Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Maria K. Kominek OPs
Z Panem Bogiem za pan brat


Nie ma niebezpieczeństwa przesady w trosce o tę Tajemnicę, gdyż "w tym Sakramencie zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia".
(Ecclesia de Eucharistia 61).


Zaskakująco mała jest reakcja na ogłoszone przez Prymasa Polski ks. kardynała Józefa Glempa zezwolenie na przyjmowanie Komunii św. na rękę. Oprócz kilku publicznych wystąpień ludzi świeckich (prof. M. Giertych, środowisko skupione wokół kwartalnika Christianitas) zasadniczo można powiedzieć, że zapadło milczenie. Jest też list Ordynariusza Lubelskiego arcybiskupa Józefa Życińskiego, popierający decyzję Prymasa, co dla nikogo nie jest zaskoczeniem. Jedynie w Internecie toczy się w miarę ożywiona dyskusja, ale Internet to takie medium, gdzie można dość łatwo zachować anonimowość, a poza tym można mniemać, że dyskusje internetowe nie docierają do hierarchów Kościoła.
Prawdopodobnie doczekamy się kilka pochwalnych artykułów w "postępowych mediach katolickich", w których będzie napiętnowany "fundamentalistyczny sposób myślenia" i na tym może się skończyć. Dlaczego zapadła taka cisza? Czy ludzie Kościoła boją się wyrazić swoją opinię?
Wiem z prywatnych kontaktów, że jest wielu oburzonych duchownych i świeckich. Wiem również, że wśród świeckich można znaleźć i takich, którzy twierdzą, że będą przyjmować Komunię św. na rękę, ponieważ tak przybliżą się do Jezusa. I powtarzają znane wszystkim argumenty ze św. Cyryla Jerozolimskiego i z Pisma Świętego (bierzcie i jedzcie...). O tej argumentacji pisałam w poprzednim artykule, nie będę do niej powracać.
Chciałabym zwrócić uwagę na to, że podawanie Komunii św. na rękę jest jakby ostateczną formą bratania się z Panem Bogiem. Podkreślam od razu, że żaden argument typu "kiedyś tak było" nie może być użyty, jeśli chcemy argumentować uczciwie. Żyjemy w innych okolicznościach niż czasy, kiedy rzeczywiście udzielano Sakramentu na rękę. I co jest bardzo istotne, w Polsce nigdy nie udzielano Komunii św. inaczej niż do ust.
Nie będę tu się zatrzymywać na temacie zwiększenia niebezpieczeństwa profanacji Hostii i dopuszczenia do świętokradztwa. Dla każdego, kto argumentuje uczciwie jest jasne, że możliwość profanacji wzrasta wielokrotnie i że w trosce o Najświętszą Eucharystię nie wolno do tego dopuszczać.
Chcę dotknąć innego tematu: Stawiam z całą stanowczością tezę, że istnieje olbrzymie zagrożenie duchowe. Zagrożenie, można by rzec, dwuwymiarowe. Z jednej strony Chrystusowi, ukrytemu w Świętej Hostii, nie będzie się oddawać należnej czci (wymiar pionowy). Z drugiej zaś strony (wymiar poziomy), człowiek zatraci poczucie prawdy o sobie i tym samym zagrożone jest zbawienie duszy nieśmiertelnej. Zaznaczam, że mam tu na myśli ludzi wierzących, nie mających żadnego zamiaru profanowania Najświętszego Sakramentu i postępujących w dobrej wierze.
Na początku krótka charakterystyka obecnych czasów. Jest bardzo ważne by zdawać sobie sprawę z tego, że nasze czasy zdecydowanie różnią się od pierwszych wieków chrześcijaństwa, dlatego, podkreślam, argumentacja "powrotu do początków" jest nierzetelna. Druga połowa wieku dwudziestego i początek dwudziestego pierwszego wieku charakteryzują się nadmiernym skierowaniem uwagi na człowieka. Nie tylko zabrakło poczucia sacrum, ale też człowiek stał się jakby centrum swego zainteresowania. Można bardzo precyzyjnie określić jakie kierunki filozoficzne wpłynęły na taki obraz świata, w którym coraz mniej jest miejsca dla Boga i coraz więcej dla człowieka. Nie to jest jednak tematem tych rozważań.
Istotny jest fakt, że człowiek stał się swoim celem. Samorealizacja, realizacja, sukces, akceptacja, witalność, kreatywność, dynamiczność, aktywność - oto hasła którymi się operuje na co dzień, hasła o tyle niebezpieczne, że nie oddają prawdy o człowieku.
To wszystko znajduje swoje odbicie w katechezie i w duszpasterstwie.
Na przykład - wspólnoty: Wielu ludzi szuka wspólnot, gdzie mogą "się realizować" jako chrześcijanie. Wspólnoty często nastawione są na zapewnienie swoim członkom "głębokich" przeżyć religijnych. Piszę "głębokich" w cudzysłowie, ponieważ te przeżycia są mocne, przyjemne, ale nie głębokie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Wspólnoty dają upragnione poczucie samorealizacji, ponieważ tworzą złudzenie aktywności poszczególnym swoim członkom.
Dla przykładu przyjrzymy się tak bardzo rozpowszechnionemu "składaniu świadectw". Jest to socjotechniczna metoda uruchomienia w jednostce poczucie własnej wartości. Używana jest we wszelkich grupach terapeutycznych i niestety, zadomowiła się na dobre w Kościele. Ma ona na celu dać jednostce poczucie własnej wartości. Ponieważ trzeba wypaść odpowiednio w oczach innych uczestników grupy, świadectwo takie łatwo może być zafałszowane. Znane są świadectwa w grupach AA, gdzie ludzie pokazują siebie z najgorszej strony, choć nie zawsze odpowiada to rzeczywistości. Jednak pochwała animatora warta jest w ich oczach tego samooczerniania. Podobnie dzieje się ze świadectwami pozytywnymi. Jeśli ktoś mówi, że Bóg go dotknął, oczyścił, podniósł, jeśli na dodatek podaje konkretne przykłady, po pewnym czasie ktoś inny, kto nigdy nie miał takich przeżyć też będzie chciał pokazać, że nie jest gorszy i że Bóg o nim nie zapomniał. Złoży więc świadectwo. W ten sposób zaczyna się "samorealizować" i zasadniczo odchodzi od prawdy o sobie.
Inny przykład - stosunek do liturgii: Wydaje się, że z dnia na dzień zostaje ona coraz bardziej skierowana na człowieka. Prawdopodobnie wpływa na to staranie duszpasterzy o ściągnięcie wielkiej ilości wiernych w kościele. Cel jak najbardziej chwalebny. Jednak wykonanie jest co najmniej wątpliwe. Należy zacząć od tego, że duszpasterze starają się szczególnie o pozyskanie młodzieży i dzieci (przez dzieci mają nadzieje dotrzeć do rodziców). Robią to na różne sposoby - chórki dziecięce, występy w czasie Mszy świętej, msze dla dzieci, w czasie których dzieciom wszystko wolno, schole młodzieżowe, spotkania przy świecach, wyjazdy itd. Najsmutniejsze w tej całej panoramie jest traktowanie Mszy świętej jako czasu i miejsca dla dziecięcych i młodzieżowych popisów. Szczęśliwi rodzice oglądają swoje pociechy, które czytają Pismo Święte, tańczą przed ołtarzem, śpiewają pioseneczki. Młodzież występuje przed swoimi kolegami, koleguje się z duszpasterzami (jakże częste jest mówienie sobie po imieniu). W tym wszystkim gdzieś umyka sens uczestnictwa w liturgii. Liturgia przestaje być chwałą Boga, staje się miejscem człowieka, jego domeną - ważne jest co nowego zaproponuje na następną Mszę św. W ten sposób człowiek staje się kreatywny i sam zaczyna wyznaczać miejsce Boga w liturgii. Miejsce zresztą bardzo skromne, jeśli jednocześnie weźmie się pod uwagę nowoczesny wystrój wielu kościołów, gdzie dla tabernakulum przeznaczone jest miejsce boczne, a chórki i dzieci stoją w centrum przed ołtarzem.
No i oczywiście "procesja komunijna"! Nigdy nie wiem czy kapłani nie widzą tego, co się dzieje w tej procesji gdy do Komunii przystępują dzieci. To ciągłe popychanie się, szturchanie, rozmowy, żucie gumy... Nie jest dużo lepiej na Mszach św. dla młodzieży. Też warto się temu przyjrzeć. Oczywiście ktoś może mi powiedzieć, że jeśli się idzie do Komunii przy balaskach, to po drodze dzieci też mogą się szturchać, młodzież może rozmawiać lub całować się (bo i to się zdarza). Jednak nie jest to prawda. Sam sposób przystępowania i oczekiwania na swoją kolej wymusza okazanie szacunku. Uczono kiedyś, że czeka się na Komunię świętą z rękoma złożonymi jak do modlitwy, a po przyjęciu idzie się uklęknąć z pochyloną głową i z rękoma złożonymi na piersi. A idąc do balasek schyla się głowę przed powracającymi, bo oni już przyjęli Chrystusa. Zresztą wtedy wszyscy klęczeli, aż zamknięto tabernakulum po schowaniu Najświętszego Sakramentu. Możliwości nieprzystojnego zachowania ograniczano do minimum. Obecnie jest odwrotnie, procesja pozwala na przepychanie się, wierni po komunii klęczą tylko przez chwilę, potem siadają i czekają na "dalszy ciąg".
Przyjmowanie Hostii Świętej na rękę tylko pogłębi brak poszanowania i utrwali poczucie "wielkości" człowieka. Jeśli Boga samego można wziąć do ręki, to człowiek jest wielki. Pamiętajmy, że na ręce, która dotknie Najświętszego Sakramentu pozostaną mikrocząsteczki Hostii. A w najmniejszej nawet cząsteczce Hostii zawarty jest CAŁY CHRYSTUS! Taka jest wiara Kościoła.
Otóż człowiek, ten, który ma pamiętać, że z prochu powstał i w proch się obróci, wyjdzie z kościoła po przyjęciu Komunii, założy rękawiczki, wsiądzie za kierownicę samochodu, poda rękę znajomym, zapali papierosa, a tu wszędzie będą zostawać mikrocząstki Najświętszego Ciała. Mówię o ludziach dobrej woli, którzy nie będą wiedzieć, że popełniają świętokradztwo i choć nie na nich spadnie przy Sądzie odpowiedzialność, oni rzeczywiście dopuszczą się profanacji. I Chwała Boża będzie umniejszona!
Człowiek, który już poczuł się w obecnych warunkach panem wszechświata poczuje się jeszcze mocniejszy, bo przecież bierze do ręki samego Boga! I nie będzie czuł potrzeby skruchy lub pokuty. Za co zasadniczo miałby pokutować, jeśli "Jezus jest OK i Maryja też!" (cytuję słowa piosenki, prawdziwej, śpiewanej przez polskie zespoły dziecięce, między innymi przez Arkę Noego)
U nas jeszcze są kolejki przed konfesjonałami. Oby jak najdłużej! Ale wiemy ze smutnych doświadczeń Zachodu, że spowiedź jest na marginesie życia duchowego. Brak zrozumienia dla wartości tego Sakramentu charakteryzuje tam i wiernych, i niestety, kapłanów też. Posłużę się przykładem. Moja znajoma chciała wyspowiadać się w Anglii. Pani ta ma około 60 lat. Gdy na reszcie znalazła księdza i poprosiła o spowiedź, kapłan ten przyjrzał się jej uważnie i zapytał: "W tym wieku i jeszcze grzeszy?"
Grozi zanik poczucia własnej nicości i grzeszności. Zanik świadomości czym jest Msza święta i święta liturgia. Szukanie tylko radosnych przeżyć i samorealizacji doprowadzi do tego, że z Bogiem będziemy za pan brat, ale to będzie tylko nasze i wyłącznie nasze przeświadczenie. Nie zmieni to jednak Prawdy o Bogu. Nie zmieni faktu, że Msza święta jest Ofiarą Chrystusa, że liturgia ma służyć chwale Bożej, a człowiek ma przyjmować Chrystusa z uwielbieniem, drżeniem i na kolanach!

Druga Niedziela Wielkiego Postu 2005