Stanisław Krajski
Polska - I co dalej? - część II - Ewangelizacja Europy
Naród w ramach ludzkości, mówił o. Jacek Woroniecki, jest jak zakon w Kościele.
Kościół jest katolicki, jeden i powszechny. Zakonów jest w nim wiele. Każdy z nich jest katolicki. Każdy jednak z nich ma również swoją specyfikę. Nie jest to tylko kwestia historii i organizacji. Jest to także kwestia reguły, duchowości i specyficznych, niepowtarzalnych zadań, które zakon przed sobą stawia (które przed nim stawia Bóg), na których realizacji skupia swój zbiorowy wysiłek.
Zadania podejmowane przez zakony, podejmowane są w ramach służby Bogu i Kościołowi. Realizując je zakony dają duchową i moralną siłę Kościołowi, podtrzymują go w kryzysach, pomagają z nich wyjść, powodują, że się on rozrasta i umacnia, że zmierza do swojego celu, że zbliża się do niego.
Zakony służąc Bogu nie służą jednak, oczywiście, tylko samemu Kościołowi, całemu Kościołowi. Służą ludziom, z którymi się stykają, narodom, wśród których działają, a wreszcie swoim członkom, którym dają byt, dom w tym najszerszym znaczeniu tego słowa, duchowość, moralność, kulturę i duchowe wypełnienie.
Zakony służąc całemu Kościołowi muszą w pierwszym rzędzie dbać o swoich członków, o ich kondycję fizyczną, moralną i duchową, o ich zakonną tożsamość, a wiec o to, by żyli i myśleli w zakonie, żyli i myśleli jego zadaniami i poprzez nie w znacznej mierze się spełniali.
Zakon jest silny, wzrasta i realizuje swoje zadania, gdy jego członkowie są silni, wzrastają i realizują swoje tak jednostkowe, jak wspólnotowe zadania (tak te, które dotyczą samego zakonu jak i te, które są zewnętrznymi zadaniami zakonu).
Narody zorganizowane w państwa są właśnie jak zakony w tych wszystkich wymienionych wyżej perspektywach. W Polsce świadomość tego faktu była zawsze głęboka. Pisałem o tym dużo w swoje książce "Filozofia społeczna w Przeglądzie Powszechnym w latach 1884-1939". Przytoczę tu spory jej fragment:
"Państwo współczesne - pisze Ignacy Baliński w artykule "Niebezpieczeństwa Polski wewnętrzne" - jest formą bytu społecznego, wypływającą z psychiki jego składników, a przynajmniej większości uświadomionych jego członków, która łączy ich nie tylko przez nakazy posłuszeństwa lub doraźny interes materialny, ale spaja cementem trwalszym i głębiej przenikającym, spaja poczuciem łączności i sympatii wzajemnej, z ciągłości historycznej wyrosłem, a które opiera się przede wszystkim na przywiązaniu do swojego państwa, jako do Ojczyzny, na miłości do swego państwa, jak do skonstruowanej przez siebie i najbardziej niezależnej formy bytu, w której dany naród rozwijać się może swobodnie według przyrodzonych i nabytych w pochodzie wieków cech i aspiracji dla własnego dobra i dla spełnienia swej misji dziejowej i swej współpracy w wielkiej rodzinie narodów świata".
Jak wynika z powyższej charakterystyki państwa I. Baliński wiąże jego istnienie z istnieniem narodu, jego tradycji, z istnieniem historycznych i kulturowych "cech i aspiracyj" oraz z pewną misją, którą dany naród stawia przed tworzonym przez siebie państwem.
O misji państwa pisze w "Przeglądzie Powszechnym" Eugeniusz Kwiatkowski stwierdzając: "każda żywotna organizacja czy instytucja musi mieć wyraźnie wytyczone zasadnicze cele swojego wysiłku, swej pracy, nawet zmagania się z życiem. Posiada je prawie zawsze nawet pojedynczy człowiek. Musi je również mieć państwo, jako organizacja zbiorowego życia".
Misja taka powinna być wewnętrzna i zewnętrzna. Misja wewnętrzna może być "wzwyż" i "wszerz". Realizacja misji wewnętrznej "wzwyż" polega na rozbudowie państwa "pod względem cywilizacyjnym, ekonomicznym i kulturowym"., a więc na służbie społeczeństwu i narodowi poprzez "podnoszenie ich poziomu" we wszystkich dziedzinach. Jeśli misja wewnętrzna jest "wszerz" staje się negatywną misją zewnętrzną i pociąga za sobą albo "militarne naruszenie cudzych granic" albo inny typ ekspansji (np. tzw. wojny ekonomiczne).
A. Romer uważa, że misją wewnętrzną państwa powinno być w każdym przypadku, a więc i w przypadku Polski, doprowadzenie do "rozkwitu państwa" jako państwa "matkującego wysiłkom i inicjatywie obywateli" zgodnym z prawem Bożym i naturalnym.
E. Kwiatkowski mówi niewiele o charakterze pozytywnej misji zewnętrznej państwa. Stwierdza jedynie, że powinna to być realizacja "dogmatu pokojowości, zgody i kooperacji narodów".
A. Romer uznając konieczność istnienia misji zewnętrznej państwa uważa, że państwo polskie posiada trzy takie misje.
Po pierwsze, misją Polski jest "przepojenie stosunków międzynarodowych etyką katolicką" oraz zagwarantowanie sprawiedliwości międzynarodowej, opartej o prawo Boskie w takim stopniu aby świat zbliżył się do "ideału Królestwa Bożego na ziemi i braterstwa ludów w Chrystusie".
Po drugie, Polska powinna zrealizować misję "wznowienia" Unii Brzeskiej oraz strzec spuścizny ideowej Jagiellonów,, z której wynika rola Polski jako strażnika chrześcijańskiej Europy i zadanie duchowego podboju Wschodu.
Po trzecie, Polska powinna budując wzorcowe państwo i wzorcowy ustrój "wprawić w podziw inne narody" i stać się "wzorem prawdziwej naprawy organizacji bytu społeczeństw".
Ks. Jan Urban poświęcając swój artykuł pt. "O ideę dla Polski" zewnętrznej misji Polski stwierdza, że misja taka związana jest z naturą danego narodu, jego tradycją, cechami i aspiracjami i że państwo stanowiąc organizację narodu musi jak każdy świadomy twór ludzki posiadać swój cel podstawowy, który zostaje wyznaczony w porządku etyki. W wypadku Polski takim celem jest, jego zdaniem, przede wszystkim spełnianie funkcji "przedmurza chrześcijaństwa". (S. Krajski, Filozofia społeczna w Przeglądzie Powszechnym w latach 1884-1939, Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu, Warszawa 2003, s. 121-123).
Należy tu jeszcze, dla zarysowania pełnego obrazu problemu, przytoczyć następujący fragment tej książki:
Każdy naród, stwierdza, J. Urban, jako twór istoty rozumnej - człowieka, posiada swój cel, który wyznacza jego "idea" i który powoduje powstanie "obowiązku zbiorowego sumienia". Cele narodu mogą być różne. Mogą to być zatem "cele poziome", materialne, "nawet zbójeckie", takie jak "imperializm polityczny czy ekonomiczny", zmiana ustroju "u siebie czy u innych". Najważniejszy jednak i prawidłowy, bo naturalny, wyznaczony przez istotę człowieka będzie cel o charakterze moralnym i duchowym.
Takim podstawowym, naturalnym celem wszystkich narodów jest, stwierdza J. Urban, realizacja Królestwa Bożego. "Każdy naród - czytamy w omawianym artykule - ma wykonać jakaś specjalną cząstkę wspólnego zadania, ma odegrać jakąś odrębną rolę w tym bosko-ludzkim, dziejowym dramacie. Cząstkę te i rolę na każdy czas wykreślają mu szczególne warunki, w jakich w danej dobie swej historii się znajduje, stopień jego kultury, bogactwo materialnych zasobów, geograficzne położenie, sąsiedztwo, dojrzałe potrzeby chwili. I tę właśnie cząstkę i rolę w realizowaniu Królestwa Bożego, jaka mu w danej chwili przypada w udziale, a nie co innego, można i należy uważać za aktualną ideę narodu, i będzie to idea wielka, największa, bo kierująca naród ku najwyższym, przez Boga mu zakreślonym celom".
Taki cel musi też posiadać i posiada naród polski. Jego podstawową "ideą" może być tylko "idea religijna" Analiza kultury i tradycji polskiej oraz wymienionych wyżej warunków określających cel danego narodu musi nas doprowadzić do stwierdzenia, że naród Polski posiada kilka takich celów. Podzielić je można w pierwszym rzędzie na wewnętrzne i zewnętrzne.
Głównym celem wewnętrznym narodu polskiego jest, twierdzi J. Urban, przywrócenie królestwa Bożego w życiu indywidualnym, społecznym i państwowym Polaków, urzeczywistnienie sprawiedliwości i "prawdziwego religijnego stosunku do życia" oraz "religijnego stosunku do prawa i praworządności".
Zdaniem J. Urbana naród Polski posiada trzy podstawowe cele zewnętrzne.
Po pierwsze, stanowienie przedmurza chrześcijaństwa - obrona religii, kultury i cywilizacji europejskiej przed zagrożeniami płynącymi ze Wschodu.
Po drugie, będzie to "podjęcie polityki prawdziwie słowiańskiej". Głównym elementem takiej polityki winna być polityka "narodowościowa" na kresach, która "winna zrzec się tego wszystkiego, co ludność nie polską mogłoby słusznie od Polski odwrócić a skierować ku Wschodowi". Podstawową zasadą polityki polskiej powinna być, ponadto, "idea jagiellońska", która prowadzi "do duchowego przeobrażenia tych krajów i zbliżenia ich do Polski mocą wyższości cywilizacji, którą tam reprezentować mamy".
Po trzecie, zewnętrznym celem narodu polskiego powinna być "katolizacja Wschodu", która nie tylko prowadzić będzie tamte ludy do Boga, ale również zmieniać pozytywnie ich cywilizację i kulturę. (S. Krajski, Filozofia społeczna w Przeglądzie Powszechnym w latach 1884-1939..., s. 158-160).
Najbardziej logiczne byłoby skupienie się w tym miejscu na polskiej misji wewnętrznej, jak to powiedział Eugeniusz Kwiatkowski, "wzwyż". Ten temat podejmiemy jednak dopiero wtedy, gdy będziemy mówili o wizji przyszłości Polski. Teraz skupmy swoją uwagę na naszej misji zewnętrznej, na jednym przecież z podstawowych polskich celów. Powtórzmy jeszcze raz zacytowane już wyżej słowa ks. Jana Urbana:
Takim podstawowym, naturalnym celem wszystkim narodów jest realizacja Królestwa Bożego. "Każdy naród - czytamy w omawianym artykule - ma wykonać jakaś specjalną cząstkę wspólnego zadania, ma odegrać jakąś odrębną rolę w tym bosko-ludzkim, dziejowym dramacie. Cząstkę te i rolę na każdy czas wykreślają mu szczególne warunki, w jakich w danej dobie swej historii się znajduje, stopień jego kultury, bogactwo materialnych zasobów, geograficzne położenie, sąsiedztwo, dojrzałe potrzeby chwili".
Ks. J. Urban biorąc pod uwagę ówczesne "szczególne warunki" oraz "dojrzałe potrzeby chwili" stwierdza, że celem Polski jest: "stanowienie przedmurza chrześcijaństwa - obrona religii, kultury i cywilizacji europejskiej przed zagrożeniami płynącymi ze Wschodu".
Te "szczególne warunki" zmieniły się jednak diametralnie. Zupełnie też inne są dziś "dojrzałe potrzeby chwili". Sytuacja Polski i jej kontekst zewnętrzny na początku XXI w. są już zupełnie inne niż na początku wieku XX.
Co prawda Wschód niewiele się zmienił. Rosja jest, w perspektywie moralnej i duchowej, tym samym karłem. Jednak nasz kontakt z nią został poprzez różne czynniki ograniczony do minimum bliskiego zeru. Dziś mamy niewielkie szanse na nią oddziaływać. Z tej perspektywy nie wolno nam, oczywiście, jednak rezygnować. Realizujemy zadania w niej zawarte o tyle o ile wypełniamy swoje tak religijne jak i pozostałe obowiązki wobec Polaków, którzy pozostali poza naszymi wschodnimi granicami. Te obowiązki wyraźnie jako państwo, naród i społeczeństwo zaniedbywaliśmy w latach 1989-2003. Nie możemy zapominać o Polakach na Wschodzie. Musimy im pomagać, dbać o nich, o ich dusze, polskość, byt materialny. To poprzez takie działania i poprzez nich będziemy realizować w sposób nieprzerwany choć w wymiarze minimalnym naszą wschodnią misję.
Obecnie jednak pojawiło się przed nami historycznie zupełnie nowe, dla wielu wciąż zaskakujące zadanie (misja zewnętrzna) - obrona religii, kultury i cywilizacji europejskiej (a więc również samego Zachodu) przed zagrożeniami płynącymi z krajów skupionych w Unii Europejskiej.
Zachód był w Polsce zawsze postrzegany jako chrześcijański, jako kolebka europejskiego chrześcijaństwa i źródło duchowej siły naszego kontynentu. Takie przeświadczenie było w pełni zasadne w średniowieczu. Później chrześcijańskość Zachodu zaczęła słabnąć, początkowo prawie niezauważalnie, ale w XIX w., a nawet w XVIII już w sposób lawinowy.
Czas bezpośrednio po II wojnie światowej był czasem gdzie ważyły się duchowe i moralne losy Zachodniej Europy. Pod koniec lat sześćdziesiątych Europa przegrała batalię o swoją duszę i zaczęła poddawać się intensywnej poganizacji w nowym, przerażającym wymiarze.
Pogaństwo zaatakowało i opanowało ją jak błyskawicznie postępujący rak.
Dziś można w sposób, moim zdaniem, w pełni zasadny zadać pytanie: "Czy Europa jeszcze żyje?"
Wiele znaków wskazuje na to, ze jest duchowym trupem, który, ponadto, mówiąc językiem Ewangelii, "już cuchnie".
Może my Polacy jesteśmy moralnie i duchowo słabi i spoganiali w znacznej mierze, ale jeszcze żyjemy, jeszcze silny jest nasz katolicyzm, jeszcze jesteśmy Królestwem Matki Bożej.
Jeżeli Zachodnia Europa jest w wielu perspektywach naszą Matką, a w innych starszym bratem, siostrą, ciotką, kuzynem to mamy szczególny obowiązek ją reanimować.
Może jestem niepoprawnym optymistą, ale głęboko wierzę, że duchowa i moralna śmierć Zachodniej Europy to tylko śmierć kliniczna, że można uruchomić jej serce, obudzić ją, uzdrowić.
Jest tam przecież jeszcze Kościół, może osłabiony, w znacznej mierze zagubiony, ale jest.
Są tam przecież jeszcze katolicy, może w swej masie chorzy na duszach, bierni, zastraszeni, zdezorientowani, ale są.
Nie brakuje też tam na pewno kandydatów na świętych.
Przypomina mi się w tym momencie pewna historia z życia wielkiego Doktora Kościoła św. Franciszka Salezego. Został on przez papieża wysłany do pewnej umarłej na duszy bodajże szwajcarskiej diecezji, w której pozostało już tylko ośmiu katolików, bo pozostałe kilkadziesiąt tysięcy wiernych przeszło na protestantyzm.
Św. Franciszek Salezy dotarł po pierwsze do tych katolików, którzy swój katolicyzm skrywali, żyli tak jak pozostali i przypomniał im kim są, obudził ich duchowo. Z ich pomocą w parę lat doprowadził do tego, że pozostało tam zaledwie kilku protestantów.
Historia potrafi się powtarzać. Możemy ją powtórzyć. Możemy reanimować Europę.
Nie wystarczy jednak tylko o tym gadać jak niektórzy prounijni biskupi. Trzeba to zacząć natychmiast robić. W jaki sposób?
Nad tym oczywiście trzeba się poważnie i mądrze zastanowić. O tym powinni oczywiście myśleć wszyscy katolicy, a przede wszystkim, pasterze i misjonarze.
Moje skromne przemyślenia, pomysły, skojarzenia są następujące.
Po pierwsze, musimy się do tej reewangelizacji Europy właściwie i dobrze przygotować. Musimy też przygotować misjonarzy.
Podstawowym jakoś elementem byłoby tu świadectwo. Musimy dawać im świadectwo, pracować nad sobą, wydawać, jako katolicy, owoce.
Takim polskim owocem jest, oczywiście Radio Maryja i wszystko to, co zostało przez nie zrodzone.
Takich owoców trzeba jednak więcej i to w wielu, we wszystkich perspektywach. Musimy pokazać, że jako katolicy się nie dajemy, nie ustępujemy, żyjemy, promieniujemy.
Jest tutaj jeden problem. Nasze świadectwo może być niezauważane. Tak jak my nie mamy informacji o życiu zwykłych ludzi, życiu Kościoła i katolików na Zachodzie, tak Zachód nie ma informacji o nas.
Media i politycy karmią go, tak jak zresztą i nas, propagandową papką. Społeczeństwa Zachodu nas nie widzą i o nas nie słyszą. Stykają się tylko z wirtualną, skonstruowaną w gabinetach manipulatorów, wizją Polski i Polaków.
Trzeba coś wymyślić, by tę barierę pokonać. Ja na razie nie mam tu żadnego pomysłu. No, może jeden, drobny. Możemy to świadectwo dawać tym, którzy do nas z Zachodu przybędą. A takich będzie coraz więcej. Będą przybywać na krótko, na dłużej. Będą do nas przybywać na stałe. Będą się przenosić do Polski. Z tej Polski potem będą wracać do siebie, na stałe lub w odwiedziny. To oni mogą tam zawlec "katolicką chorobę".
Jesteśmy kulturowo bardzo silni. Miliony odwiedzających nas w całej naszej historii cudzoziemców zarażało się tu katolicyzmem i polskością, zarażało się "chorobą na miłość", "chorobą na prawdę", "chorobą na dobro", "chorobą na sprawiedliwość", : "chorobą na wolność".
Wielu szczerych, a nawet wielkich Polaków i polskich katolików urodziło się jako poganie czy protestanci i reprezentanci innej narodowości.
Od nas, naszej siły zależy czy to przybysze będą na nas oddziaływać i czynić nam krzywdę, niszczyć nas, czy to my będziemy na nich oddziaływać i ich budować.
To od nas zależy czy przybysze będą służyć swoim sprawom, czy staną się naszymi braćmi, naszymi heroldami w Europie i naszymi misjonarzami.
Polacy zaleją niedługo Europę. Zaleją ja w poszukiwaniu pracy, lepszych warunków życia. Zaleją ją bo są jako jednostki ruchliwi i ekspansywni. Będą wszędzie. Trzeba sprawić, by nie gubili ani Chrystusa ani Polski, by zanosili tam i Chrystusa i Polskę.
Po drugie, trzeba przygotować misjonarzy.
Jak ich przygotować? Jacy powinni być? Co powinni wiedzieć? Co powinni umieć?
Odpowiedzi na te pytania są, jak się wydaje, bardzo proste.
Muszą mieć Boga w sercu, a więc muszą głęboko wierzyć i pozostawać w realnej relacji z Bogiem, poprzez miłość, sakramenty, modlitwę.
Przygotowując misjonarzy będziemy zatem sami się reewangelizować. A tego nam bardzo potrzeba.
Misjonarze muszą znać swoją wiarę.
Muszą więc znać Pismo Święte, prawdy wiary i moralności (naukę i nauczanie Kościoła - przynajmniej "Breviarium fidei", dokumenty Piusa IX, Leona XIII, Piusa XI, dokumenty Soboru Watykańskiego I i II, Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła II, "Katechizm Kościoła Katolickiego"; teologię dogmatyczną i teologię moralną).
Muszą też znać Tradycję we wszystkich jej wymiarach, w fundamentach i uszczegółowieniach oraz dopowiedzeniach.
Muszą więc znać, przynajmniej w jakiś ogólnych zarysach, Ojców i Doktorów Kościoła (choćby tych najważniejszych takich jak św. Cyryl Jerozolimski, św. Klemens Aleksandryjski, św. Ambroży, św. Bazyli Wielki, św. Jan Chryzostom, św. Hieronim św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, , św. Katarzyna ze Sieny, św. Bonawentura, św. Franciszek Salezy, św. Bernard z Clairvoux, św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Alfons Maria Liguori), tradycję Świętych (w pierwszym rzędzie takich jak św. Wojciech, św. Stanisław, św. Cyryl i Metody, św. Franciszek z Asyżu, św. Dominik, św. Antoni, św. Ludwik, św. Joanna d`Arc, św. Tomasz More, św. Jadwiga, św. Maksymiliana Maria Kolbe), szkoły duchowości i tradycję zakonów.
Muszą to wszystko rozumieć, a do tego potrzebne im podstawy realistycznej filozofii, jakaś znajomość doktryny św. Tomasza z Akwinu, Doktora Powszechnego, na którego myśl filozoficzną Kościół wskazuje od XIX w. aż po dzień dzisiejszy mówiąc o potrzebie zgodności wiary i rozumu i budowania swojej intelektualnej formacji katolickiej w sposób właściwy i konsekwentny.
Przyszli misjonarze musza też znać specyfikę terenu misyjnego - poznać Zachód takim jakim on jest w dobrym i złym, poznać jego mentalność i grzechy, słabości, skłonności, fobie, zauroczenia, wartości dnia codziennego, choroby duchowe i moralne itp., itd.
Przyszli misjonarze muszą zidentyfikować gdzie kryje się to pogaństwo Zachodu, jak się przejawia, w jaki sposób myśli, jak buduje swoje struktury, w jaki sposób niszczy duchowo i moralnie chrześcijan, jak wabi, jak nęci, jak zwodzi itp., itd.
Wreszcie ludzie, którzy mają reewangelizować Europę muszą znać metody pracy właściwe dla misjonarzy, metody docierania do tych, których trzeba budzić, kontaktu z nimi, pracy nad nimi itd. Tego można nauczyć się od misjologów i od tych, którzy mają wieloletnie misyjne doświadczenie.
Trzeba by tu zapewne, ze względu na szczególną specyfikę terenu misyjnego, wypracować też nowe, oryginalne metody. Zachodnia Europa nie przypomina raczej Afryki, Indii czy Ameryki Południowej choć można uznać, że w znacznej mierze przypomina Japonię, Koreę Południową czy Tajwan.
W ramach przygotowania do pracy misyjnej w Europie polscy katolicy wzrastaliby w swoim katolicyzmie, stawali się coraz bardziej świadomymi i dojrzałymi katolikami, promieniowali na swoje rodziny i otoczenie.
W ramach swego rodzaju "praktyk" wychodziliby na polskie ulice i docierali do polskich pogan prowadząc tym samym pracę misyjną również, a w wielu wypadkach przede wszystkim, w naszym kraju.
Jak docieraliby na Zachód?
Takimi misjonarzami mogliby zostawać ci, którzy w swoich planach życiowych mają wędrówki po Europie za pracą. Jeśli już odchodzą z Polski (na krótko, na dłużej czy na stałe) to niech zaniosą tam Chrystusa, spełnią polską misję.
Polscy, świeccy misjonarze mogliby również jeździć na Zachód do zorganizowanej pracy misyjnej na urlopy, ferie i wakacje.
Mogliby również znaleźć się "zawodowi" misjonarze, których pobyt tam finansowaliby katolicy w Polsce.
Taki ruch misyjny można by sobie wyobrazić jako ruch masowy, ruch skupiony wokół Parafialnych Instytutów Ewangelizacji Europy, które prowadziłyby szkolenie z zakresu wymienionych wyżej dziedzin i "praktyki" na terenie parafii i najbliższych, szczególnie potrzebujących Dobrej Nowiny, terenach misyjnych.
Sądzę, że takie parafialne instytuty ożywiały by również i scalały same te parafie wnosząc w ich życie nie tylko misyjnego ducha, ale również katolickie życie intelektualne i wiele elementów życia wspólnotowego.
Taki ruch misyjny można sobie też wyobrazić jako spontaniczny ruch "oddolny", pączkujący wciąż nowymi inicjatywami, starający się pozostać w maksymalnej łączności z hierarchią i stopniowo coraz bardziej przez nią akceptowany.
Historia Kościoła pokazuje, ze różne ożywcze w nim ruchy, "powiewy" Ducha Świętego przychodziły raz z "dołu" raz z "góry". Te ruchy czy "powiewy" z dołu narażone były niekiedy na upadki czy zboczenia. Jednak ta patologia nie omijała też ruchów z "góry" (por. Templariusze czy Krzyżacy).
Co do zaś ruchów z "dołu" to np. lud prawie od samego początku sam z siebie walczył, jak się okazało słusznie, o uznanie Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej. Oczywiście wciąż i zawsze trzeba pamiętać o zagrożeniach i robić wszystko, by one się nie pojawiły.
Być może Europa sama sobie poradzi. Może za 10, 50 czy 100 lat. Nie możemy jej jednak zostawiać samej. Papież Jan Paweł II wzywa nas również do tego byśmy jej pomogli, byśmy ją ewangelizowali. Jeśli jej pomożemy, jeśli ją obudzimy w Chrystusie nie pójdzie na marne ten nasz krzyż jaki nakłada na nasze plecy fakt wejścia Polski do Unii Europejskiej.
Jeśli nawrócimy Europę zyskamy przyjaciela, wspólnika, brata, współpracownika, partnera, a zginie dręczyciel, wyzyskiwacz, pasożyt, wróg, który uśmiechając się obłudnie i obiecując złote góry i świetlaną przyszłość podcina nasze korzenie, ograbia nas, wynaradawia i demoralizuje.
Unia Europejska jest jak Cesarstwo Rzymskie - to powtórka z historii.
Tam zabijano chrześcijan na ciele, aż wreszcie to oni zabili Cesarstwo Rzymskie poprzez otwarcie jego mieszkańców na Chrystusa.
W Unii Europejskiej zabija się chrześcijan na duszy. To o wiele gorsze, bardziej niebezpieczne.
Zabijmy Unię Europejską otwierając jej mieszkańców na Chrystusa, odradzając Europę, której serce i dusza są chrześcijańskie.
To, tak przy okazji, również najlepsza i chyba najskuteczniejsza forma walki w obronie naszego Polskiego Domu, naszej tożsamości narodowej, niepodległości i suwerenności, naszego Narodu i Naszego Państwa - naszej Przyszłości.
Jeśli to nam się nie uda pozostaną lata żmudnej, ciężkiej, wycieńczającej walki na innych frontach, walki, którą być może będziemy musieli prowadzić bezskutecznie (lub prawie bezskutecznie) przez całe lata i która może skończyć się zwycięstwem przez nas wypracowanym lub, co bardziej prawdopodobne, w momencie, gdy zmurszały, przeżarty przez zło i grzech oraz głupotę gmach Unii Europejskiej runie sam z wielkim hukiem.
Gdy jednak te mury runą musimy być gotowi również duchowo i moralnie, i to od dawna, do tego, by odbudować Polski Dom, wznieść takie państwo i gospodarkę, by były nasze i dla nas, by były tylko narzędziami na polskiej drodze do Wolności, Szczęścia i Zbawienia.