Garść refleksji nad zmianami liturgicznymi.
(część II - paraliturgia)
|
W poprzednich rozważaniach pisałam, że u nas jeszcze jest bardzo wiele wiary, dzięki temu, że jeszcze bardzo żywotne są wszystkie formy tzw. pobożności ludowej i to w jakiś sposób nas trzyma. W tym miejscu chcę podkreślić, że swoje nadzieje wiąże na pierwszym miejscy z tym, że Maryja jest Królową Polski. I póki Naród będzie ją uznawać za Królową, póty Ona będzie się nami opiekować i będzie nas prowadzić. Chcę wyraźnie zaznaczyć, ze chodzi o królowanie całkowite i rzeczywiste, nie symboliczne. Chodzi o królowanie nad Narodem i Krajem, a nie tylko o duchowe królowanie w duszach wiernych. Choć to ostatnie ma również olbrzymie znaczenie. Powierzmy Jej więc nie tylko nasze rozważania, ale również i naszą decyzję co do uczestnictwa w rycie nadzwyczajnym (trydenckim) lub zwyczajnym (Pawła VI).
|
Moja refleksja tym razem kieruje się ku wspomnianej już pobożności ludowej. Ma ona wiele przejawów, część z nich nalezą do tzw. paraliturgii. Przypomnijmy, ze liturgia - to oficjalna modlitwa Kościoła przez którą oddaje On Bogu cześć. Do liturgii należy w pierwszym rzędzie Msza Święta, następnie - wszystkie działania sakramentalne, wreszcie - modlitwa liturgiczna Kościoła, zwana Brewiarzem. Do liturgii można zaliczyć również niektóre specjalne obchody jak procesje (rezurekcyjna, Bożego Ciała itd.), poświęcenia ziół, palemek, wianków. Inne nabożeństwa należą do paraliturgii. Liturgia rządzi się (lub co najmniej powinna) bardzo dokładnymi prawami, tak by w niczym nie ująć chwale Bożej. Liturgia bowiem, jak i inne przejawy pobożności mają na celu oddania Bogu należną Mu cześć. Dlatego wszelkie działania liturgiczne powinni być całkowicie zgodne z tzw. rubrykami, czyli z tym, co wskazują księgi liturgiczne. Przyjrzymy się za chwilę jak to jest w praktyce.
Jeśli zaś chodzi o paraliturgię - ona również rządzi się również swoimi rubrykami, jednak pewne modyfikacje są dozwolone, jeśli nie nanoszą uszczerbku kultowi Bożemu. Dla przykładu - jesteśmy przyzwyczajeni, że nabożeństwo majowe odbywa się przy wystawieniu Najświętszego Sakramentu. Jeśli jednak w domu zakonnym lub w innej społeczności nie ma możliwości wystawienia, nabożeństwo majowe jest tak samo ważne i godziwe, jeśli odprawione jest przed tabernakulum, mało tego - ważne i godziwe jest również gdy odprawione jest przed kapliczką przydrożną. Tak samo przysparza chwały Matce Bożej.
Inna jest sprawa jeśli chodzi o Mszę świętą. Odprawiona w kościele na specjalnie przeznaczonym do tego ołtarzu jest ważna i godziwa, odprawiona na ławeczce w parku, na kamieniu czy na plecaku być może jest ważna dla wiernych, ale na pewno jest niegodziwa i obraża Pana Boga ze względu na niegodność miejsca. To samo dotyczy wszystkie sakramenty. Oczywiście nie odnosi się do udzielania sakramentów w warunkach nadzwyczajnych. Ślub udzielony przy ołtarzu polowym w ruinach walczącej Warszawy był nie tylko ważny ale również i godny i godziwy, jednak ślub udzielony przez kapłana skaczącego na spadochronie skoczkom zapaleńcom w czasie skoku jest niegodny i niegodziwy, choć prawdopodobnie ważny. Nie ma chyba potrzeby mnożyć przykładów.
Proszę teraz sobie wyobrazić, że idziemy na nabożeństwo majowe do kościoła i okazuje się, ze jest ono sprawowane w inny sposób niż znany nam dotychczas. Powiedzmy, że ksiądz wychodzi, staje za ołtarzem i zaczyna znakiem krzyża świętego, po czym siada na miejscu przewodniczenia. Obok ołtarza staje schola i śpiewa kilka piosenek z Taize. Tymczasem my siedzimy spokojnie w ławkach. Potem wszyscy stajemy by odmówić Litanię Loretańską. Na koniec przekazujemy sobie znak pokoju podczas gdy schola przy akompaniamencie gitar śpiewa kolejne pieśni. I się rozchodzimy do domów po błogosławieństwie kapłana. Brzmi bardzo pobożnie, wszystko co potrzeba jest, początek znakiem krzyża świętego, koniec błogosławieństwem, a i litania też. Ale nabożeństwem nie jest. Chyba nie zgodzilibyśmy się na cos takiego. A tak bardzo przypomina nowy ryt mszy!
Albo jeszcze inaczej - ksiądz bierze monstrancje z Najświętszym Sakramentem i zaczyna taniec liturgiczny do którego po woli włączamy się wszyscy śpiewając litanię. I oczywiście błogosławieństwo końcowe. Pierwszy przykład ułożyłam sama, lecz drugi, ten z tańcem liturgicznym, nie jest tworem mojej wyobraźni - w Internecie można obejrzeć sobie cos takiego w wykonaniu pewnego kapłana z "drugiej strony oceanu". Okropne to, ale niestety prawdziwe. W Kościele powszechnym zasadniczo paraliturgia prawie zanikła, a jeśli gdzieś się pojawia to już naprawdę w sposób całkowicie niegodny.
U nas znamienne jest to, że liturgia jest kaleczona na wszelkie sposoby, paraliturgia jeszcze nie. Choć i tu zaczynają się wkradać różne nieprawidłowości. Więc to, co trzyma nas w karbach jest znienawidzona przez liberałów pobożność ludowa. Jeśli bowiem jeszcze możemy uklęknąć wraz z kapłanem przez Najświętszym Sakramentem i pobożnie odmówić różaniec, odśpiewać Gorzkie Żale, Litanie Loretańską czy Litanię do Serca Jezusowego jeszcze nie jest tak źle. Choć są niepokojące znaki - coraz mniej śpiewa się po kościołach Godzinki, Droga Krzyżowa rozszerza się o teologicznie nieuzasadnioną XV stację, odmawia się uproszczony różaniec dla dzieci itp.
W niektórych kościołach przez mszą świętą odmawia się Anioł Pański. Piękny zwyczaj. Tylko niewiadomo z jakiego powodu ksiądz, czasami kleryk, staje za ambonką i twarzą do ludzi odmawia (to oznacza - prowadzi) modlitwę. Zawsze wtedy się zastanawiam czy on się modli do "zgromadzenia wiernych". A tak łatwo byłoby stanąć twarzą do tabernakulum - wtedy modliłby się razem z wiernymi. Wierni jednak już się do tego przyzwyczaili i nie zwracają na to uwagi. A nie potrzeba być teologiem, by zobaczyć, ze modlitwa księdza w kierunku wiernych jest bezcelowa.
Przyzwyczajamy się łatwiej niż nam się wydaje, ze to jest możliwe. Przyzwyczajamy się tak szybko, że nie zauważamy później bezsensu zmian. A jeśli zauważymy - wtedy nie mamy odwagi się odezwać. Bo jednak czujemy się niepowołani do tego. A zasadniczo należałoby tylko się upewnić czy rubryki liturgiczne lub paraliturgiczne nie wskazują inaczej. Jeśli wskazują - no cóż - wtedy powinniśmy upomnieć się o sprawy Boże. Nie jest to wtedy bunt przeciwko księdzu - jest to tylko obrona sprawy Bożej.
Wypadałoby teraz zadać pytanie każdemu kto uczestniczy nie tylko we mszy św. ale i w różnych nabożeństwach: kiedy bardziej wyeksponowany jest Bóg - na mszy św. czy na nabożeństwie. Nie wątpię, ze wszyscy uznają mi rację - na nabożeństwie człowiek jest postawiony w obliczu Boga i modli się do Boga, na mszy zaś - bywa różnie. A to dlatego, że na nabożeństwie jesteśmy nie tylko wraz z księdzem, ale on nami przewodzi, klęczy przed tabernakulum, prowadzi modlitwy, a my idziemy za nim, jako za pewnym przewodnikiem w kierunku Boga. Jesteśmy prowadzeni przez pasterza, który jest namaszczony do tego przez samego Chrystusa i nie ma żadnego znaczenia kim ten ksiądz jest - młody czy stary, sympatyczny lub nie. Po prostu on prowadzi modlitwę, a my idziemy za nim. Dzięki temu w trakcie modlitwy możemy zapomnieć o księdzu i skupić się na samej modlitwie, ostatecznie - sama forma nabożeństwa wymusza na nas wejście w modlitwę, skierowanie się ku Bogu.
Tak to jest na nabożeństwie. Tak też to jest i na mszy trydenckiej, o czym ostatnio tak beztrosko się pisze: "plecami do ludzi". To określenie "plecami do ludzi - twarzą do Boga" ma wiele aspektów do których będziemy powracać.
Nasze rozważania mają na celu poprowadzić czytelników do osobistej refleksji na podstawie własnych doświadczeń. Zostańmy więc z pewnym niepokojem, powierzając go Maryi i zastanawiając się jednocześnie czy Służebnica Pańska woli nas widzieć pokornie klęczących przed Synem czy radośnie skaczących wokół ołtarza.
Maria K. Kominek OPs, we wspomnienie NMP Królowej, 2007