Gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem
|
Przestroga: Tym którzy wątpią, że pies może przemówić, przypominam, że właśnie pies jest symbolicznym zwierzęciem Zakonu głoszenia Prawdy - czyli Zakonu Dominikańskiego!
|
Gdy byłam dzieckiem wiedziałam, że o północy w Boże Narodzenie wszystkie zwierzęta mówią ludzkim głosem. A że nigdy nie słyszałam ich głosu i nie mogłam ich podpatrzeć – to się rozumiało samo przez się – albo w tym czasie byłam na Pasterce, albo – zwyczajnie – po prostu … spałam. Aż w ostatnie Boże Narodzenie, od dawna już nie będąc dzieckiem, widziałam jak zwierzę potrafi przemówić do ludzi! Mówię – widziałam, a nie słyszałam, bowiem zwierzę raczej swoją postawą niż głosem przemówiło.
Było to tak: Na Pasterkę wybrałam się do pewnego kościoła pod Warszawą. Jest to nowy kościół, wykończony zaledwie kilka lat temu, już poświęcony i konsekrowany. Wybudowany jest według wszystkich nowoczesnych reguł budowy i najnowszych wskazówek dla urządzenia wnętrz kościelnych. Szeroka nawa główna, prezbiterium, w którym stoi okazały stół ołtarzowy, za nim – na wprost wejścia – znajduje się miejsce dla przewodniczącego liturgii: sedilia dla głównego celebransa i obok – krzesła dla koncelebransów. Miejsca dla ministrantów i lektorów przewidziano po bokach prezbiterium. W związku ze zmieniającą się w zależności od okresu liturgicznego dekoracją prezbiterium, służba liturgiczna siedzi albo twarzą do wiernych, albo plecami do ścian bocznych.
Jeśli ktoś się zastanawia z jakiego powodu tak szczegółowo opisuję wnętrze kościoła, to proszę – niech przeczyta jeszcze raz powyższy opis. Nie znajdzie w nim miejsca, w którym umieszczono tabernakulum. Nie ma go ani w głównej, ani w bocznej nawie kościoła.
Tabernakulum jednak jest. Znajduje się w bocznej kaplicy, przylegającej do nawy głównej, do której można się dostać dwoma sposobami – albo przez prezbiterium, albo osobnymi drzwiami z podwórza kościelnego. Kaplica ta od prezbiterium oddzielona jest oszklonymi drzwiami, przystosowana jest do celebracji i w niej znajduje się tabernakulum, niewidoczne z dużego kościoła.
Właśnie w prezbiterium, plecami do wejścia do kaplicy, gdzie umieszczony jest Najświętszy Sakrament, stał przed rozpoczęciem Pasterki chórek młodych dziewcząt, które przy akompaniamencie księdza (siedzącego bokiem i grającego na elektronicznych organach) śpiewały kolędy i pastorałki. Publiczność (przepraszam - wierni) klaskała po każdym utworze. I właśnie, gdy zegar zaczął wybijać godzinę dwunastą do prezbiterium wszedł pies. Taki zwykły kundel. Rozejrzał się po prezbiterium i skierował się ku przejściu do kaplicy Najświętszego Sakramentu. Nie mógł jednak tam się przedostać, bo na jego drodze stal chór dziewcząt, które akurat, kończąc występ, kłaniały się publiczności (wiernym).
Dziewczyny zeszły z prezbiterium, a pies został. Stał „plecami” do ludzi dokładnie w kierunku tabernakulum i nie chciał się ruszyć. Pan kościelny próbował go usunąć po dobroci, pies jednak tkwił w miejscu i można rzec – patrzył w kierunku tabernakulum. Już kościelny nie wiedząc co ma począć z upartym psem unosił nogę do kopniaka, gdy dzwonki oznajmiły wejście księdza z mszą świętą. Pies schylił głowę, odwrócił się i sobie poszedł, majestatycznie wychodząc przez nawę główną. Całe zdarzenie obserwowałam z jednej z pierwszych ławek, więc widziałam dokładnie zachowanie zwierzęcia. Dla mnie było ono jednoznaczne – tam gdzie ludzie zapomnieli o szacunku do Najświętszego Sakramentu, pies – korzystając z prawa przemówienia w Noc Narodzenia, przemówił tak jak umiał – nie ludzkim głosem, a ludzkim zachowaniem.
Całą tą historię opowiedziałam kilku bardzo pobożnym osobom, głęboko zaangażowanym w życie kościoła. Ku mojemu zaskoczeniu odebrały ja sceptycznie, trochę jako dobry żart, przecież nic nowego – zdarza się, że psy i koty potrafią się zabłąkać w kościele i czasami dochodzi do wielce zabawnych sytuacji. Mało tego – moja opowieść stała się powodem wspomnienia zabawnych zdarzeń z psami i kotami.
Ja jednak jestem przekonana, że ten pies przemówił po ludzku w Noc Bożego Narodzenia. W Noc, w którą zwierzęta korzystają ze specjalnego przywileju, udzielonego im za to, że rozpoznały w Dziecku nowonarodzonego Zbawcę.
Zastanawiam się dlaczego pobożne osoby, często skore do widzenia cudów na każdym kroku, nie uwierzyły mnie, znanej wśród nich jako sceptyczka. Chyba dlatego, że chodziło o udział zwierzęcia w wielce wymownym zdarzeniu.
A przecież historia zna wiele podobnych zdarzeń. W Starym Testamencie (Lb 22, 22-35) oślica Balaama widzi Anioła Pańskiego i mimo, że Balaam nie szczędzi jej razów idzie według życzenia Anioła, a nie swego pana. Trzy razy zbił Balaam swoją oślice okrutnie, aż ona do niego przemówiła ludzkim głosem. Wielce znaczące są słowa, które Anioł powiedział do Balaama, po tym, jak Balaamowi otworzyły się oczy i ujrzał Anioła na swej drodze: Czemu aż trzy razy zbiłeś swoją oślicę? Ja jestem tym, który przyszedł, aby ci bronić przejazdu, albowiem droga twoja jest dla ciebie zgubna. Oślica ujrzała mnie i trzy razy usunęła się z drogi. Gdyby się nie usunęła, byłbym cię dawno zabił, a ją przy życiu zostawił. Czasami warto przyjrzeć się o zastanowić dlaczego stworzenie reaguje tak, a nie inaczej.
Nie jest to jedyny znany przypadek „nauki” udzielonej przez zwierzę ludziom:
W 1280 roku, w Lanciano we Włoszech mieszkała pewna kobieta o imieniu Ricciarella, która z powodu braku miłości ze strony męża, cierpiała i gotowa była na wszystko, byle by mąż ja kochał. Jak często bywa w takich przypadkach udała się do wróżki, która poradziła jej ukraść konsekrowaną hostię, spalić ją, a proszek z tej hostii dać mężowi do wypicia. Miał on po tym pokochać swoją żonę i przestać się nad nią pastwić. Otóż, gdy kobieta próbowała spalić hostię, przemieniła się ona w kawałek krwawiącego ciała. Przerażona Ricciarella schowała hostię w obrus i zakopała w stajni na gnojowisku. Gdy mąż nieszczęsnej powrócił do domu i chciał wprowadzić konia do stajni, koń odmówił posłuszeństwa. Dopiero gdy katował zwierzę przez dłuższy czas, koń wszedł do stajni. Przez siedem lat Najświętszy Sakrament leżał ukryty w stajni. Przez wszystkie te lata zwierzęta wchodziły do stajni bokiem, z głową zwróconą, jakby na znak szacunku, w stronę gnojowiska. W końcu Ricciarella wyznała swój grzech na spowiedzi, hostię i płytkę na której próbowano ją spalić z wielkim szacunkiem umieszczono w relikwiarzach i udostępniono do publicznej adoracji. Obecnie znajdują się w Offido, niedaleko Lanciano.
Podobnie jak koń męża Ricciarelli zachował się też koń pewnego Irlandczyka. Cud ten wydarzył się o wiele później – w XVI wieku. Sir Richarda Shee, dobry adwokat, dzielny mąż, lecz wróg Kościoła, robił wszystko by okazać swoja wrogość Kościołowi. Często w czasie odprawiania mszy świętej urządzał polowania w pobliżu świątyń, by szczekanie psów zakłóciło spokój modlitwy. Zdarzyło się pewnego razu, że tłum wiernych oczekiwał przy drodze nadejścia procesji z Najświętszym Sakramentem. Sir Richard podjechał na koniu ze sforą psów i gardząc wiernymi, próbował przedrzeć się przez tłum, by zakłócić uroczystości. Jednak koń odmówił posłuszeństwa, zgiął kolana i trwał w tej pozycji, aż do chwili gdy procesja wraz z Najświętszym Sakramentem przeszła. Sir Richard Shee przeżył wtedy największy wstrząs swego życia. Nawrócił się i jak przekazuje tradycja, na znak pokuty postawił w miejscu, gdzie ukląkł koń, krzyż.
No tak, powie ktoś – to było w dawnych czasach, może trochę w tym przesady, może przez wszystkie lata coś dodano do historii, dziś to brzmi niewiarygodne.
Jest jednak jeden cud, który nie może być w żadnym przypadku określony jako przesadzony. Jest dobrze udokumentowany i dotyczy jednego z najbardziej kochanych i poważanych świętych Kościoła. Jest świadectwem nie tylko tego, że zwierzęta mogą z woli Bożej „przemówić” głosem ludzkim, ale i również tego, że wiara świętych jest niezachwiana i nie obawia się niczego, nawet weryfikacji za pomocą zwierzęcia. Chodzi o św. Antoniego z Padwy. Wielu ludzi się do niego modli, ale podejrzewam, że mało z nich zna ten chyba najistotniejszy z cudów, związanych z nim. A było to tak:
Św. Antoni usiłował przekonać pewnego heretyka, że Chrystus jest prawdziwie obecny w świętej Hostii. Żadne argumenty jednak nie docierały. W końcu go zapytał, czy uwierzy jeśli muł, na którym na co dzień jeździ odda hołd Chrystusowi ukrytemu pod postacią chleba?
Heretyk się zgodził, nawet dodał, ze jeśli rzeczywiście muł odda hołd Hostii, to i on upadnie przed Nią na kolana. Św. Antoni rozpoczął pokorną modlitwę, a w tym czasie heretyk i jego ludzie pilnowali, by muł przez dwa dni nie dostał żadnego pokarmu.
Trzeciego dnia wyprowadzono muła na plac, gdzie czekała wielka ciżba. Na środku placu stanął św. Antoni, trzymając w ręku monstrancję z Najświętszym Sakramentem, obok św. Antoniego wysypano owies dla muła. Jakież było zdziwienie zebranych, gdy muł zgiął przednie nogi i ukląkł przed Najświętszym Sakramentem. Właściciel muła i wielu innych heretyków nawróciło się i stało się dobrymi katolikami.
Nie wiem czy wejście psa do kościoła o północy i jego uparte zwracanie się w kierunku tabernakulum jest cudem na miarę opisanych powyżej. Jedno wiem na pewno – jeśli ludzie nie zrozumieją, że najważniejsze miejsce w kościele należy się Chrystusowi, ukrytemu w Najświętszym Sakramencie, jeśli nie zrozumieją, że kościół nie jest miejscem występów ani zabaw i wesołych śpiewów, lecz miejscem oddania chwały Bogu – to najpierw zwierzęta, a potem i kamienie zaczną wołać! Należy tylko się wsłuchać w ich mowę!
Maria K. Kominek OPs
7 stycznia 2008