Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Maria K. Kominek OPs
Różna oblicza walki


Krzysztof Kąkolewski w swej bardzo ciekawej książce "Ksiądz Jerzy w rękach oprawców" podkreśla wielokrotnie, że system komunistyczny wydał walkę na śmierć i życie Kościołowi. Trzeba sobie uświadomić, że ta walka była prowadzona bardzo starannie i rozważnie, że nie było działań nieprzemyślanych. Zaczęła się ona na długo przed Rewolucją Październikową, a w latach późniejszych nie ustawała, tylko zmieniano metody. Okres, którym zajmuje się Kąkolewski to lata osiemdziesiąte XX wieku, lata Breżniewa i Andropowa, lata Wojen Gwiezdnych, w których Związek Radziecki starał się o zdobycie jak najwięcej informacji szpiegowskich o stanie wojskowości i przemysłu świata zachodniego. A jednak, jak właśnie Kąkolewski podkreśla, "przyszedł moment, gdy Breżniew, Andropow, Ustynow i Susłow doszli do wniosku, że niebezpieczeństwo, płynące z Watykanu i Kościoła katolickiego w Polsce przerasta korzyści z zaopatrywania się w pozyskane przez szpiegów informacje przemysłowe i wojskowe". W tym czasie właśnie zaczęto wprowadzać do Polski wysoko wykwalifikowanych oficerów służb specjalnych, którzy wchodząc w kontakty z duchowieństwem mieli szanse na uzyskanie pożądanych informacji lub wpłynięcie na niektórych duchownych. Oprócz tych agentów istniała dość duża grupa ludzi, skierowanych bezpośrednio do przeniknięcia w szeregi duchowieństwa. Proceder ten trwał bardzo długo, a rozpoczął się jeszcze w latach czterdziestych. We wspomnianej książce Kąkolewski wspomina o dwóch dygnitarzach PZRR, którzy szczęśliwie nie zostali kapłanami. Do seminarium zostali skierowani przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa, funkcjonariuszami byli od 1945 roku. Wykonując rozkaz musieli by zostać księżmi. Okoliczności jednak tak się złożyły, że skierowano ich do innego zadania. Oto słowa, które po latach wypowiedział jeden z nich: "Możemy żyć we własnej skórze i nie męczyć się jako księża czy biskupi!".
Kąkolewski opiera się na tzw. białym wywiadzie - czyli na faktach ogólno dostępnych. Są one jednak rozrzucane po różnych publikacjach i trzeba mieć wielką cierpliwość by dotrzeć do nich. Synteza Kąkolewsiego niezbicie dowodzi, że infiltracja duchowieństwa przez komunistyczne służby specjalne była bardzo duża i mimo wielkich starań nie udało się jej w całości zapobiec.
Należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz - w czasach komunistycznych wszyscy byliśmy, jeśli można tak rzec, czujniejsi. Niewątpliwie mogło się zdarzyć, że podejrzewaliśmy kogoś bezpodstawnie, ale wynikało to z chęci wyeliminowania groźby infiltracji przez podstawione osoby.
Ktoś mógłby zapytać dlaczego przypominam te czasy i cytuję książę Kąkolewskiego. Przecież czasy komunistyczne już minęły, a Kąkolewski zajmuje się zdarzeniami sprzed dwudziestu lat.
Czasy komunistyczne są już przeszłością, ale to nie oznacza, że coś się radykalnie zmieniło. Owszem - zmieniły się metody, ale cel został taki sam -starają się za wszelką cenę rozbić Kościół od wewnątrz.
Pobieżna nawet analiza okresu zwanego potocznie "czasem przemian ustrojowych" może dać nam wiele do myślenia. Aby taką analizę przeprowadzić musimy przypomnieć sobie, choćby w największym skrócie, jak wprowadzano "nowości" w zakresie moralności. Musimy wrócić do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, by zrozumieć, co w tej chwili się dzieje i dlaczego tak łatwo jest atakować Kościół.
Otóż gdy uroczyście ogłoszono upadek komunizmu (co nie miało to nic wspólnego z faktami), zaczęto zachłystywać się tym, co wtedy nazwano wolnością. Wolność, siłą rzeczy kojarzyła się z "zachodnim sposobem życia", a że przez całe lata Zachód był idealizowany, przeciętny człowiek uważał, że wszystko, co mu się podaje w ładnym opakowaniu i kojarzy się w jakiś sposób z Zachodem jest właśnie tą wymarzoną wolnością.
Zaczęło się od wprowadzenia pisemek pornograficznych. Na początku była debata - nawet dość głośna - czy mogą być sprzedawane w każdym kiosku. Mówiono, że nareszcie nie będzie hipokryzji, bo i tak rozpowszechniano takie pisemka, ale po kryjomu, a każdy jest wolny, kto zechce może czytać, kto nie chce - niech nie czyta. Był to okres pisania nowej Konstytucji, okres sporów o kształt Korony Orła i wartości chrześcijańskich. Póki te spory trwały, pisemka bez przeszkód wchodziły do kiosków, rejestrowano "agencje towarzyskie" i zalewano Polskę ich reklamami. Nikt na to specjalnie nie reagował. Ci, którzy mieliby coś do powiedzenia zajmowali się określaniem czym są wartości i które są chrześcijańskie a które nie. Zwykli ludzie tymczasem się zastanawiali co jest prawdą i jak mają się zachować. Byli wtedy jeszcze odważniejsi kioskarze, którzy odmawiali sprzedaży gazet i pism pornograficznych, ale zostali osamotnieni. Nikt nie stanął po ich stronie. Pamiętam jak często zadawano pytanie: "Czy sięganie do pism pornograficznych jest grzechem, a jeśli tak to jakim grzechem?" Niezmiennie odpowiadałam, że jest grzechem ciężkim, bo poniża człowieka i poniewiera godność. Jak wielu innych czekałam kiedy Kościół zacznie grzmieć z ambony i potępi liberalne i niemoralne wydawnictwa, kiedy jasno postawi sprawę. Czas mijał i przyzwyczailiśmy się do tego, że nie tylko pisma stricte pornograficzne, ale każde pismo młodzieżowe czy kobiece zajmuje się sprawami seksu, że seks wręcz zalewa nas ze wszystkich stron. Olbrzymie uliczne reklamy atakowały naszą wrażliwość. Na początku to nas drażniło, potem przyzwyczailiśmy się do nich i przestaliśmy zauważać, że swoim przekazem niszczą wrodzone i wychowane poczucie wstydu.
Gdy już ustalono przez "demokratyczne procedury" kwestię wartości przyszedł czas wprowadzania nowych pojęć i nowych "wartości". Przyjęło się mówić o "kochających inaczej". Najpierw z odrobiną ironii, a potem pojęcie zostało zaakceptowane. Nie wiem czy ktoś pamięta, że te wszystkie "inaczej": "kochających inaczej", "sprawnych inaczej", "mądrych inaczej" itd. używał sarkastycznie Wojciech Cejrowski w swoim programie "WC - kwadrans". Pojęcia, które miały ukazać absurdalność, nagle stały się normalnymi określeniami. Zapomniano, że to "inaczej" miało negatywne brzmienie.
Potem przyszły czasy Big Brotherów i innych wynaturzeń. Czasy "instalacji artystycznych" i bluźnierczych pokazów mody. Znowu zawiedliśmy się, bo czekaliśmy na jasne i proste określenie czym to wszystko jest. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że czekaliśmy na ostrą reakcję Kościoła, na ekskomunikę dla bluźnierców. Nie było i dalej nasze poczucie moralności było wystawiane na próby. W końcu przestaliśmy być pewni czy jeszcze wiemy co jest dobre, a co złe.
Potem była tolerancja i wymóg tolerancji dla wszystkiego i każdego, kto chce szerzyć swoją moralność "inaczej". Pojawiła się Orkiestra Jerzego Owsiaka i uwierzono, że jest to dobre dzieło. Wielcy tego świata, słynni nobliści W. Szymborska i nieżyjący już Cz. Miłosz wygłosili pochwałę dla zboczenia homoseksualizmu i nie spotkało ich za to powszechne potępienie. Lata mijały a moralność tymczasem została zakwestionowana. Nawet zaczęto mówić o moralności tradycyjnej i nowoczesnej. Zapomniano, że czyn albo jest moralnie dobry, albo moralnie zły.
Gdy rozmiękczono umysły przyszedł czas na atak na ludzi Kościoła. Najpierw wszystko zakwestionowano, a potem obwiniono właśnie ludzi Kościoła o brak moralności. Obwiniono tych, co stawali i stają po stronie prawdy. Tak jak kiedyś atakowano ks. Jerzego, aż w końcu zabito Go bestialsko. A atakowano Go dlatego, że pozwalał sobie mówić prawdę.
Zastanawiam się, co by było, gdyby dwadzieścia lat temu zarzucono ks. Jerzemu molestowanie nieletnich chłopców. Wtedy ta metoda nie była "w modzie", nie dlatego, że jej nie znano. Po prostu wtedy byłaby nieskuteczna. Nikt by nie uwierzył, nie zachwiało by to autorytetu ks. Jerzego. Wtedy, by zamknąć komuś usta, prościej było wyeliminować go fizycznie. Czasy jednak się zmieniły i teraz każdy jest gotów uwierzyć w byle kalumnię rzuconą pod adresem duchownego.
Grunt pod łatwowierność, grunt pod wiarę w niemoralność księży przygotowywano starannie. Niemały wpływ miało właśnie to powolne, ale skuteczne wprowadzanie treści nasyconych seksem i perwersjami, o których wspominałam powyżej. Bowiem jeśli przeciętny czytelnik karmi się na co dzień opowiastkami o "szybkiej miłości" i "pięknym seksie" i to niezależnie od płci, jeśli na ulicznych bilboardach ogląda całujących się mężczyzn i półnagie kobiety, dlaczego miałby nie uwierzyć, że celibatariusze też mają takie przygody.
Ale to nie wszystko. Zarzuty o niemoralność księży wcześniej niż u nas pojawiły się na Zachodzie. Były zarzuty, w Australii, w USA, w Austrii, w Niemczech, we Francji. Były zarzuty nie udowodnione i udowodnione. Były nawet przyznania się do czynów homoseksualnych (chociażby przykład anglikańskiego biskupa J. Robinsona ).
Nie zajmuję się niestety białym wywiadem. Tezę, którą poniżej stawiam jest wywnioskowana na podstawie rozumowania zdroworozsądkowego. Otóż jestem głęboko przekonana, że jeśli w naszych krajach, a szczególnie w Polsce, tak bardzo niebezpiecznej niegdyś dla ZSRR, a dziś dla innych sił przez swoją wierność Kościołowi, podstawiano oficerów służb specjalnych i kierowano ich do infiltracji duchowieństwa, ten sam proceder miał miejsce i w innych krajach. Nie musieli to być koniecznie ludzie służb radzieckich. Nie tylko ZSRR walczył z Kościołem. Są inne instytucje i organizacje, które mają za cel rozbicie Kościoła. Związane są one najczęściej w ten czy w inny sposób z organizacjami masońskimi lub quasi masońskimi. Jest wielce prawdopodobne, że te instytucje miały i mają swoich ludzi, którzy wślizgują się w szeregi duchowieństwa i albo są prawdziwymi homoseksualistami, albo ich zadaniem jest udawać zboczenie. Mogą to być ludzie, którzy w najbardziej "niewinny" sposób będą zaśmiecać komputery zdjęciami pedofilskimi, albo zachęcać swoich kolegów do niemoralnych zachowań. Wystarczy wprowadzić kilku prawdziwych homoseksualistów, chociażby jak wspomniany biskup Robinson czy francuski biskup J. Gaillot, który sam nie przyznając się do homoseksualizmu prowadził skandaliczne "duszpasterstwo "gejów" i w ten sposób ranić Kościół. A jednocześnie przygotowywać grunt pod uderzenia w tych duchownych, którzy są wierni Kościołowi i dlatego najbardziej przeszkadzają. Przeciętny człowiek rozumuje mniej więcej tak: "Jeśli jeden biskup przyznał się otwarcie, że jest homoseksualistą, to dlaczego tamten nie miałby nim być również. ." W ten sposób autorytet duchownego zostaje zakwestionowany i ludzie się gubią. Nie wiedzą co jest dobre i co złe. I gdy przez te wszystkie lata zabrakło zdecydowanego i wspólnego głosu pasterzy wierni tracą coraz bardziej orientację..
Podkreślam - brakuje wspólnego głosu pasterzy. Jest jednak wielu takich, którzy nie boją się powiedzieć prawdy. Takie jest Radio Maryja z Ojcem Dyrektorem na czele. Odważnie już przez tyle lat głosi prawdę. Bez strachu i bez lęku.
Potrzeba nam czujności i jednocześnie " wyczulenia" na głos prawdy. Prawda zawsze się obroni, bo jest Prawdą. Prawda jest zawsze taka, jak niezmienna nauka Kościoła. A jeśli ktoś mówi, że czasy się zmieniły i wprowadza nową moralność, nie bądźmy łatwowiernymi. Nie wierzmy tym, którzy chcą zniszczyć dobre imię odważnych duchownych.
Może ktoś powie, że hołduję "teorii spiskowej". Tylko, że to nie żadna teoria, to są po prostu fakty.

16.09.2004