Arkadiusz Robaczewski
Powrócić do rzeczywistości.
"(...) Europę na przełomie tysiącleci można by określić jako kontynent spustoszeń" (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość)
Żyjemy w wielkiej samotności. Jest to samotność straszna - samotność od Boga. Świat naszej cywilizacji - rozedrganych dźwięków, kolorów, świateł i gwaru, mimo pozorów tętnienia radosnym życiem, jest światem smutku i samotności.
Światem smutku, bo coraz trudniej jest w nim bezpiecznie myśleć o przyszłości dla siebie, bo nie ma człowiek nadziei, że jego wielkie pragnienie by istnieć wiecznie, a do tego nie być w wieczności samemu - że to fundamentalne pragnienie zostanie spełnione. Próbuje zatem siebie oszukać; na różne sposoby.
Strukturę i źródła tego oszustwa znakomicie pokazuje papież Jan Paweł II w głośnej i na różne sposoby komentowanej książce "Pamięć i tożsamość". Przejawem i konsekwencją tego oszustwa, w które człowiek wpędza sam siebie były niewątpliwie dwie ideologie, w którym tajemnica zła, misterium iniqitatis, objawiła się z wyrazistością i mocą. Chodzi, rzecz jasna o dwie postaci socjalizmu, marksizm i nazizm, które swoje spełnienie przechodziły w XX. Obie były postacią jakiegoś szczególnego bestialstwa - chodziło przecież o fizyczną eksterminację całych grup społecznych (marksizm), albo wręcz narodów (nazizm). Jeżeli nie zabijano wprost i ostatecznie, to przynajmniej dążono do eliminacji moralnej - wykluczenia ze społeczności, pozbawienia takich czy innych praw. Było to w każdym razie bestialstwo, zatem jakieś zezwierzęcenie człowieka, zejście w swych zachowaniach wobec człowieka drugiego na poziom bydlęcia.
Skutki tego bestialstwa odczuwamy w Polsce w sposób szczególnie dotkliwy. I wciąż motamy się, podejmując inicjatywy, zrywy polityczne, wciąż odczytujemy rzekome znaki czasu, organizując "zbawcze" ruchy społeczne, bo czas już nadszedł, by Polskę ocalić, odsunąć postkomunistów od władzy, przezwyciężyć "układ okrągłostołowy". Niewątpliwie, działania te płyną ze szlachetnych intencji ich inicjatorów, ba, mogą nawet osiągnąć jakiś doraźnie pozytywny skutek. Jednakże, i tu trzeba pozbyć się złudzeń - tylko doraźny. Aby osiągnąć coś więcej, aby przezwyciężyć nękające zło, trzeba sięgnąć głębiej, trzeba zdobyć się na wysiłek nieludzkiej cierpliwości i wykonać tytaniczna pracę, daleko wykraczającą poza ramy bieżących działań politycznych.
Trzeba sięgnąć do samych podstaw tej "filozofii zła". Czytamy u Jana Pawła II: "W ciągu lat zrodziło się we mnie przeświadczenie, że ideologie zła są głęboko zakorzenione w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. (...) Aby lepiej naświetlić ten problem, trzeba wrócić jeszcze do okresu przed oświeceniem, a przede wszystkim do tej rewolucji, jaką w mysleniu filozoficznym dokonał Kartezjusz. Cogito, ergo sum - myslę, więc jestem, przyniosło odwrócenie porządku w dziedzinie filozofowania.. W okresie przedkartezjańskim filozofia, a więc cogito (myślę), czy raczej cognosco (poznaję), była przyporządkowana do esse (być), które było czymś pierwotnym. Dla Kartezjusza esse stało się czymś wtórnym, podczas gdy za pierwotne uważał cogito." Z pozoru to tylko akademickie rozważania. Ojciec św. stara się jednak ukazać ich wagę i widzi w nich istotną, funadamentalną i głeboką przyczynę dzisiejszych kryzysów, także kryzysu politycznego - tego kryzysu, którego przyczyny nie dość daleko widzący politycy, a także zapewne wielu innych ludzi dobrej woli lecz naiwnych, upatruje w grubej kresce i okrągłym stole.
Tymczasem trzeba widzieć, że ów kryzys ma swą przyczynę w ucieczce, zrazu intelektualnej, poznawczej, od realnego świata. Skoncentrowanie się na cogito, na treściach własnych myśli, w oderwaniu od świata realnego, od istnienia (esse) - oto prawdziwa przyczyna kryzysu współczesnej cywilizacji, to także najbardziej fundamentalna i istotna przyczyna takich ideologii zła i zniewolenia, jak marksizm czy nazizm. To nowożytna filozofia zrodziła te tragiczne dla setek milionów ludzi struktury. Czytamy dalej: "Wcześniej [przed epoką nowożytną - A. R.] wszystko było interpretowane przez pryzmat istnienia (esse) i wszystko się przez ten pryzmat tłumaczyło. Bóg jako samoistne Istnienie (Ens subsistens) stanowił nieodzowne oparcie dla każdego ens non subsistens, ens participatum, czyli dla wszystkich btów stworzonych, a więc także dla człowieka. Cogito ergo sum przyniosło zerwanie z tamtą tradycją myśli. Pierwotne stało się teraz ens cogitans (istnienie myślące). Od Kartezjusza filozofia staje się nauką czystego myślenia: wszystko, co jest bytem (esse) - zarówno świat stworzony, jak i Stwórca - pozostaje w polu cogito, jako treść ludzkiej świadomości. Filozofia zajmuje się bytami o tyle, o ile są treścią świadomości, a nie o tyle, o ile istnieją poza nią." (s. 17). Kryterium prawdy, a zatem i punktem odniesienia dla ludzkich sądów, dla ich prawdziwości bądź fałszywości nie jest już rzeczywistość, ale - w ostatecznej konsekwencji - ludzkie mniemania. Wiedzieć zaś trzeba, że myśli, czy sądy oderwane od rzeczywistości, nie liczące się z nią, skoncentrowane na samych sobie - mają tragiczne skutki. Oczywiście, człowiek może sądzić, że ma skrzydła i posiadł umiejętność latania, jeśli jednak stanie na wysokiej górze i usiłuje zadziałać w zgodzie z tą myślą - rzeczywistość weźmie brutalny odwet. Tak samo jest z ideologiami. Każdy ustrój, każde urządzenie życia społecznego jest oparte o jakąś koncepcję człowieka. Politycy tworzący ustrój zawsze, czy sobie zdają z tego sprawę, czy też nie, zakładają jakąś odpowiedź na pytanie: kim jest człowiek, jaki jest cel jego życia, jakie środki trzeba zastosować, by cel ów osiągnąć. Tak było w marksizmie. Marks w swoich pismach dał odpowiedź na pytanie "kim jest człowiek?". A ponieważ była to odpowiedź oparta o cogito (o mniemanie, myśl oderwaną od rzeczywistości), a nie esse (rzeczywistość, prawdę rzeczy) - budowanie życia społecznego w oparciu o tę odpowiedź miało takie skutki jakie miało - ponad 100 milionów istnień ludzkich wymordowanych w imię ideologii. Jeszcze osobno i ze szczególną mocą, kiedy mowa o ofiarach tej ideologii, trzeba podkreślić spustoszenie w ludzkich umysłach jakie te szaleńcze myśli wywołały. Jest to grzech dziedziczny - to skażenie ludzkiego umysłu, które po dziś dzień tak wielkie szkody czyni w życiu społeczności i poszczególnych ludzi. Często nie dość dobrze, albo wręcz w ogóle nie zdajemy sobie sprawy, jakie jest jego źródło, jakie jest źródło tych szkód. Nie znając zaś źródeł nie możemy znać środków, które by je usunęły, które uzdrowiłyby kulturę, w której żyjemy.
Bo dziś nie jest lepiej. Pisze Jan Paweł II: "W tym miejscu nie sposób nie dotknąć sprawy bardzo dzisiaj nabrzmiałej i bolesnej. Po upadku ustrojów zbudowanych na <> wspomniane formy eksterminacji (...) wprawdzie ustały, utrzymuje się jednak nadal legalna eksterminacja poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem. Również i to jest eksterminacja zadecydowana przez demokratycznie wybrane parlamenty i postulowana w imię cywilizacyjnego postępu społeczeństw i całej ludzkości. Nie brak innych poważnych form naruszania prawa Bożego. Myślę na przykład o silnych naciskach Parlamentu Europejskiego, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny, której przysługiwałoby również prawo adopcji. Można, a nawet trzeba się zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze ideologia zła, w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie." (s.20). Nie jest zatem lepiej, ideologia zła jest "głębsza i ukryta". Tylko przyczyna jest ta sama: "(...) dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie <> jako <>, zastępując ją <> dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności." (s. 20).
Na tym odrzuceniu rzeczywistości i oparciu się na "wytworach myślenia" (esse) bazuje odrzucenie natury ludzkiej, która zawiera w sobie normy dobra i zła, a przede wszystkim bazuje na tym negacja Boga - Stwórcy. Jeśli negujemy istnienie, po cóż utrzymywać Źródło Istnienia? Człowiek negujący stworzenie, w swojej świadomości upatrujący rzeczywisty świat - zaczyna żyć jakby Bóg nie istniał (etsi Deus non daretur). Więcej nawet, zajmuje Jego miejsce. Człowiek jest sam "(...) jako twórca własnych dziejów i własnej cywilizacji; sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe (...).".
Faktem jest, że z tej filozofii własnych mniemań, filozofii negacji stworzenia i Stwórcy wyrastają rozmaite postaci socjalistycznych lewicowych partii. To jest ich grunt ideowy, to są ich filozoficzne korzenie. To te partie, których liderzy i członkowie zabiegają w parlamentach o legalizację zbrodni, (mordowanie nienarodzonych, kalek, cierpiących), o uznanie relacji między zboczeńcami za rodzinę etc. To oni, ponieważ odrzucili Boga i Chrystusa Odkupiciela, chcą budować raj na ziemi. Pierwszą taką próbę budowy raju bez Boga przeprowadzili rewolucjoniści we Francji 1789 roku. Miał być raj, ale nie dla wszystkich - nie dla Króla, szlachty, arystokracji - chyba, że złożą pokłon przed rewolucyjnymi wytworami myślenia. Jeśli nie - nie ma dla nich miejsca w nowym, szczęśliwym społeczeństwie, za to jest na gilotynie, albo w jednorazowych barkach w których topiono powstańców z Wandei. W obmyślaniu sposobów masowej zagłady dla wrogów rewolucyjnych mniemań zapał budowniczych ziemskiego raju najlepiej się wyrażał. Były też inne próby budowy tego raju. Najpierw, w Rosji postanowiono zbudować raj w oparciu o ideologię Marksa. Tylko że też nie dla wszystkich miało w tym raju starczyć miejsca. Nie było go dla "kapitalistów", "posiadaczy", "kułaków" - nie mogli go zaznać ci wszyscy, którzy nie byli proletariuszami. Do ich usuwania już nie gilotyna służyła, metody eksterminacji udoskonalono, pobudowano łagry, obozy pracy, nie stroniono od masowych ekzekucji. Nasypy pod podkłady kolejowe na Syberii sypano z kości ludzkich - ze szczątków tych, którzy nie chcieli się zgodzić z treścią rewolucyjnej świadomości zastosowaną w praktyce. Inną "krainą szczęśliwości" miała być III Rzesza, Tysiącletnia Rzesza - także produkt myśli nie liczącej się z rzeczywistością, oderwanej od esse. I tu, podobnie jak w komunizmie, nie wszyscy byli godni, by w tej krainie zamieszkiwać. Było tam miejsce tylko dla "rasy panów"; inni mieli być albo wytępieni, albo pokornie przyjąć los niewolników.
I dziś także raj na ziemi chce się budować. Świat telewizyjno-gazetowych postaci, uśmiechniętych, nie chorujących, bo na wszystko jest lekarstwo i witaminy uodparniające, żyjących w czystych, pachnących łąką (względnie świeżością) mieszkaniach, przeprowadzających niekończące się rozmowy telefoniczne z najbliższymi (superoferta - rozmawiasz, ile chcesz), gładko ogolonych, jadących samochodami wartymi grzechu, z takąż kobietą u boku, niekończącą się drogą. Albo drogą, która prowadzi do hipermarketu, gdzie zrobią zakupy po rewelacyjnie niskiej cenie (względnie promocyjnej - do wyboru). A to dlatego, że im się powiodło, bo osiągnęli sukces. Żyją w raju; w osiągnięciu sukcesu nie przeszkadzał im płacz dzieci po nocach, ani konieczność zajęcia się zniedołężniałymi (względnie chorymi) rodzicami. Bo na takie przeszkody w drodze do raju cywilizacja znalazła rozwiązanie, bardzo postępowe, respektujące, a jakże, prawo wyboru: aborcję i eutanazję.
Taki jest ten nowy raj. Czy jesteśmy w stanie przeciwstawić mu cokolwiek? Czy jesteśmy w stanie budować państwo, w którym dobro każdego człowieka byłoby respektowane, i to nie dobro domniemane, ale realne, rzeczywiste, wypływające będące konsekwencją owego przywoływanego przez Papieża esse?
Tak. Ale do tego nie wystarczy "przezwyciężanie dziedzictwa okrągłego stołu", albo dziedzictwa komunizmu. Albo inaczej jeszcze: przezwyciężanie tego złego dziedzictwa nie jest sprawą politycznych działań i organizacji - to nie wystarczy. Trzeba sięgnąć w głąb podstaw życia społecznego. W tym miejscu pozwolę sobie wytknąć pewien istotny błąd, który nazbyt często jest popełniany przez "prawicowych polityków": niechęć do głębszej formacji intelektualnej, a skłonność szukania rozwiązań i recept na wspomniane wyżej bolączki w posunięciach doraźnych. Nie da się wznieść wspaniałego i harmonijnego gmachu państwa samą tylko żarliwością polityczną czy gorącym patriotyzmem. Średniowieczne katedry są dziełami wspaniałymi, do dziś porażającymi majestatem i porywające głębią. Mówi się często, że to wiara ludzi tamtej epoki je wzniosła; i to jest prawda. Jednak u ich początku są katedry intelektu, Summy teologiczne. Pełni dobrych chęci politycy chcieli by budować okazałe, służące człowiekowi państwa bez tych summ intelektualnych. Tak, jakby nie dostrzegali, że żyjemy w epoce, w której cała kultura jest oderwana od porządku rzeczywistości (esse), że wspiera się na fałszywym i trującym porządku cogito (mniemań), że oddychamy zatrutym powietrzem. Ludziom angażującym się w politykę potrzeba dziś formacji intelektualnej. I nie wystarczy tu techniczna wiedza dotycząca administrowania, konstrukcji prawa i zarządzania. Potrzebne jest przesycenie umysłu prawdami najistotniejszymi, zaczerpniętymi jednak z rzeczywistości, a nie będącymi wytworami mniemań. Potrzeba kontemplacji sięgającej do samych podstaw rzeczywistości. Tylko formacja intelektualna nakierowująca na rzeczywistość, wiążąca intelekt z rzeczywistością może doprowadzić do tego, że z czasem ulegną rozkładowi te ideologie zła, wyrosłe w procesie dowolnego kształtowania idei przez ludzkie umysły, a które od stuleci które pustoszą Europę, w tym także już Polskę. To przez te ideologie Europa jest "kontynentem spustoszeń". A one same są - powtórzmy raz jeszcze za Janem Pawłem II - głęboko zakorzenione w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. Dokładniej, w pewnym ich momencie, w rewolucji dokonanej w czasach nowożytnych, kiedy to umysł człowieka odwrócił się od kontemplacji esse i zaczął kontemplować samego siebie. Doprawdy, naiwnością byłoby twierdzenie, że można oczekiwać tych ideologii unicestwienia za pomocą takiej czy innej partii. Źródło, z którego wypływają, położone jest głęboko. Trzeba podjąć pracę nad oderwaniem ludzkiego intelektu od takich czy innych mniemań i przywrócenie go do realnego świata.
22.04.2005