Maria K. Kominek OPs
Czy Polska może dać duszę Europie?
Przeczytałam ostatnio ciekawe opracowanie francuskiego socjologa Léo Moulin’a o codziennym życiu zakonników w średniowiecznej Europie. Autor przestawia się jako agnostyk. Czyni to jego pracę szczególnie interesującą, gdyż pisze on z pozycji człowieka nie zaangażowanego osobiście w taką czy inną apologię fenomenu życia zakonnego. Badania swoje oparł głównie na dokumentach klasztornych benedyktynów, premonstratensów i norbertanów. Nie wyczerpuje to oczywiście całego bogactwa życia zakonnego, nie było to zresztą celem autora i nie o tym chcę dalej pisać. Wspominam o tym, ponieważ chcę zacytować kilka słów Léo Moulin’a. Otóż po długim opisie zwyczajów wspomnianych zakonników w słynnych opactwach, znajdujących się przeważnie na terenie Francji, Włoch i Niemiec, autor przechodzi do polemiki ze zwolennikami tezy „marnowania środków i niepotrzebnej rozrzutności w budowie klasztorów”. Stwierdza on, że największym dobrodziejstwem dla ówczesnego świata był fakt, że nie wszystkie dobra znajdowały się w rękach możnowładców, lecz pewną częścią zarządzali ludzie, którzy mieli jednocześnie zrozumienie dla tego, co duchowe, zmysł piękna i zamiłowanie do przepychu. Oni to pokryli Europę siecią katedr, kościołów, klasztorów, przeoratów, których wielorakie piękno dziś jeszcze wprawia nas nie tylko w zachwyt, ale i w osłupienie. Polemizując dalej autor pyta czy minione dwa stulecia rewolucji przemysłowej zostawią po sobie „budowle przemawiające do człowieka i odpowiadające jego potrzebom”, pomniki, jak mówi, „godne uwagi, bo obdarzone duszą”. Po tych rozważaniach, pod sam koniec książki, następuje niezwykła konkluzja. Przytaczam fragment w całości:
Komunistyczna Polska roku 1945, idąc śladem dawnych mnichów, dała Zachodowi wielką lekcję prawdziwego zrozumienia spraw ducha. Kiedy zrujnowana, spustoszona, bardziej niż którykolwiek inny naród w Europie, udręczona przez barbarzyńców XX wieku, miała do wyboru pomiędzy kosztowną, długą i pozbawioną bezpośrednich efektów społecznych odbudową starej Warszawy a pewnym podniesieniem materialnego problemu życia, wołała uratować swoją duszę i rację bytu, wracając do źródeł przeszłości, odtwarzając piękno, dając wygłodniałemu ludowi chleb duchowy.
Te słowa warte są głębszej analizy. Są one hołdem dla Polski. Komunistycznej Polski - jak podkreśla autor. Nie wiem jakie były zapatrywania polityczne Moilin’a. Być może, jak wielu francuskich intelektualistów, sympatyzował z komunizmem. Istotne jest to, że zauważył sprawę najistotniejszą - mianowicie nadrzędność życia duchowego nad życiem materialnym. Istotne jest to, że zauważył Polskę, jako kraj najbardziej umęczony przez barbarzyńców XX wieku i wybrał właśnie odbudowę Warszawy jako przykład ukazujący, że zgłodniałemu narodowi bardziej od efektów materialnych potrzebny jest chleb duchowy.
To czego autor nie powiedział, to dlaczego komunistyczna Polska zdecydowała się na odbudowę. Nie postawił pytania jak to się stało, że komunizm, wrogi z założenia wszelkiej duchowości i walczącej z przeszłością, a w Polsce i z polskością, jak to się stało, że ten komunizm przyczynił się do odbudowy Warszawy i tym samym do ratowania duszy Narodu. Być może nie potrafiłby zrozumieć, że właśnie pierwiastek polskości, inaczej rzecz biorąc - duch Narodu - był w owych czasach tak mocny, że nawet bezbożny i nieludzki komunizm nie był w stanie się mu przeciwstawić.
Paradoksalnie brzmiące „komunistyczna Polska idąc śladem dawnych mnichów” jest w gruncie rzeczy pełne głębokiej treści - to chrześcijaństwo wraz ze swymi zastępami mnichów i mniszek kształtowało duch Polski i ukształtowało tak mocno, że nawet komunistyczna władza nie mogła do końca mu się przeciwstawić.
Od roku 1945 minęło wiele lat i wiele się zmieniło. Wiele było prób zniszczenia duszy Polski. Jednak polskość w Narodzie była tak mocna, że zniszczyć ducha nie udało się zupełnie. Przypomnijmy sobie rok Solidarności. Jak wielkie było zaskoczenie i władz komunistycznych i całego Zachodu, gdy robotnicy upomnieli się o Mszę św. w radiu. Wszak wszyscy myśleli, że robotnikom chodzi o większe pieniądze. Do takich strajków Zachód jest przyzwyczajony i taki strajk jest zrozumiały z punktu widzenia wszystkich rządzących. Władza komunistyczna obawiała się strajków, bo wyszłoby na jaw, że stworzony przez nią „robotniczy raj” wcale nie jest taki szczęśliwy. Dwadzieścia jeden postulatów ku zaskoczeniu wszystkich zawierały punkty duchowe. Widać nie udało się zniszczyć do końca ani wiary, ani tego nieuchwytnego elementu duchowego, który nazywamy polskością.
Co się nam z tego ostało dzisiaj? Śmiem powiedzieć, że jednak jeszcze wiele, że nie wszystkie korzenie zostały wyrwane z duszy polskiej. Od początków XVIII wieku „masoński humanizm” (wyrażenie to pochodziod V. Messoriego) walczy jawnie z chrześcijaństwem, a oczywiście szczególnie z katolicyzmem, który przechowuje pełnię objawienia. Zawieruchy, które przetoczyły się prze Europę w ciągu ostatnich trzech wieków dobitnie przyczyniły się do upadku duchowego i moralnego całych społeczeństw. Można by zadać pytanie - czy Europa jeszcze ma duszę? Albo jeszcze inaczej - co stało się z duszą Europy?
Ta dusza była „tworzona” (jeśli wolno użyć takie wyrażenie) przez krew męczenników, wysiłek męczenników i modlitwy mniszek i mnichów. Od czasów, gdy te modlitwy zagłuszono biciem w bębny rewolucyjne i muzyką bitową, zdaje się, że dusza Europy jest zmiażdżona, czy może lepiej - stłamszona - i ukazuje się jako relikt w świątyniach, często odgrywających rolę pomników minionego czasu. Mówię - zdaje się - bo mam jednak przekonanie, że coś tam jeszcze gdzieś tkwi, że nie wszystko zostało zniszczone, że jeszcze dałoby się odnaleźć korzenie i odnowić ducha.
Ale na to potrzebny jest jakiś bodziec. Czy tym bodźcem może być Polska. Ta Polska, która już nie jest komunistyczna, ale nie jest i tak chrześcijańska, jak była, nie jest nawet tak polską, jak kiedyś. Polska - atakowana przez sprzymierzone siły masonerii i pogrobowców komunizmu - może jeszcze dać Europie duszę. Ale pod jednym warunkiem - że nie rozpłynie się w tyglu „europejskości”, nie stanie się jeszcze jednym krajem, gdzie kościoły są muzeami, a klasztory straszą pustkami.
Ktoś powie - na razie to nam nie grozi. Ale tylko na razie! Bo nie statystyki decydują o tym, a coś innego. Mianowicie to, czy my wszyscy, jako społeczeństwo, jako Naród, będziemy dalej chcieli zachować tę duszę! Czy nie damy się rozpuścić w proponowanej nam przez masońską Unię atmosferze pogaństwa, bylejakości, bezduszności i „tolerancji”. Pomijam tu całkowicie inne elementy tego, co zagraża nam ze strony Unii - sprawy materialne i terytorialne, aż za nadto dobrze znane. Zwracam uwagę tylko na jedno - jeśli chcemy by Europa miała znowu duszę, musimy uratować Duszę Polski i być do końca wiernymi Polsce i Maryi, Królowej Polski.