Maria Kuncewiczowa
Najdonioślejsza sprawa lata
(fragment utworu pod tym tytułem zamieszczonego w zbiorku "Dwa księżyce", Warszawa 1986)
Latem też odczuwa się w dwójnasób urodę czy szpetotę ojczyzny. Narody bogate w kulturalną przeszłość i dobrze zorganizowaną współczesność stają wtedy w roli dumnych gospodarzy. Jak wobec nich my wyglądamy, Polacy? Czy Polska brzydsza jest od Anglii lub Włoch?
Rodzajów urody kraju, jak gatunków urody człowieka, jest tysiące i każdy znajdzie swego chwalcę. Bogaciej kwitną drzewa na Południu, ale zieleni takiej jak wiosenna brzoza, takiej klarowniej pogody jak w dąbrowie, takiej purpury, takiego złota jak w lesie bukowym jesienią, Włoch nie zobaczy u siebie.
Kiedy po dłuższym pobycie na Wschodzie wróciłam do Polski, szare niebo wydało mi się dachem, dającym każdemu przedmiotowi sens zrozumiały, bezpieczny. Świat pod naszym niebem nie jest tak zgubiony w przestworzu, jest łatwiejszy do odgadnięcia, o wiele bardziej ludzki.
Człowiek Północy zachwyci się w Polsce bujnością roślin. Klematisy i kaprifolium, hodowane w Danii przez ogrodników, w Kazimierzu oplatają wąwozy, rosną dziko wśród ruin zamku. (...)
Miasteczko posiada wszystkie cechy reprezentacyjne polskiego krajobrazu i wszystkie uroki dawności. Sięgając swoją pisaną historią do początków XIV wieku, rozsławione imieniem króla chłopków, który podobno kazał wymurować tę prześliczną Farę, prototyp lubelskich kościołów - Kazimierz prezentuje swoje renesansowe kamieniczki w kotlinie nadwiślańskiej na tle wzgórz, pośród dekoracji będących samą najistotniejszą treścią polskości. Polska to kraj polny, zbożowy, szumiący niskim wiatrem od rzeki, kraj lasów mieszanych, siedlisko kukułek l słowików, kraj śliw i przysadzistych jabłoni, jarów pełnych żarnowca, rozmytych przez nie wiadomo skąd zjawione, nie wiadomo gdzie przepadłe strumienie, kraj ślimaków i paproci, krótkiej, gwałtownej wiosny i stukolorowej jesieni. Jakkolwiek urocze są Tatry, Beskidy i Pieniny, jakkolwiek drogi nam Bałtyk - nie góry i nie morze charakteryzują najlepiej naszą ojczyznę. Szczytów, dolin, jeziorek podobnych jak w Tatrach jest dosyć w każdych Alpach. Atlantyk nie gorzej huczy od Bałtyku, puszcze zaś i błota, jako składniki krajobrazu raczej rzadkie i kłoniące się ku zagładzie, nie wyrażają tego, czym najpełniej brzmi słowo "Polska".
Jeżeli ktoś zechce do głębi zrozumieć to słowo, Jeżeli zechce napoić się tym słowem jak wodą, przesiąknąć jak zapachem - temu traf dobrze usłuży, ściągając go do Kazimierza. Bo tu nie brak niczego, czym Polska czaruje. Wisła od źródeł aż po ujście nigdzie nie wykazuje takiego bogactwa perspektyw, skrętów, rozchyleń wśród brzegów równie malowniczych, jak tutaj. Nie od dziś widać spostrzeżono ten fakt, skoro wzgórza okoliczne usiane są rumami pańskich rezydencji, które do piękna przyrody dodają piękno ludzkich dzieł i wspomnienia. Wisła, widziana z lesistych brzegów naprzeciw zamku Janowieckiego, przypomina najpiękniejsze miejsca Loary, widziana zaś od strony Bochotnicy, wydaje się szeregiem jezior, poprzerastanych zielenią, błyszczących żaglami i skrzydłami rybitw. Przypomina Loarę i Ren, przypomina jeziora, a jednak nie przestaje być Wisłą, rzeką jedyną na świecie, pełną niespodzianek, zgrozy i słodyczy; rzeką, która na pewno nie znudzi cudzoziemca, a Polaka raduje serdeczną wymową.
Lasy kazimierskie... Nie ma takiego drzewa w Polsce i takiego najdrobniejszego, najdelikatniejszego ziółka, którego by tu na żyznym loessie nie zasiały przychylne, nadwiślańskie wiatry. Na Albrechtówce szumią stare sosny podszyte jałowcem, za Cholewianką dąbrowa daje złoty, ruchliwy cień grzybom prawdziwkom i jeżynom, wąwóz Opolski obrasta gęsto buczyna, między Czerniawami a Trojanowszczyzną bielą się gaje brzozowe. Każde pole, każdy sad przetkany jest lipami, dębami, białodrzewiem, w rosochatych sokorach o zmierzchu hukają sowy, a po każdym zboczu wiosną żal chodzić - taka bezkarność i zgiełk zawilców, przylaszczek, konwalii.
Falistość gruntu sprawia, że te wszystkie przepychy i zalotności, mieniąc się w świetle, same jak gdyby podpływają przed oczy; wystarczy stanąć na byle jakim wzgórzu i od razu obejmuje się kraju wiele, bardzo wiele... O ile więcej niż na równinie mazowieckiej. gdzie wzrok nie zatrzymywany żadnym wklęśnięciem i żadną wyniosłością tak szybko sięga horyzontu! I o ileż więcej niż w Tatrach, gdzie ściany skalne srogo, nieodwołalnie zatrzymują spojrzenia. Proszę sobie wyobrazić te wzgórza i te jary lecące ku Wiśle, te trzciny, dąbrowy po skrajach sadów, te wielkie misy glinkowe pomiędzy wzgórzami, wysiane szumiącym zbożem - a gdzieś w środku, w samym najcieplejszym, najzieleńszym zaułku, na błoniu nadrzecznym, z trzech stron osłonięte, jedną stroną nachylone ku Wiśle - miasteczko... To Kazimierz. To zabawny, maleńki, wzruszający Kazimierz, gród króla i tragarzy, znakomitych mieszczan renesansowych i ubogich Żydów, osada rybacka, dawna metropolia handlu zbożowego, rendez-yous najświetniejszych spichrzów, teraz zbiegowisko malarzy, stolica plein-airu, polskie Barbizon, ryneczek kwadratowy, obdziergany z jednej strony kamiennymi, attykami patrycjuszy, strzeżony z wysoka przez Farę i klasztor Reformatów, oparty o werandę restauracji Berensa.
Bardzo tu świetliście, zielono i przestronnie - bardzo tu jest polsko.
Opis Kuncewiczowej pochodzi z 1933 r. Niewiele się od tego czasu w Kazimierzu zmieniło. Warto do niego pojechać jak do Soplicowa, by nawdychać się Ojczyzny. Trzeba jednak zanocować, by wczuć się w wieczorną atmosferę i zobaczyć ten drugi księżyc, którego fanatycy Unii Europejskiej nigdy nie zobaczą (patrz: kolejne kazimierzowskie opowiadanie Kuncewiczowej pt. "Dwa księżyce"; niedługo pojawi się na naszej stronie we fragmentach; nota bene w Kazimierzu jest hotel "Dwa Księżyce"). Noclegi w Kazimierzu już od 20.00 zł (łazienka w korytarzu). Pokoje z łazienkami, tarasami na wzgórzach po 40 zł łóżko. Nie można też włóczyć się tylko po samym mieście. Trzeba wejść na wzgórza. Przejść przez słynne kazimierzowskie wąwozy, przede wszystkim korzeniowy (siódmy cud świata), powłoczyć się po lasach i pagórkach szumiących "zbożem rozmaitem". Warto przepłynąć promem do janowca i popływać stateczkiem po Wiśle, podjechać samochodem na południe za Kazimierz i przyjrzeć się cudownym skrętom Wisły. Polecam. A może kiedyś razem wybierzemy się do Kazimierza? A może..? Trzeba nam nowej Konfederacji. Może powinna zawiązać się w Kazimierzu?