Michał Krajski
Dom
Ten obraz jest niewielki. Utkwiony w starych ramach, malowany farbami zlanymi z nieudanych dzieł. W sam raz, aby schować go na strych, gdzie nie będzie się rzucał w oczy. Jego miejscem jest stać pośród starych antyków, rzeczy odrzuconych przez świat. Jest zapiskiem teraźniejszych i minionych dziejów. Ma, jednak iść dalej niż do krain dzieciństwa. Gdzieś tam bowiem na równinach historii mieszczę się ja. Zagubiony i rozbity, wieczny tułacz w poszukiwaniu samego siebie. Przedstawiając dom rodzinny muszę mówić także o sobie, bo jest on we mnie.
Obraz jest impresjonistyczny. Przedstawia pokój. Wspomnienia, twory wyobraźni i fakty mieszają się ze sobą. Zatarte przez czas są często pozbawione szczegółów. Dlatego na płótnie nie ma ostrych kolorów, dokładnych linii, podziału na poszczególne przedmioty i postacie. Barwy są zszarzałe. Formy zachowane niedokładnie, nachodzące na siebie jak we śnie.
Dziecko jest dokładnie odwzorowane, bo ono tkwi we mnie głęboko. Uśmiecha się, bo tak wyraża swoją niewinną naturę. Zawiera w sobie wielką prostotę niedoświadczonej istoty i jednocześnie tajemnicę Boga.
Po dwóch stronach stoją rodzice. Niczym dwie kolumny podtrzymujące strop domu rozumianego jako wspólnota, autonomiczna całość, jak i cząstka czegoś większego. Z dostojnością wieloletnich drzew. Z ich spokojem i stałością. Marmur jest chłodny i bez życia. Lecz drewno jest żywe i pełne ciepła.
Za niewielkim oknem panuje już zmrok, choć jeszcze nie ma nocy. Widać blask gwiazd. Zawsze kojarzyły mi się one z wszechświatem i nieskończonością. Z nadzieją, którą daje Bóg błądzącym w ciemności.
Nad drzwiami jest krzyż. Gdyby go nie było, malowanie ścian czy czegokolwiek innego nie miałoby sensu. Podważałoby to bowiem realność świata. Jego sens, który by zanikł. Jest, jednak i patrzy z niego człowiek - Bóg. Jego wzrok wystarcza, by wiedzieć co trzeba robić.
Na podłodze leży zabawka. Nieodłączna część dzieciństwa. Znak beztroski. Jest niekompletna, jak inicjatywy, których się chwytałem i które porzucałem. Jak dzieła, które pozostały nieskończone.
Jest również choinka. To w święta przecież najmocniej można odczuć rodzinną atmosferę. To w ten czas narodził się Bóg. I tylko wtedy można zobaczyć pełny obraz, kiedy wszystko nagle się skupia, jak wiązka światła.
Na płótnie króluje spokój. Wszystko na moment zamarło, jak gdyby do uszu obecnych ludzi doszedł dźwięk dzwonka u sań, albo głos dziecka, które obwieszcza dobrą nowinę.
10 XII 2004