Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Smutno mi Boże…

To, co wydarzyło się dzisiaj w naszej stolicy, przed Pałacem Prezydenckim, jest porażające. Warszawa na chwilę stała się areną przejmującej walki o prawdę. Nie tylko o drewniany krzyż, ale o Prawdę, przez wielkie „P”. Staram się zrozumieć obydwie strony. I może gdyby te strony nie były rozdzielone sprytnym fortelem PO(lityków), zrozumiałbym szybciej, a tak mam problem. Bolesny problem, plus kilka znaków zapytania, równie bolesnych…

Gdybym dzisiaj był w Warszawie, z pewnością stanąłbym wśród tysięcznego tłumu. Nie wiem, może owe skandowania, krzyki, przepychanki były niepotrzebne. Może bardziej wymowna byłaby cisza, albo odmawiany różaniec z rozważaniem tajemnic bolesnych. Bo sprawa krzyża zawsze jest „bolesna”. Ale z drugiej strony… Ile to można?… Zmusza się ciągle nas – chrześcijan, do błędnie pojętej „tolerancji” wobec co rusz to nowych pomysłów ateistycznej propagandy. Mamy tolerować wszystko, co wyprodukują laickie gremia, media, polityczne salony. A może lud chrześcijański już nie wytrzymuje i mówi „dość”. I daje ( jak najbardziej słusznie) w gębę wszystkim fałszywym prorokom, poubieranym również (i niestety) w sutanny, habity czy dobrze skrojone garnitury.

Przyszli ludzie. Całe mnóstwo wierzących ludzi. O. Maciej Zięba, dominikanin, nazwał tych ludzi „fanatykami religijnymi”. Chciałem się powstrzymać od komentarza, ale nie potrafię. Ojcu Ziębie chyba się coś już porządnie pod kopułą poprzewracało. Jaki „fanatyzm”?… Na litość Boską, ci ludzie przybyli pod krzyż „dać świadectwo Prawdzie”. Jesteśmy świadkami niewyobrażalnie subtelnych, ciągłych ataków na wszystko, co chrześcijańskie. Koloseum, gdzie ginęli chrześcijanie, zamieniło się w „medialny amfiteatr”. A tam nieustannie rzuca się na pożarcie katolickie wartości, prawdy, konkretnych ludzi Kościoła, wszystko oczywiście w sposób taktowny, pokojowy, elegancki. Zmienia się taktyka ataku, zmienia się taktyka obrony. Cierpliwość też ma swoje granice…

Bolesnym znakiem zapytania pozostaje także postawa abpa Nycza. „Political correctness” warszawskiego hierarchy szokuje i boli. Abp Nycz zaznacza oczywiście, że nie włącza się w pośrednictwo w tej sprawie, bowiem „na razie nie jest o to proszony”. A od kiedy to trzeba prosić, a może błagać – biskupa, pasterza o obronę krzyża?… O zajęcie stanowisko w tak fundamentalnej sprawie?… Krótko rzecz ujmując: totalna kompromitacja biskupiego urzędu.

Krzyż pozostał. A razem z nim „niesmak”, bolesny jak nigdy. Platformie udało się skłócić ludzi, skompromitować Kościół. Spór o krzyż zamienił się w „bitwę”. A może nawet „wojnę”. Wciąż widzę księży, ubranych w komże i stuły. Z grobowymi minami. A naprzeciw nich setki ludzi, broniących krzyża. Koszmar. Słyszę wciąż telewizyjne komentarze całej tej sprawy w wykonaniu ks. Sowy, o. Zięby, Hołowni. Kolejny koszmar. Dzień bolesny, dzień koszmarny. Równie mocno, jak ten sprzed dwóch tysięcy lat. Tam też był zgiełk, były przepychanki, była wierność i była zdrada. Już taki los krzyża, że kumuluje w sobie wszystko, co nasze, co ludzkie.

A Jezus?… Jak Jezus. Był dzisiaj na Placu Prezydenckim. Może płakał, jak kiedyś nad Jerozolimą… Może dziś zapłakał nad Warszawą…

Co zaś do pytania, które mi zadał ktoś „Anonimowy”: „jak by się ksiądz czuł, będąc na miejscu warszawskich kapłanów”? odpowiadam: podle. Gdybym stał, tam gdzie oni stali, poczułbym się podle. Ich miejsce było wśród ludzi. Wśród owiec… Tam jest miejsce pasterza… Wśród owiec i przy krzyżu…

Ks. Rafał J. Sorkowicz SChr
3 sierpnia 2010