Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Stanisław Krajski

Czy katolik może krytykować biskupów?

Jeden z czytelników naszej strony przesłał nam opinię dotyczącą mojego artykułu pt. „Czy są tacy biskupi polscy, którzy zdradzili Polskę?”. Opinię tę przekazał mu na piśmie jeden z tzw. światłych katolików reprezentujących środowisko katolickie, o którym nie można by, jak by się wydawało, powiedzieć, że reprezentuje jakąś katolewicę czy liberalny katolicyzm. Z tego względu opinia ta warta jest polemiki.

Autor opinii pisze: „Trzeba pamiętać, co było najpierw i co jest ważniejsze. Na pytanie co w człowieku jest ważniejsze - polskość czy przynależność do Kościoła powszechnego - należy odpowiedzieć, że najpierw jesteśmy katolikami, a dopiero potem Polakami. Najpierw było chrześcijaństwo, a tradycje i kultura polska wyrosła czy w ogóle zaczęła się kształtować wraz ze chrztem Polski w 966 r. ale nawet gdyby kultura polska powstała jeszcze przed Chrystusem, nie byłaby ważniejsza. Polskość nas przecież nie zbawi w dniu Sądu Ostatecznego, tak jak nie zbawi Żydów sama przynależność do narodu wybranego”.

Wszystko to, na pierwszy rzut oka, prawdziwe. Jest jednak w powyższym tekście zawarta sugestia jakoś przerażająca, a zarazem niezgodna z nauką katolicką.

Oczywiste, że katolicyzm jest ważniejszy od polskości. Oczywiste, że katolik powinien bardziej kochać Boga niż Ojczyznę. W taki sam sposób oczywiste jest, że kobieta powinna bardziej kochać swojego męża niż swoją matkę i iść za nim, a nie za nią. Jednak powinno być tak, by miłość do męża i matki dały się pogodzić. Czy miłość do Chrystusa i do Polski nie da się pogodzić? Da się i tylko o takiej sytuacji piszę. Sądzę, że odczytywanie mojego artykułu w innym duchu jest możliwe tylko przy złej woli.

Katolik, który jest Polakiem powinien kochać Chrystusa i służyć Mu ze wszystkich sił oraz kochać Polskę i służyć jej ze wszystkich sił.

Oczywiste jest to, że polskość nie jest konieczna do zbawienia. Oczywiste jest jednak i to, że miłość małżeńska i miłość do rodziców i dzieci oraz wszystko to, co wynika z tych miłości nie jest konieczne do zbawienia. Czy jednak z tego wynika, że możemy zaniedbywać czy zdradzać swoja rodzinę? Czy jeżeli będziemy zaniedbywać i zdradzać swoją rodzinę to nie będzie to grzech i przeszkoda dla naszego zbawienia? Te pytania są w sposób oczywisty retoryczne.

Autor opinii pisze w jej dalszej części: „Po drugie, nie lubię tekstów, które analizują publicznie postępowanie biskupów w ogóle, nie jesteśmy od sądzenia i wydawania ocen biskupom. To zadanie ma Kuria Rzymska i Ojciec św. Nie można analizować także obowiązków biskupa w świetle potrzeb narodowych”.

Autor opinii może czegoś nie lubić, a coś lubić. Nie ma to jednak dla innych żadnego znaczenia. Należałoby tu zadać pytanie; „czy wolno?”

Czy wolno nam, świeckim, analizować publicznie postępowanie biskupów? Nie tylko wolno, ale mamy również taki i to katolicki obowiązek. Biskup też człowiek i różne błędy może popełnić. Gdy popełnia je publicznie trzeba je publicznie rozpoznawać i wyciągać z tego odpowiednie wnioski, takie, które służyłyby dobru Kościoła. Katolicyzm nie polega na ślepym podporządkowaniu się biskupowi we wszystkich sprawach, na akceptacji dosłownie wszystkiego, co on powie czy zrobi. Naszym zadaniem jest podporządkowanie się Bogu według wskazań naszego sumienia ukształtowanego przez Magisterium Kościoła, przez Objawienie, Tradycję i nauczanie Kościoła. Nic nas nie będzie tłumaczyć jeśli zrobimy źle bo naśladowaliśmy błądzącego biskupa. Nie możemy też pozwalać na to, aby nasi bracia w wierze popadali w ten sposób w błędy.

Tak więc jako katolicy jesteśmy od sądzenia i wydawania ocen także biskupom. Gdyby nasz ordynariusz powiedział, że wolno nam np. wstępować do masonerii czy używać środków antykoncepcyjnych nie czekalibyśmy na rozstrzygnięcie Stolicy Apostolskiej, ale byśmy musieli od razu i to głośno zaprotestować. Nie może tak być, że biskup namawia nas np. do opuszczenia żony czy zaniedbywania dzieci, a my milczymy albo co gorsza go słuchamy. To są oczywiście przykłady skrajne, ale pokazują, że autor opinii ewidentnie nie ma racji. W ocenianym przez niego artykule nie pisałem o sprawach wiary i moralności tylko o kwestiach społecznych i narodowych, które przynależą do świata nas świeckich. Tym bardziej mamy tu prawo wypowiadać się i jeśli pojawi się taka konieczność krytykować biskupów jeśli będą mówić czy działać w sposób niewłaściwy.

Oczywiście, że to Kuria Rzymska i Ojciec Św. są tu najbardziej kompetentni. Nie ma jednak szansy na to aby ingerowali w każdym lokalnym Kościele w każdej sprawie. Wkraczają gdy sytuacja jest szczególnie niebezpieczna, drastyczna. Wkraczają często dlatego, że Kościół lokalny, w tym świeccy, nie zareagowali wcześniej na błąd biskupa czy zło przez niego wywołane w taki sposób w jaki powinni.

Dlaczego nie można analizować postępowania biskupa w świetle potrzeb narodowych? Czyżby autor tej opinii kwestionował ten fakt, że biskup oprócz tego, że jest biskupem jest także obywatelem i przedstawicielem danego narodu. Biskup, tak jak każdy człowiek, podlega prawu karnemu i cywilnemu, konstytucji i prawu obyczajowemu. Ma te same podstawowe obowiązki wobec społeczności, również narodowej jak każdy inny. I w tej perspektywie jesteśmy całkowicie kompetentni aby go oceniać i rozliczać. Za zdradę narodową rozlicza naród. My jesteśmy zaś jego cząstką. To my jesteśmy narodem.

Autor opinii pisze: „Po trzecie - trzeba odróżniać cele Kościoła od celów narodowych. Kościół w Polsce bronił demokracji i podstawowych wolności w latach komunizmu, gdyż był do tego niejako zmuszony - był jedyną ostoją wolności. Ale cele Kościoła katolickiego są odmienne - nie zawierają obowiązków narodowych - chodzi o zbawienie dusz. Ktoś kto pokłada nadzieje, ze Kościół powinien rozwijać kulturę polską - czy inną w innych krajach (nie jesteśmy najważniejsi - chodzi o wszystkich ludzi na ziemi) - absolutnie myli cele. Za kulturę polską nie powinien być odpowiedzialny Kościół, lecz inne instytucje - np. IEN, i inne stowarzyszenia patriotyczne, szkoła, rodzina. To w rodzinach mówi się po polsku, więc także opowiada się historie narodowe. Kościół ma inne, o wiele głębsze cele - jest nim zbawienie wszystkich dusz. Choć to prawda, ze owa misja dokonuje się w danych narodach”.

Taki sposób myślenia jest jakimś nieporozumieniem. Tak jakby autor opinii kwestionował zasadność działania Kościoła w perspektywie moralnej. Kościół w PRL-u nie dlatego „bronił demokracji i wolności”, że był do tego przymuszony. On po prostu występował przeciwko złu i na rzecz dobra. Kościół nie bronił wtedy, w istocie, demokracji tylko domagał się zniesienia niewoli i poszanowania godności człowieka. To są jego „statutowe” obowiązki. Takie obowiązki ma i teraz, i powinien głośno krzyczeć gdy dokonuje się np. największy możliwy chyba grzech w perspektywie społecznej, a mianowicie nie wypłacenie należnej pracownikowi pensji. Powinien również bronić narodu przez wynarodowieniem, przed zabraniem mu podmiotowości czy państwa. Toż to oczywiste. Czy autor opinii nie zna historii, w tym historii Polski? Czy nie wie, że Kościół zawsze wspierał sprawę narodową, sprawę niepodległości?

Czy nie wie, że Kościół, i to nie tylko w Polsce, wspomagał naród, gdy ten bronił się przed wynarodowieniem? Kościół to przecież również my i hierarchia powinna być z nami gdy dzieje się nam krzywda i powinna nas wspierać w działaniach służących obronie naszej kultury i tożsamości, naszych podstawowych, uczciwych interesów.

Czy autor opinii nie wie jakie problemy moralne obejmuje IV przykazanie? Czy nie wie, że jako katolik on, a także każdy inny, również biskup, ma obowiązki wobec państwa i Ojczyzny. Niech sobie zajrzy do „Katechizmu Kościoła Katolickiego”. Przeczyta tam np. „Lojalna współpraca obywateli obejmuje prawo, niekiedy obowiązek udzielania słusznego napomnienia, jeśli coś wydawałoby się im szkodliwe dla godności osób i dla dobra wspólnoty”. Czy z tego zdania nie wynika także, iż jeżeli biskup podejmuje działania szkodliwe dla wspólnoty to należy go upomnieć?

W „katechizmie” można też przeczytać: Chrześcijanie...mieszkają we własnej ojczyźnie...Podejmują wszystkie obowiązki jako obywatele...”

„Katechizm” mówi również: Kościół... szanuje... i popiera polityczną wolność i odpowiedzialność obywateli”. Itp. Jeśli więc biskup nie szanuje i nie popiera politycznej wolności obywateli to czy nie należy go upomnieć?

Autor opinii pisze: „Ale z drugiej strony - spojrzenie narodowościowe w dzisiejszych tendencjach globalizacji i przenikania się kultur i narodów wymaga większej otwartości. Trzeba mówić o Chrystusie wszystkim, także Turkom czy Cyganom czy innym mniejszościom w Polsce i w innych krajach”.

A cóż ma piernik do wiatraka? Możemy mówić o Chrystusie Turkom i Cyganom i dbać o swoją niepodległość i tożsamość narodową.

Od kiedy to chrześcijanin poddaje się tendencjom tego świata? Czyżby autor opinii próbował twierdzić, że globalizacja to jakiś proces chrześcijański? Czy nie dopuszcza do siebie prawdy o tym, że za tą globalizacją stoją siły wrogie Kościołowi i Chrystusowi?

A oto podsumowanie autora opinii: „A teraz opinia ogólna. W tekście mimo szerokich wywodów na temat zdrady kleru wobec narodu, nie jest powiedziane o kogo chodzi albo o jakie konkretne zachowania. Pod tym względem, tekst jednak jest napisany dość przebiegle - z jednej strony jest tak enigmatyczny, ze nie można jasno stwierdzić kogo się ocenia i z jakiej perspektywy, a z drugiej mówi się ze po prostu to zdrada stanu i już. Można się jednak domyśleć, choć nie padło ani jedno słowo Europa, ze chodzi prawdopodobnie o wypowiedzi w sprawie dążeń integracyjnych Polski czy polskich władz. Nawet jeśli wypowiedzi biskupów w tej sprawie nie za bardzo w moim prywatnym odczuciu wydają się na miejscu (po co politykować), to żadną miarą nie uważam takich wypowiedzi za zdradę narodową. Jest to gruba, bardzo gruba przesada. Pan Krajski - jeśli nie chce Polski w UE niech podaje inne argumenty, ale nie można straszyć ludzi w kategoriach zagrożeń kulturowych i narodowych. Strachy na Lachy. Hiszpania czy Włochy nie zostały zniszczone kulturowo czy narodowościowo przez złe struktury europejskie. Nie mówię, że jestem jednoznacznym zwolennikiem szybkiej integracji z UE, ale na pewno nie podzielam takich smutnych tekstów, które budzą raczej strach niż optymizm i nadzieję wobec bliskiej przyszłości”.

No i wylazło szydło z worka. Mamy tu po prostu do czynienia z „umiarkowanym” zwolennikiem wejścia Polski do Unii Europejskiej, który wszystko, także naukę Kościoła, nagina pod tym kątem, który jest ślepy „na jedno oko” wszędzie tam gdzie mu to pasuje. Nikogo nie straszę. Ja tylko przestrzegam i zwracam uwagę. Kocham Polskę i staram się jej bronić. Kocham Polskę i chcę żeby była niepodległym, suwerennym państwem zamieszkałym przez Naród Polski, który będzie u siebie i będzie żył po polsku. Czy Pan tego nie może pojąć? Ktoś może nie kochać Polski, ale nie ma prawa jej niszczyć. Nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że Unia nie zagraża suwerenności i niepodległości Polski i naszej tożsamości narodowej. Są za to setki faktów świadczących o tym, że zagraża.

Nie jestem przebiegły. Nie chciałem w swym materiale oceniać konkretnych biskupów, a tylko przestrzec przed zjawiskiem, przed postawą, która jest sprzeczna z narodowym interesem, która rodzi zdradę. Chciałem tylko uwrażliwić sumienia na to, co podpowiada nie tylko polskość, ale i zwykła uczciwość oraz oczywiście sprawiedliwość, która jest przecież tak ważną cnotą katolicką.