Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Arkadiusz Robaczewski
Pomiędzy pesymizmem a nadzieją. O usuwaniu brudu z Kościoła


Coraz częściej, w związku z komentarzami do ostatnich wydarzeń w Kościele powszechnym dają się słyszeć głosy, i to głównie ze strony młodszego pokolenia księży, że pora ostudzić posoborową euforię w Kościele, spojrzeć krytycznie na dziedzictwo Vaticanum II, realnie spojrzeć na owoce tych kilkudziesięciu lat. Ich głosy nie brzmią obco w odniesieniu do wypowiedzi koryfeuszy Kościoła: profesorów, biskupów, kardynałów, a nawet Papieży.
Sama Stolica Apostolska w ostatnich latach raz po raz publikuje dokumenty, które swą wymową i jednoznacznością mają powstrzymać zapędy "dostosowaczy", którzy chcą, by Kościół przestał czymkolwiek różnic się od świata, dlatego upraszczają i prymitywizują liturgię, robią wszystko, by budynki kościołów niczym się nie wyróżniały we współczesnych blokowiskach, do granic obniżają moralne wymagania, a z kapłanów i biskupów czynią ludzi "takich samych" jak świeccy. Tyle, że te zabiegi mające na celu przyciągnięcie niewierzących i wątpiących do Kościoła wcale nie spełniają swego zadania; za to zbliżają Kościół do stanu pogaństwa. Powoli coraz większe jest grono tych ludzi Kościoła, którzy widzą, że przez otwarcie się na świat Kościół jakby tracił swoją tożsamość. Miał być przecież w świecie "znakiem, któremu sprzeciwiać się będą"; stał się zaś w dużej mierze jedną z instytucji tego świata, nie tylko "otwartą" na świat, ale całkowicie do niego, wraz z całym jego relatywizmem, horyzontalnością, brakiem ostatecznych uzasadnień - przystosowaną.
Pierwszym tego przystosowania znakiem jest taka liturgia, która byłaby dla współczesnego człowieka, niezdolnego do kontemplacji, nakierowanego na akcję i stale zmieniające się obrazy, jak najbardziej zrozumiała "dostępna".Pewnie w intencji uczynienia jej taką nie ma nic złego. Ważne jednak, by zachować umiar i proporcje. Bo często dzieje się tak, że w owym uprzystępnianiu liturgii znika gdzieś jej świętość i Misterium; Msza św., zamiast w swym zewnętrznym wyrazie przedstawiać święte Tajemnice staje się obrządkiem, którego jedynym celem zdaje się czasem wytworzenie odpowiedniej atmosfery, która zbuduje jedność, pobudzi spontaniczność. (Poruszająco przedstawił te zagadnienia kard. J. Ratzinger, obecny Papież, w swej książce "Duch liturgii"). W ten sposób nawet to centralne działanie Kościoła, jakim jest sprawowanie Najświętszej Ofiary przestało być we współczesnym świecie "znakiem sprzeciwu"; stało się jedną z czynności "tego świata".
Zwolenników zaś liturgii trydenckiej, czyli klasycznego rytu Mszy św. Traktuje się z podejrzeniem, z obawą, że ich (rzekomy) niezdrowy resentyment jest zagrożeniem dla Kościoła. W rezultacie mamy pełne zrozumienie i stałe zielone światło dla rozmaitych liturgicznych udziwnień i ekstrawagancji, i niepisaną niechęć, czasem wrogość wobec tych, którzy dostrzegają ogromne bogactwo Mszy Wszechczasów i słusznie domagają się jej obecności w Kościele i swobodnego do niej dostępu. Czasami można mieć wrażenie, że przez stulecia, kiedy ryt ten był głównym rytem, Kościół tkwił we wstydliwym błędzie, który teraz pospiesznie stara się naprawić.
Ustanawiając Mszę Wszechczasów papież, św. Pius V pisał: "W żadnym czasie w przyszłości nie może ksiądz (...) być zmuszony do innego odprawiania Mszy. Na mocy naszej apostolskiej władzy zarządzamy i określamy, że ten nasz obecny rozkaz i dekret jest nieodwołalny i wydany raz na zawsze i nie może być prawnie odwołany lub poprawiony w przyszłości" (bulla "Quo primum") Niewiele lat po zniknięciu liturgii trydenckiej tych, którzy mówią o niej dobrze traktuje się jako osoby podejrzane. Nieraz tego doświadczyłem. Dlatego pamiętam radość, jaką odczuwałem czytając przed kilku laty autobiografię ks. kard. Józefa Ratzingera, gdzie znaleźć można takie zdania: " "Byłem skonsternowany z powodu usunięcia starego Mszału, ponieważ czegoś takiego nie zna historia liturgii" (S. 130) . "Pius V kazał przerobić istniejący mszał rzymski, tak, jak to odbywało się już w długowiekowej historii. Wielu jego następców przerabiało ten mszał, nigdy nie przeciwstawiając jednego mszału drugiemu (...) Teraz zaś [po reformie liturgii] ogłoszenie zakazanym mszału, który był wypracowywany przez wieki, poczynając od czasów sakramentarzy Kościoła starożytnego, spowodowało wyłom w historii liturgii i jego następstwa mogły być tylko tragiczne. Jak to już zdarzało się wiele razy w przeszłości konieczność rewizji Mszału była w pełni sensowna i całkowicie zgodna z dyspozycjami Soboru [Watykańskiego II]. Ale tym razem [mowa o reformie liturgii po Soborze] wydarzyło się coś więcej. burzono starożytną budowlę i tworzono inną. (...)Jestem przekonany, że kryzys, który przeżywamy obecnie, jest spowodowany upadkiem liturgii."(s. 133) I dalej:"Czy dla zwalczenia owej manii niwelowania wszystkiego i trywializowania nie można by pomyśleć o przywróceniu do użycia dawnego rytu? Samo to nie byłoby rozwiązaniem. Jestem oczywiście zdania, że należałoby o wiele hojniej udzielać prawa zachowania dawnego rytu wszystkim tym, którzy sobie tego życzą. Nie widzę zresztą, co miałoby być w tym niebezpiecznego lub nie do przyjęcia. Wspólnota, która ogłasza nagle jako ściśle zabronione to, co dotąd było dla niej czymś najświętszym i najwznioślejszym, oraz której przedstawia się jako coś niestosownego żal, odczuwany przez nią z tego powodu, sama stawia się pod znakiem zapytania. Jak można jej jeszcze wierzyć? Czy jutro nie zakaże ona tego, co dzisiaj nakazuje? (...) Tolerancja względem awanturniczych fantazji jest u nas prawie nieograniczona, za to praktycznie nie ma jej względem dawnej liturgii. Z pewnością w ten sposób znaleźliśmy się na złej drodze" (tamże).
Z pewnością nadchodzi dziś pora, by na temat liturgii klasycznej, przyczyn jej praktycznego zniknięcia i konsekwencji, jakie to zniknięcie przyniosło zacząć otwarcie i bez lęków rozmawiać.

Na stojąco czy na klęczkach?

Ze sprawą liturgii wiąże się sprawa naszej postawy zewnętrznej, w czasie, gdy uczestniczymy w Novus Ordo Missae.
Przyjmowanie Komunii św. w czasie Mszy św. na stojąco stało się już w Polsce powszechną praktyką. Postawa stojąca w tym ważnym momencie posiada nawet jakieś tam swoje teologiczno-liturgiczno - historyczne uzasadnienie; człowiek tak jest ułożony, że wszystko, co czyni, stara się sobie wytłumaczyć - dlaczegóż zatem nie uzasadnić i takiej postawy.
Nie chcę rozstrzygać, czy któraś z tych postaw jest bardziej godna od drugiej. Jednak na dwie sprawy chcę zwrócić uwagę czytelnika:
Słyszałem raz, jak jeden pobożny ksiądz, w dodatku profesor liturgiki mówił, że nie ma znaczenia, w jakiej postawie przyjmuje się Pana Jezusa w Komunii św., ważne jest natomiast nastawienie wewnętrzne. Nie chcę odejmować wagi nastawieniu wewnętrznemu; ale trzeba nam wiedzieć, że ma ono jak najściślejszą więź z postawą zewnętrzną. Wyobraźmy sobie, że młody mężczyzna idzie oświadczać się o rękę ukochanej dziewczyny. Ubiera się zatem w waciak, na nogi naciąga gumowce, w kąciku ust przykleja papierosa, dłonie wbija głęboko w kieszenie, wyciąga się na krześle i mówi: "Kochanie, nie patrz na moją postawę zewnętrzną, liczy się moje wnętrze, bardzo chcę cię poślubić". Człowiek jest jednością duchowo - cielesną i stany jego ducha wyrażają się na zewnątrz. Na tej podstawie oparta jest symbolika liturgii, a także każdego ceremoniału. Słowa, gesty, stroje odsyłają do transcendentnej wobec "tu i teraz" rzeczywistości. Ale jest też i tak, że postawa zewnętrzna wpływa na postawę wewnętrzną - postawa "baczność!" w wojsku sprzyja zachowaniu wewnętrznej dyscypliny, klękanie ułatwia czy wręcz umożliwia - zachowanie pokory. Są to sprawy oczywiste, choć dziś może trochę zapomniane.
I druga sprawa: Pan Jezus w Najświętrzym Sakramencie doznaje dziś wielu zniewag, doświadcza oziębłości, zapomnienia. Dziś może częściej niż przed kilkunastoma laty mają miejsce akty profanacji Eucharystii. Jest to racja wystarczająca, by tym bardziej okazać Panu Jezusowi cześć, poddanie i uwielbienie właśnie poprzez postawę klęczącą przy przyjmowaniu Komunii św. Postawa klęcząca wyraża bowiem coś więcej niż postawa stojąca - oprócz szacunku także cześć, poddanie i uległość.
W Polsce, zgodnie z ustaleniem Konferencji Episkopatu Polski, postawą odpowiednią przy przyjmowaniu Komunii św. jest postawa stojąca. Jednakże zgodnie z instrukcją Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów (Institution Generalis Missalis Romani, n.160, par.2), nie można odmówić Sakramentu osobie, która woli w czasie komunikowania klęczeć. Korzystajmy z tego zastrzeżenia watykańskiej Kongregacji, i w tym świecie, w którym ludzie nauczyli się nie tylko klękać lecz pełzać przed idolami władzy, pieniądza, seksu, nie chcą natomiast zgiąć kolana przed Jezusem w Białym Chlebie, bądźmy tymi, którzy również w ten wielce niedoskonały (wiem to) sposób - klękając przed Królem Wieków - oddają Mu należny synowski hołd i poddaństwo i zmniejszają nasilające się w tym względzie niedostatki.
Znowu przywołuję wypowiedzi kard. Ratzingera na ten temat: "Istnieją wpływowe środowiska, które próbują wyperswadować nam postawę klęczącą. Usłyszeć można, że klęczenie nie pasuje do naszej kultury, iż nie wypada to dojrzałemu człowiekowi, który wyprostowany staje naprzeciw Boga, lub też że nie wypada to człowiekowi zbawionemu, który dzięki Chrystusowi stał się wolni dlatego też nie musi już klęczeć" (Duch liturgii, ss.164-165 nn). W dalszym ciągu Autor powiada, że postawa stojąca jako postawa czci jest charakterystyczna dla świata pogańskiego, a w Kościele najwłaściwsza jest klęcząca. Mówi też o wpływie postaw na kryzys wiary. Rozpoczyna się od postawy, kończy się na kryzysie wiary.

Sprawa Soboru Watykańskiego II

Papież Benedykt XVI za czasów gdy stał na czele Kongregacji Doktryny Wiary pisał: "Bezsprzecznie ostatnie dwudziestolecie było dka Kościoła katolickiego niefortunne. Skutki tego, co nastąpiło po soborze są przeciwne oczekiwaniom wszystkich, także oczekiwaniom papieży Jana XXIII i Pawła VI. Chrześcijanie na nowo są w mniejszości i to bardziej jeszcze niż byli u schyłku starożytności. (...) Papieże i Ojcowie Soborowi oczekiwali nowego zjednoczenia katolików a tymczasem nastąpiła taka niezgoda, że wydaje się - używając słów Pawła VI - iż autokrytyka przerodziła się w autodestrukcję. (...) Oczekiwano skoku w przód, a tymczasem nastąpiła dekadencja spod znaku rzekomego "ducha soboru", natomiast jego prawdziwy duch został w ten sposób zdyskredytowany. (...) Kardynał Julius Dopfner powiedział, że Kościół po soborze przypomina wielki plac budowy. Ktoś złośliwie dodał - tak, ale na tym placu zgubiono projekt budowy i każdy teraz ją kontynuje wedle swego upodobania" (Raport o stanie wiary, s. 25)
Dziś, zwłaszcza w Polsce, w czasie rozmów z księżmi i świeckimi aktywnymi uczestnikami życia Kościoła można odnieść wrażenie, jakby jedynymi Następcami św. Piotra byli Jan XXIII, Paweł VI, a swój szczyt papiestwo osiągnęło w Osobie Jana Pawła II. Podobnie, gdy się przegląda tematy prac dotyczących choćby nauczania społecznego Kościoła można odnieść nieodparte wrażenie, że na dobre zaczęło się ono na Soborze Watykańskim II, zaś pełną dojrzałość osiągnęła katolicka myśl społeczna w nauczaniu naszego wielkiego Rodaka, zasiadającego na Tronie Piotrowym. Czy jest to rzetelne i zgodne ze stanem faktycznym? Czy rzeczywiście wszystko, co było przed, było tylko niedojrzałą próbą określenia stosunku Kościoła do świata, państwa, do zagadnień pracy, kapitału, etc? Jakimś bardzo niedojrzałym, bardzo płaskim i niedoskonałym wyrazem katolickiej doktryny? Myślę, że trzeba znaleźć na te pytania rzetelną odpowiedź. Nie zamierzam poddawać w wątpliwość znaczenia w dziejach Kościoła i współczesnego świata pontyfikatu Jana Pawła II. Ale czynienie z Jego nauczania jedynego punktu odniesienia (a wielu tak czyni) jest z pewnością błędem. On sam mówił w swojej ostatniej książce "Pamięć i tożsamość": "Europę na przełomie tysiącleci można określić jako kontynent spustoszeń". Czyż za owym spustoszeniem nie stoi także spustoszenie Kościoła, fakt, iż w pewnym momencie on sam próbował przestać być "znakiem sprzeciwu", że otworzył się na nurty ze świata, które okazały się niszczące?
Inne wypowiedzi na temat Vaticanum II, których autorami są osoby o niekwestionowanym autorytecie teologicznym i pastoralnym:
"Kościół znajduje się w okresie niepokoju. Myśleliśmy, że po soborze rozpoczną się słoneczne dni w historii Kościoła. A zamiast tego nadszedł dzień pochmurny, burzliwy i ciemny, pełen pytań i niepewności" (Paweł VI)
O niektórych hierarchach i teologach posoborowych: "Pragną oni ustanowić nowy Kościół, różny od Kościoła Chrystusowego; pragną oni stworzyć społeczeństwo antropocentryczne, zagrożone wpisaną weń immanentnie apostazją. Jesteśmy zdani na łaskę powszechnego ruchu potknięć i kapitulacji, irenizmu i dostosowania" (Kardynał Henri de Lubac)
"Trzeba być realistą i uznać z głębokim i bolesnym odczuciem, że duża część dzisiejszych chrześcijan czuje się zagubiona, zmieszana, zakłopotana, a nawet rozczarowana: idee sprzeciwiające się objawionej i niezmiennej Prawdzie rozprzestrzeniają się szeroko i daleko; otwarte herezje w dziedzinie dogmatów i moralności zostały rozpowszechnione wywołując zwątpienie, zamęt i bunt; nawet liturgia została zmieniona." (Jan Paweł II)

Pora powiedzieć sobie otwarcie, że jakkolwiek Ojcowie soborowi cieszyli się asystencją Ducha Świętego, to z pewnością dały tam znać o sobie też tendencje do zniszczenia ortodoksji katolickiej. I te tendencje spowodowały, że Kościół znalazł się w chwiejnej sytuacji, która, mimo tego, iż po pontyfikacie Jana Pawła II i wraz z nadejściem pontyfikatu Benedykta XVI, nie brakuje symptomów nadziei, to jednak owa chwiejność trwa po dziś dzień. Świadczą o tym poważne wypowiedzi, przytoczone powyżej. W ocenie stanu Kościoła nie wolno chować głowy w piasek i poddawać się wyłącznie entuzjazmowi "soborowej odnowy", ale spojrzeć realnie na rzeczywistość, ustalić, w którym miejscu został popełniony błąd i starać się go usunąć.
Wskazówką w identyfikacji błędu może być nauczanie Papieży sprzed Vaticanum II. Można choćby zajrzeć do encykliki "Pascendi Dominici Gregis" św. Piusa X. Papież pisał w niej: "Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz - co jest boleśniejsze - o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym (...). (...) przeprowadzają oni swe plany nie poza tym Kościołem, ale w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej go znają". (Pascendi... 2-3).
Minęły cztery zaledwie dziesięciolecia, a o wrogach Kościoła przestało się otwarcie mówić. Wytłumaczenia są trzy możliwe: Albo św. Pius X (i inni papieże do Vaticanum II) cierpieli na manię prześladowczą i bezpodstawnie dopatywali się w niektórych działaniach ludzi wewnątrz Kościołą wojny wydanej Kościołowi, albo wrogowie ci z dnia na dzień wymarli, albo... Pewną podpowiedzią w rozwiązaniu zagadki mogą być przytoczone wyżej współczesne wypowiedzi hierarchów i rzetelna analiza sytuacji w jakiej znalazł się Kościół.
Nie chodzi o to, by napawać się czarną wizją, bawić się w tropiciela spisku, załamywać ręce w obliczu kryzysu. Nie wolno jednak udawać, że nic się nie dzieje. Pora już z tym skończyć. Pewnym przełamaniem tej radosnej zmowy milczenia, która trawi wielu duchownych i zaangażowanych świeckich, a zarazem, paradoksalnie, wbrew medialnym komentarzom które za złe miały pesymizm, znakiem nadziei że rozpoczyna się odnowa są wydarzenia ostatnich miesięcy. Najpierw mocne słowa kard J. Ratzingera w czasie Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek (nie tylko o brudzie w Kościele!), potem jego kazanie na rozpoczęcie konklawe, i wreszcie wybór Następcy św. Piotra, który przybiera sobie imię Benedykta XVI. Czas pokaże. Wiadomo, że Kościół trwać będzie, ma na owo trwanie Boską gwarancję. Może jednak samobójcze "otwieranie się na świat" zastąpi pracą nad dostosowywaniem świata do wymogów Ewangelii.
Zależy to także od nas - od żarliwości naszych modlitw i wiary, a także od świadomości, że jesteśmy żywymi tkankami Kościoła - Mistycznego Ciała Chrystusa.


22.04.2005