Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Maria K. Kominek OPs

Miłosierdzie

„Boże, Ojcze miłosierny, który objawiłeś swą miłość w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,
i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym Pocieszycielu,
Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka.
Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość, przezwycięż wszelkie zło, pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twego miłosierdzia,
aby w Tobie, trójjedyny Boże, zawsze odnajdywali źródło nadziei.
Ojcze przedwieczny, dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twojego Syna,
Miej miłosierdzie dla nas i całego świata!”

Tymi słowami Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu.

Bezpośrednio przed tym uroczystym zawierzeniem powiedział: „W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście. To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tutaj przybywać będą z Polski i z całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia!”

Co zrozumieli dziennikarze, którzy natychmiast po wypowiedzeniu zawierzenia, rzucili się telefonować i wysyłać wiadomości do swoich gazet i stacji radiowych i telewizyjnych? Podobno stanowiska dziennikarskie opustoszały. Zdarzyło się coś niespodziewanego. Papież znowu zaskoczył wszystkich. Nikt się nie spodziewał, że dokona aktu zawierzenia. Tego nie było w planach. Wielka gratka dla mediów. Czy ci, którzy tak biegli podać natychmiast sensacyjną wiadomość, zrozumieli cokolwiek z tego, co stało się w Łagiewnikach? Czy zrozumieli, że Papież nie tylko wezwał Kościół i wiernych do bycia świadkami, ale natychmiast dał przykład, jak należy świadczyć miłosierdzie. Sam dokonał wielkiego aktu miłosierdzia.

Zawierzenie świata i każdego człowieka Bogu miłosiernemu jest aktem miłosierdzia. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu to twierdzenie brzmi zaskakująco. Spotkałam się z opinią, że akt zawierzenia jest świadectwem tego, że Bóg jest miłosierny, lecz nie ma to nic wspólnego z miłosierdziem Papieża. Dziwne stwierdzenie! Bóg jest nieskończenie miłosierny i tajemnica miłosierdzia Bożego została nam ukazana w Piśmie Świętym, a nade wszystko - przez Chrystusa Pana. Chyba żaden wierzący katolik nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Co jednak jest przyczyną, że nie potrafimy zobaczyć, że Papież dokonał aktu miłosierdzia w stosunku do każdego człowieka i całego świata?

Podczas pielgrzymki i w kolejnych dniach po jej zakończeniu wiele pisano i mówiono o miłosierdziu. Nie jestem w stanie prześledzić wszystkie wypowiedzi, więc nie chcę kogoś obrazić niezamierzonym pominięciem, jednak między tymi, które słyszałam lub przeczytałam, była tylko jedna, w której przypomniano o różnych formach miłosierdzia. Zrobił to biskup Zygmunt Zimowski, ordynariusz radomski. Przypomniał on, że istnieją różne rodzaje uczynków miłosiernych – co do ciała i co do duszy. Wśród tych, które są „co do duszy” jest „modlić się za żywych i umarłych”.

Kościół rozbrzmiewa od wieków modlitwami swoich wiernych. Każdy człowiek powinien się modlić. I każdy może się modlić za żywych i umarłych, wypraszać łaski dla siebie i swoich bliskich, dla każdego ze swoich bliźnich, więcej - może siebie i swoje sprawy, swoją rodzinę nawet, zawierzyć Bogu. Jednak nie może więcej. Bogu dzięki, Kościół posiada strukturę hierarchiczną i przychodzi z miłosierną pomocą wiernym. Hierarchowie mogą dokonywać różnych aktów poświęcenia i zawierzenia. Takie prawo mają tylko ci, którzy otrzymali szczególny mandat Kościoła. I tak na przykład, przełożony zakonny, który w uroczystym akcie zawierza swój zakon Matce Bożej ma prawo to zrobić, bo Kościół powierzył ten zakon jego pieczy. Tym bardziej Głowa Kościoła – ma prawo zawierzyć Bogu i każdemu ze świętych, a szczególnie NMP cały Kościół i cały świat. Papież ma pieczę nie tylko nad całym Kościołem, ma również powierzoną przez Chrystusa pieczę nad całym światem. Niezależnie od tego czy świat to uznaje czy nie. Jest on bowiem Zastępcą Chrystusa na ziemi, a Chrystus jest Królem świata. Papież więc, posiada tę władzę i może zawierzyć świat Bogu. Może, ale nie musi! I jeśli to robi, to dlatego, że troszczy się o ten świat i każdego człowieka, dlatego, że tknięty współczuciem, chce by świat doświadczył miłosierdzia Chrystusa. Sam więc okazuje miłosierdzie i staje się świadkiem miłosierdzia. Nam zostaje tylko korzystać z owoców tego zawierzenia. Teraz człowiek może odwołać się do Chrystusa przypominając Mu, że sam Papież zawierzył każdego z nas Jemu.

Zastanówmy się na chwile, co rozumie się pod słowem „miłosierdzie”.

Termin ten może być rozpatrywany albo z punktu widzenia teologii, albo z punktu widzenia etyki. W etyce miłosierdzie oznacza cnotę, polegającą na czynnej pomocy bliźniemu w potrzebach cielesnych i duchowych. W teologii natomiast ten sam termin ma znaczenie szersze i oznacza inicjatywę Boga zasadzającą się na przebaczeniu grzesznikom, okazującym skruchę i wolę poprawy i na zbawianiu człowieka grzesznego przez Chrystusa i w Chrystusie, na prowadzeniu człowieka do nawrócenia.

Jak widać istotne jest w jakim kontekście będziemy mówić o miłosierdziu. Zatrzymajmy się na określeniu filozoficznym. Podkreślmy, że chodzi tu o cnotę. Cnota jest bowiem pewną sprawnością moralną, która może być nabyta lub wlana bezpośrednio przez Boga. Nabyta, to oznacza, że można ją wyćwiczyć, posiąść przez świadome i dobrowolne spełnianie czynów moralnie dobrych, bądź też w wyniku przemiany wewnętrznej. W etyce katolickiej, gdy mówi się o cnotach, podkreśla się obydwa czynniki – przemiana wewnętrzna, czyli pełne zaufanie Bogu, chęć pełnienia Jego woli warunkuje zdobycie cnoty. Nie zwalnia to jednak od ćwiczenia się w dobrym, aż owo dobro stanie się cnotą, czyli działaniem, które wykonuje się bez trudu, z radością. Cnota miłosierdzia wymaga właśnie takiego działania – nie jest to ani działanie na pokaz, ani ciężka do złożenia ofiara. To całkiem nie oznacza, że człowiek czyniący miłosierdzie nie cierpi i nie ponosi żadnych kosztów. Nie oznacza to, że przeżywa same przyjemności. Oznacza natomiast, że ten, który posiadł już cnotę miłosierdzia nie może zadziałać inaczej i bez zastanowienia się pomaga bliźniemu. I nie robi tego, by zyskać poklask.

Człowiek jest istotą cielesno – duchową. Więc naturalne jest, że miłosierdzie może być wyrażane i w stosunku do duszy i do ciała. Jeśli chodzi o to ostatnie, bardzo często różne akcje o charakterze charytatywnym są mylone z aktami miłosierdzia. Zbieranie pieniędzy czy darów rzeczowych na dobre z zasady cele nie jest miłosierdziem, tylko aktem pomocy. Nie chcę tu negować faktu, że wielu ludzi korzysta z takich akcji i czasami dzięki temu może przetrwać jakiś trudny okres w życiu. Jednak zbieranie datków na określony cel może mieć charakter zupełnie oddzielony od wszelkiego miłosierdzia, tak jak jest w przypadku Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy- akcja, która służy tylko celom własnym organizatora, a dobre dzieło jest przykrywką, konieczną dla umożliwienia działania w pełni sprzecznego z głoszonym. Jest to oczywiście przykład drastyczny, ale nawet w środowiskach jak najbardziej katolickich można się spotkać z krzywo pojętym miłosierdziem. Zdarza się bowiem, że organizuje się wielkie akcje pomocy, potem jest to powód do dumy i do pokazania się przed innymi, jak potrafimy działać. Takie akcje często są okazją do „rozliczenia się” przed parafianami, proboszczem, biskupem: zorganizowaliśmy, zebraliśmy, zrobiliśmy to i to, tyle i tyle. Czasami można się dorobić jakiegoś odznaczenia, czasami trzeba się zadowolić tylko uznaniem u proboszcza czy wśród parafian.

Chyba lata komunizmu nauczyły nas takiej sprawozdawczości. Bóg jednak nie czyta sprawozdań. Patrzy On na dusze, na intencje i wie kiedy nasze działanie jest dla naszej własnej chwały, a kiedy jest to cnota miłosierdzia.

Zawsze, gdy rozważamy jak powinniśmy stać się cnotliwymi, czyli zdobyć jakąś cnotę, powinniśmy zastanowić się jak wyglądało to w życiu świętych. Z tego to powodu, między innymi, Kościół wynosi ich na ołtarze, by byli dla nas niezawodnym przykładem. Gdy dobrze przypatrzymy się życiu któregokolwiek z nich nie sposób nie zauważyć, że wszyscy oni okazywali miłosierdzie bliźnim. Jedni jednak kładli nacisk bardziej na miłosierdzie co do ciała, a drudzy – co do duszy. Żaden jednak nie zaniedbał całkowicie jednego rodzaju na korzyść tylko i wyłącznie drugiego.

Ostatnimi czasy jakby się trochę zapomniało o miłosierdziu względem duszy. Wszystkie akty miłosierdzia, które nam się proponuje ograniczają się do potrzeb cielesnych. Oczywiste jest, że by człowiek mógł się rozwijać duchowo, konieczne jest zapewnienie mu życia godziwego. Nie wolno jednak zapominać, że dusza człowieka, głodnego czy sytego jest nieśmiertelna i że zbawienie duszy jest celem nadrzędnym. Tak właśnie rozumieli miłosierdzie wszyscy święci. I tak na przykład, jeśli św. Wincenty a Paulo troszczył się o sieroty i o zniedołężniałych starców, to nie tylko by ich nakarmić, lecz dbał o nich, by ich przyprowadzić do Boga.

Wszechpotężna i trująca umysły propaganda liberalizmu wmówiła nam ostatnio, że tolerancja jest cnotą. Termin ten, wywodzący się z okresu Reformacji i wprowadzony przez heretyckich protestantów w celu obrony własnych błędów, robi ostatnio zawrotną karierę. Ciągle się pisze i mówi, że należy tolerować cudze poglądy, nawet wtedy, gdy są one błędne i szkodliwe dla duszy. Oczywiście, każdy ma prawo zatracić własną duszę i skazać się na potępienie, to prawo zostało mu dane przez samego Stwórcę. Jednak nikt nie ma prawa patrzeć obojętnie na to, jak ktoś się gubi, jak oddala się od Chrystusa. Wręcz przeciwnie – miłosierdzie domaga się, by go upomnieć, wskazać mu drogę, którą jest Chrystus i jego Kościół. Tak czynił miłosierdzie św. Dominik, głosił Chrystusa heretykom i dzięki łasce Bożej – nawracał ich.

Zapomniany wyraz miłosierdzia – głoszenie Chrystusa niewierzącym i błądzącym w wierze. Głoszenie Chrystusa i jak św. Paweł naucza, a Papież powtarza – Chrystusa i to ukrzyżowanego. Czy jesteśmy miłosierni, jeśli ograniczymy się do dania chleba głodnemu? Jeśli nie zadbamy o jego duszę?

Ostatnio wielokrotnie spotykam się z rozumowaniem sprzecznym z wymaganiem miłosierdzia względem duszy. Podam przykład, który jest dla mnie bardzo wymowny. Przy okazji wizyty Ojca Świętego w Bułgarii zapytano proboszcza jedynej rzymsko - katolickiej parafii w Sofii, polskiego kapucyna, jak układa się współpraca z prawosławnymi. „Nie prowadzimy akcji nawracania”, powiedział ojciec misjonarz, „starczy, że pod naszym wpływem prawosławni staną się lepszymi prawosławnymi”. Ściślej byłoby powiedzieć: „schizmatycy staną się lepszymi schizmatykami.” Podobnie jest, gdy chodzi o inne kraje, gdzie kapłani katoliccy pracują wśród prawosławnych: w Rosji, na Ukrainie, na Białorusi. Słyszymy ciągłe zapewnienia, że naszym celem nie jest szerzenie prozelityzmu, tylko opieka nad katolikami. Być może to taka polityka, mało skuteczna zresztą, jeśli się popatrzy na systematyczne utrudnianie pracy kapłanom w tych krajach. A dlaczego nie nawracamy na prawdziwą wiarę? Dlaczego nie litujemy się nad ludźmi, którzy muszą się zadowalać tylko okruchami prawdy. Dlaczego nie dążymy do nawracania protestantów? Czy to, że upłynęło kilkaset lat od powstania herezji protestanckiej uczyniło ją mniej błędną?

Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden przejaw tego braku miłosierdzia. Wiemy, że sekty stanowią coraz to poważniejszy problem. Na pierwszy plan zagrożeń, które wiążą się ze sektami wysuwa się: zerwane więzi z rodziną i środowiskiem, psychika uzależniona od guru, brak samodzielności, wykorzystanie ludzi do pomnożenia bogactw przywódcy sekty. To wszystko prawda, ale jak niezmiernie mało uwagi przykłada się do tego, że sekty odrywają od Kościoła i tym samym stanowią zagrożenie dla zbawienia duszy. A od tego powinno się rozpoczynać. Bo najstraszniejsza rzecz, która może się zdarzyć człowiekowi, to zatracenie własnej duszy.

Tylko że teraz wielu boi się głośno mówić o rzeczach istotnych. Utarło się powiedzenie – „teraz są inne czasy”. Na pewno inne, ale wieczność jest taka sama i czasy nie mają na nią wpływu. Prawda też jest niezmienna i czasy nie mogą ją zrobić mniej prawdziwą. Dlatego tolerancja ma swoje i to bardzo ostre granice. Nie można w imię tolerancji patrzeć jak ktoś zatraca swoją duszę. Należy mu wskazać błędy, upomnieć, pouczyć, próbować przyprowadzić do Chrystusa, a jeśli odmawia – no cóż – wtedy można otrzepać pył z sandałów.

A to wszystko dlatego, że jeśli miłosierdzie ze strony człowieka jest cnotą, to ze strony Boga jest inicjatywą dążącą do przyprowadzenia człowieka do zbawienia. Chcąc wejść we współpracę z Bogiem, do której sam Bóg nas wzywa, powinniśmy o tym pamiętać – każdy przejaw miłosierdzia winien mieć na celu ostateczne zbawienie bliźniego. Inaczej nie zasłużymy na słowa „sługo dobry i wierny...”.