tym wszystkim chodzi. Było wesoło
przez kilka minut. Kiedy zgasły światła kamer, nie opłacało się już być przy
swoim „dziele”. Misja spełniona. Jak bardzo to
wszystko wymowne... Niemniej wymowny może być również
finał tego skandalicznego wybryku. Na forach dyskusyjnych trwa zbieranie
materiału dowodowego w celu złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Organizatorzy znani są z imienia i nazwiska, po sieci krążą nagrania video oraz
zdjęcia, również z przygotowań, które dumni, młodzi, postępowi umieścili na
stronie tego „wydarzenia”. O tym, że zrozumieli, że popełnili przestępstwo
niech świadczy fakt, że kilka godzin po akcji cała grupa na portalu facebook wraz z całą zawartością została skasowana. Ale czy
w kraju, w którym czołowi politycy partii rządzącej nawołują do tego typu
zachowań, a zawieszenie na krzyżu męskich genitaliów jest przejawem sztuki
można się spodziewać nagany dla takiego postępowania? Duża część społeczeństwa
mimo wszystko wierzy, że tak.
A PANI JEST ZA CZY PRZECIW?
„A powtórzyłbyś to przed dziennikarzem i
kamerą z imienia i nazwiska?” – zapytał Krzysiek,
jeden z obrońców Krzyża. „Dawajcie tu jakiegoś dziennikarza!” – krzyczał rozzuchwalony, otyły młodzian. Bo skąd o trzeciej w
nocy pod Pałacem dziennikarz? Pobiegłem do Ewy Stankiewicz. Kilka sekund
później przed zaskoczonym awanturnikiem wyrosła kamera, operator,
dokumentalistka. „No śmiało” – zachęcał Krzysiek. Chłopak miał trochę oporów
przed podaniem swoich danych, ale kiedy Krzysiek przedstawił się do kamery,
temu nie pozostało nic innego. „Uważam, że całe to miejsce powinno zostać
zrównane z ziemią. Hammer down! Jak w Ameryce. Powinno się spuścić napalm, potraktować ich
wszystkich napalmem. I mielibyśmy spokój. Dziękuję!”. Swój groteskowy występ
zakończył szczerząc zęby. Kamera została wyłączona. „A teraz chcę od Pani na
piśmie, że nie wykorzysta Pani tego nigdzie.” – rzucił
w stronę Ewy. „Czyli się Pan nie zgadza?” – zapytała.
„Nie zgadzam się”. „To po co się Pan wypowiadał przed
kamerą?”. „Bo mam z tego bekę. A jak zobaczę gdzieś tą wypowiedź, to pozwę
Panią do sądu.” Rozmawialiśmy z nim potem jeszcze jakiś czas. Próbowaliśmy.
Absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej. Pracownik reklamy. Arogancki i cyniczny.
Był w jakimś stopniu przerażający w tym, co mówił. On wierzył, że ma rację.
Potrafił się wysławiać, dbać o formy grzecznościowe, słuchać. Stwarzał dobre
pozory. Ale rozmowy z nim nie było. Beton.
Chcemy sfilmować grupkę nastolatek, która
stoi pod transparentem o dziele szatana. „Niech nas Pani nie filmuje” –
zasłaniają twarze młode dziewczyny. „My nie mamy nic do powiedzenia, niech Pani
z nim rozmawia” – wskazują na radnego PO, który trzyma transparent. „My tu się
tylko kręcimy, wspieramy naszą akcję”. Mimo wszystko decydują się na kilka słów
do kamery. Tak samo jak prawie 30-letni chłopak, z którym ekipa Ewy rozmawiała prawie
20 minut. Wyjaśniał, odpowiadał na pytania. Stojąca obok żona
co chwila próbowała odciągnąć go od kamery. „Czy możemy wykorzystać Pana
nagranie do filmu?”. „A do jakiego filmu?”. „Dokumentalnego”. „A Pani jest za
czy przeciw?”. „Ja jestem za.”. „No to nie możecie”. „No ale
przecież Pan jest przeciw, więc będzie można pokazać zdanie drugiej strony, nie
uważa Pan?” – próbowali go przekonać. „Na razie nie
daję zgody, jak już to zrobicie, to wyślijcie mi maila, mogę zostawić tylko
maila.” Byłem świadkiem wielu takich rozmów. Zadziwiał fakt, że ludzie, którzy
przecież tak jednoznacznie i odważnie wypowiadali swoje opinie do kamery, potem
nie zezwalali na ich użycie w dokumencie. Doszedłem do wniosku, że po prostu
uznali, że nie warto się ośmieszać...
HARCERSKI KRZYŻ
Jednym z częstszych argumentów, jakie
słyszałem pod Pałacem, był ten, który mówił, że Krzyż postawili harcerze i że
harcerzom należy go oddać. To prawda. Postawiony przez harcerzy, którzy
niemalże zastępując policję i straż miejską w pierwszych chwilach i dniach po
kwietniowej katastrofie uznali absolutnie oddolnie, że miejsce, w którym ludzie
klękają, modlą się i zapalają znicze powinno być opatrzone właśnie tym znakiem
– Krzyżem. To konkretni harcerze, konkretni ludzie, w konkretnej stolarni,
konkretnej nocy przygotowali ten Krzyż. To oni go postawili. Nie zrobił tego
ani p.o. Prezydenta, ani Premier, ani Urząd Miasta, ani tym bardziej Komendant
jakiejkolwiek harcerskiej organizacji. Dwóch, trzech może czterech harcerzy
uznało, że Krzyż w tym miejscu jest niezbędny. I jak się okazało – był. Krzyż
nie przeszkadzał nikomu. Stał niewzruszony przez cały kwiecień, maj i czerwiec.
I choć żałoba narodowa trwała około dwóch tygodni, to nikt Krzyża po tym czasie
nie zdemontował. I o ile za akcją postawienia Krzyża stali właśnie szeregowi
harcerze, tak decyzję o jego przeniesieniu podjął Komendant harcerstwa.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że harcerze, którzy mieli uczestniczyć w
uroczystościach trzeciego sierpnia, zostali dosłownie ściągnięci z obozów
harcerskich i bez absolutnie żadnej wiedzy o panujących pod Pałacem nastrojach
przyszli uroczyście ubrani odprowadzić Krzyż do Kościoła Św. Anny. I to ci
harcerze szli ze spuszczonymi głowami, widząc, jak na całą tą uroczystość reagują
zwykli ludzie, dla których to zwykłych ludzi, oni, zwykli harcerze postawili
cztery miesiące temu ten zwykły, drewniany Krzyż. I to te harcerki chowały
twarze w dłoniach i ukrywały łzy, kiedy jeden z obrońców pytał ich przez
megafon – „Harcerze! W co daliście się wmanipulować?
Czy tak chcecie zaczynać wasze młode życia? Przyszliście odbierać Polakom
Krzyż? Skoro teraz odbieracie nam Krzyż, to co
odbierzecie za kilka lat?” Ten Krzyż przestał być Krzyżem harcerzy już dawno
temu. Praktycznie na samym początku. To Krzyż całego Narodu, który gromadził
się pod Pałacem Prezydenckim w dniach po katastrofie. On już nie ma fizycznego
właściciela. Stał się co najmniej naszym dziedzictwem
narodowym. Jeśli ktoś nie jest w stanie tego zrozumieć, niech spróbuje porozmawiać
z tymi, którzy Go tam postawili...
CHCEMY PRAWDY
Ludzie sprzed Pałacu, którzy pilnują
Krzyża chcą Prawdy. Bo to brak Prawdy podzielił Polaków. Nie Krzyż. Krzyż nie
może dzielić. Nigdy nie dzielił. Ten Krzyż to wyraz protestu przeciwko
nieudolnym działaniom rządu RP, który w obliczu katastrofy smoleńskiej nie zdał
egzaminu. To protest przeciwko wygładzaniu rzeczywistości i marginalizowaniu
rzeczywistego znaczenia rzeczy, zjawisk i wydarzeń. Ci ludzie nie godzą się na
to, że w ich kraju, w ich stolicy nie ma pierwszego na świecie pomnika ku czci
pamięci ofiar katastrofy. Ci ludzie czują się poniżeni, że pierwszy taki pomnik
powstał na Węgrzech. Krzyż symbolizuje w tym kontekście niezwykle szerokie
spektrum wartości. I to jest jego mocą. Bo gromadzą się przy nim zarówno starsi
ludzie, którzy go po prostu bronią, jak również ludzie, którzy krzyczą władzy w
twarz, że nie pozwolą sobie na to, aby zapomnieć o 10.04, i
że są gotowi na wiele poświęceń, aby sprawę wyjaśnienia tej tragedii
doprowadzić do końca. I nie jest ważne, czy są wśród nich tacy, którzy wierzą w
zamach, czy w tragiczny wypadek pośrednio spowodowany potwornymi zaniedbaniami
Kancelarii Premiera. Wszyscy ci ludzie żądają Prawdy. Chcą wiedzieć. I
pamiętać. Są głosem, którego nikt do tej pory nie chciał wysłuchać. A to
niespotykane w kraju „władzy ludu”. Wspólne oświadczenie wydane przez
Kancelarię Prezydenta, Kurię Metropolitalną i Harcerstwo nie uwzględniało
czwartej strony – tej która stała pod Krzyżem.
Dlaczego nikt nie zaprosi tych ludzi na rozmowę, do dyskusji? Dlaczego? Oni są
na to gotowi, czekają, wybrali między sobą reprezentantów, mają ustalone
stanowisko. Chcą jedynie, by ich wysłuchano. Przecież nie zależy im na tym, aby
kolejne tygodnie sierpnia spędzać na Krakowskim Przedmieściu. Ci najżarliwsi
obrońcy są często spoza stolicy. Przyjechali na dzień, dwa, zostali na tydzień.
Jedzą w barach, śpią kątem u znajomych, wydają majątek na telefony komórkowe,
marnują swoje wakacje, urlopy, zawalają obowiązki. Ale mówią jednocześnie, że
będą tu tak długo, jak będzie to konieczne. Byłem tam z nimi, w samym środku.
Rozmawialiśmy, ustalaliśmy, pisaliśmy. W tym dało się czuć klimat strajków lat
80-tych – tak przynajmniej mówili ci, którzy odczuwali w tych dniach to, co 30
lat temu. Bardzo sobie cenię, że mogłem ten powiew wolności poczuć na własnej
skórze.
POLSKA PODZIELONA?
„Krzyż podzielił Polaków” – to prawda.
Podzielił ich na tych, którzy w zgodzie z sumieniem, w obronie godności i
polskiego honoru postanowili upomnieć się przed Pałacem Prezydenckim o Prawdę i
Pamięć. I na tych, którzy pytają, dlaczego pod Pałacem nie ma półksiężyców.
Podzielił na tych, którzy modląc się pod Krzyżem wierzą, że pomagają Ojczyźnie.
I na tych, którzy plują starszym w twarz. Podzielił na tych, którzy przez wiele
dni z rzędu potrafią przy Krzyżu czuwać. I na tych, którzy przychodzą pod Krzyż
pomiędzy jedną, a drugą kolejką wódki. Podzielił na Bohaterów. I na motłoch, o
którym nikt nie będzie chciał pamiętać za kilka lat...
Jestem dumny z tego, że poznałem pod
Krzyżem tyle wartościowych osób. Studentów, urzędników, przedsiębiorców. Jestem
dumny z tego, że mogę ich nazywać moimi Przyjaciółmi. Jestem dumny z tego, że
stałem właśnie po Tej stronie. Bo czyż mógłbym za kilkanaście lat powiedzieć
moim dzieciom, że w 2010 roku - w roku, w którym zginął Prezydent Polski, razem
z pijanymi kolegami poszedłem pod poświęcony Krzyż, aby walczyć z modlącymi się
starszymi ludźmi? Że im ubliżałem, nie dawałem dojść do słowa, wyśmiewałem i
poniżałem, plułem w twarz, prowokowałem, zaczepiałem, bawiłem się ich
kosztem... „Tato, a dlaczego?!”.
No właśnie... dlaczego?