Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Stanisław Krajski
Nie tykajcie moich pomazańców


    Najpierw prezes Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leon Kieres ogłosił, że "w zasobach IPN znajdują się dokumenty wskazujące, iż o. Konrad Stanisław Hejmo był w latach 80. tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL". Następnie został opublikowany podpisany przez trzech historyków IPN dokument posiadający bardziej znamiona sądowego aktu oskarżenia niż opracowania naukowego. Wreszcie został wydany przez...dziennikarzy wyrok skazujący o. Hejmo na...śmierć cywilną za "donosicielstwo i zdradę Kościoła". Te niecywilizowane, niesprawiedliwe, niemoralne działania nie zostały, jak się wydaje, właściwie potraktowane przez wszystkie zainteresowane czynniki, w tym czynniki kościelne.

    W pierwszym rzędzie należy tu zwrócić uwagę na to, że jest to pierwsza tego typu sprawa. Jak dotąd podejrzenia o współpracę kogoś ze służbami specjalnymi PRL były poddawane pod ocenę sądu, przed którym występował oskarżony wraz ze swym obrońcą odwołując się często od wyroku sądu do wyższej instancji. Opinia dziennikarska była wielu wypadkach, jak choćby w sprawie Józefa Oleksego, zawieszona, aż do czasu prawomocnego i ostatecznego wyroku, który np. w wypadku Oleksego od wiele lat nie zapadł. Oleksy funkcjonuje więc w życiu publicznym tak jakby się nic nie stało.

    Ogłoszenie, że ktoś był tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL pociągało, zależnie od jego trybu, albo skutki prawne (zakaz sprawowania funkcji publicznych) albo nie pociągało wręcz żadnych skutków. Andrzej Olechowski sam przyznał się do tego i na tym się skończyło. Nikt nie analizował jego postępowania. Nie ogłoszono dokumentów określających zakres jego winy, charakter czynów przez niego popełnionych. Nikt nie mówił o donosicielstwie i zdradzie. Olechowski chodzi w "glorii i chwale" tak jakby był bohaterem a nie tajnym współpracownikiem służb specjalnych.

    Zdumiewające i przerażające jest to, że ci, którzy ponoszą największą winę, którzy faktycznie i w pełni odpowiadają za to, co się stało, ci, którzy stali za tymi służbami, skłaniali je do łamania ludzi, wykorzystywali owoce ich działania pozostają poza wszelką oceną i karą, działają publicznie i żyją tak jakby z tym złem nie mieli nic wspólnego.

    Czynniki wrogie Kościołowi i związane z nimi media wykorzystują brak wiedzy znacznej części społeczeństwa o mechanizmach PRL-u i stosunku władz komunistycznych do Kościoła. Zapomina się, że był on najbardziej skrępowaną i prześladowaną instytucją i wspólnotą osób. Nie mógł funkcjonować bez stałych kontaktów z upoważnionymi do tego przez najwyższe władze PRL urzędnikami, którzy w większości byli oficerami służ specjalnych. Załatwienie czegokolwiek np. papieru na książkę, materiałów na remont Kościoła, paszportu, różnego typu pozwoleń, które dotyczyły praktycznie każdej sfery aktywności Kościoła wymagało długich rozmów, grzeczności, skwapliwego odpowiadania na wszystkie pytania. W praktyce zatem wielu księży, za wiedzą i zgodą swoich przełożonych, odbywało spotkania w różnych miejscach z przedstawicielami aparatu państwowego i starało się spełniać ich życzenia w taki jednak, oczywiście, sposób, by nie było to ze szkodą dla Kościoła i poszczególnych osób.

    Służba Bezpieczeństwa jako profesjonalna formacja pozyskiwała zaś i gromadziła wszystkie możliwe informacje wykorzystując je potem w zaskakujący często sposób. Jeden przykład. Jako uczeń zaangażowałem się jeszcze w latach siedemdziesiątych w działalność opozycyjnego Ruchy Obrony Praw Człowieka i Obywatela. SB zbierając informacje o mnie przesłuchało mojego kolegę. Wyszedł załamany z przesłuchania. Powiedział mi: "Oni są wszędzie i wszystko wiedzą". Zapytałem go dlaczego tak sądzi. "Opowiadali mi o tym co robiłem na wakacjach i to szczegółowo, kogo poznałem, w jakim barze byłem, co jadłem itp.".

    Zastanowiłem się chwilę. " Uspokój się. - powiedziałem - Nie jest tak źle. Przypomnij sobie, że o tym wszystkim rozmawialiśmy kilka tygodni temu przez telefon".

    Było wielu takich, którzy nie potrafili zachować się "profesjonalnie" w kontaktach z SB. Jeden z moich kolegów przyjął taka taktykę, że na każde pytanie odpowiadał wyczerpująco mówiąc o sprawach powszechnie znanych, nieważnych, zmyślając różne historie, które nie mogły nikomu zaszkodzić. Efekt był taki, że wciąż wzywano go na przesłuchania, zabierano na nie z ulicy itd. i przesłuchiwano przez wiele godzin. Wszystko to, co mówił skrzętnie zapisywano. Można się domyśleć, że potem odpowiednio przygotowani funkcjonariusze analizowali skrzętnie cały ten materiał i, być może, wyłowili z niego coś, co nie powinno do nich dotrzeć.

    Takim człowiekiem jak ten mój kolega mógł być o. Hejmo. Mógł też udawać się na wszystkie te spotkania za wiedzą i zgodą swego przełożonego - prowincjała dominikanów, a nawet na jego polecenie. Mógł konsultować z nim każde spotkanie i każde słowo, które miał wypowiedzieć czy wypowiedział. (dominikanom bardzo zależało na piśmie w "W Drodze"). Dziś nie da się już z całą pewnością stwierdzić czy wszystkie te rozmowy nie były z inspiracji ówczesnego prowincjała, bo już nie żyje.

    Czy o. Hejmo był tajnym i świadomym współpracownikiem służb specjalnych PRL-u? Nie ma żadnych danych, by to z całą pewnością stwierdzić. Nie podpisał żadnego dokumentu firmowanego przez SB czy jakiekolwiek służby komunistycznego aparatu. Fakty, że go podsłuchiwano, że sugerowano mu, iż ma do czynienia z wywiadem zachodnioniemieckim, świadczą raczej o czymś przeciwnym. Czy w materiałach przedstawionych przez IPN są dowody na to, że przekazał służbom specjalnym i to na dodatek świadomie jakieś naprawdę istotne mogące zaszkodzić Kościołowi informacje? Wydaje się, ze nie ma żadnych takich dowodów.

    Są natomiast poszlaki, przypuszczenia, interpretacje, oceny i to o takim charakterze, że można się zastanawiać czy miał by do nich prawo kompetentny sąd nie mówiąc o historykach i dziennikarzach. Sprawiedliwość wymaga równego traktowania wszystkich i zróżnicowania kar (za mniejsze przestępstwo mniejsza kara, za wielkie przestępstwo wielka kara). Nie może być tak, by człowiek, który ukradł 2 złote był traktowany tak samo jak ten co ukradł 2 miliony, a ponadto jeszcze zabił 2 osoby.

    Czy o. Hejmo jest winny? Jaki jest stopień jego winy? Czy jego działania zaszkodziły komukolwiek? Na te pytania nie potrafię odpowiedzieć i mam wątpliwości co do tego czy ktokolwiek dysponując tym materiałem, który został udostępniony opinii publicznej może odpowiedzieć.

    Wiem, przede wszystkim, jedno - dzieje się wielka niesprawiedliwość. Wiem również, że ta niesprawiedliwość dotyka kapłana, a pośrednio całego polskiego Kościoła. Wiem także, że naruszone zostały w sposób drastyczny kompetencje Kościoła. Media krzyczą: "Zdradził Kościół".

    O takiej zdradzie może orzec tylko sam Kościół.

    Mamy tutaj do czynienia ze skomplikowaną sprawą pojawiającą się wyłącznie w porządku moralnym. Można mieć wątpliwości co do tego czy ktokolwiek nawet w Kościele mógłby, z czystym sumienie, wydać jednoznaczny wyrok.

    Jako katolicy powinniśmy pamiętać tę prawdę, która została tak wspaniale wyrażona w "Dialogu o Bożej opatrzności" św. Katarzyny ze Sieny. Bóg Ojciec mówi tam do świętej: "Ponieważ On ustanowił ich swymi pomocnikami, więc do Niego też należy karcenie ich błędów. I chcę aby tak było. Ze względu na ich dostojeństwo i godność, którymi ich obdarzyłem, wyrwałem ich ze służebnictwa, to jest z poddaństwa u książąt doczesnych. Prawo cywilne nie może wymierzać im kary; zależą oni tylko od tego, kto ma władzę rządzenia i zawiadywania wedle prawa Boskiego. Są to moi pomazańcy i przeto mówi Pismo: Nie tykajcie mich pomazańców (Ps 105, 15). W największe nieszczęście wpada człowiek, który wymierza im kary. (...) Jak ci rzekłem, winniście ich szanować, nie dla nich samych, lecz dla władzy, którą im dałem. Podobnie obrażając ich, obrażacie nie ich, lecz Mnie. Zabroniłem tymi słowami: Nie tykajcie moich pomazańców. Nie chcę tego. Niech nikt nie tłumaczy się, mówiąc: "Nie znieważam świętego Kościoła, nie buntuję się przeciwko niemu, powstaje tylko przeciw grzechom złych pasterzy". Kto tak mówi, kłamie wierutnie. (...) Gdyby był szczery widziałby, że prześladuje nie ludzi, lecz krew Syna mego. Moja jest obraza, jak moja jest cześć. I moje są też wszystkie szkody, obelgi, zniewagi, hańby i nagany czynione moim kapłanom. Uważam za wyrządzone mi wszystko, co im się wyrządza, gdyż rzekłem i powtarzam: Nie chcę by tykano moich pomazańców! Ja sam mam ich karać, nikt inny".

    Serce więc boli nie tylko z powodu niesprawiedliwości ludzkiej, nie tylko z powodu tego, że ci, którzy szkodzili i szkodzą Polsce są całkowicie bezkarni, a potępia się ich ofiary, ale również dlatego, że ci, którzy są razem z o. Hejmo we wspólnocie Świętego Kościoła w sposób niedostateczny i nieskuteczny bronią świętości kapłaństwa.



18 VI 2005