Maria K. Kominek OPs
Legalizacja grzechu
Artykuł opublikowany w "Naszym Dzienniku" Nr 166 (2271) w poniedziałek 18 lipca 2005 w dziale "Myśl jest bronią"
Jak mogło do tego dojść? Katolicka Hiszpania zalegalizowała związki między homoseksualistami jako "małżeństwa", przyznając im również prawo do adopcji dzieci. To samo prawo przyznano im w Belgii i Holandii; niebawem będzie głosowane w Kanadzie.
Pierwszym krajem, w którym nadano homoseksualistom prawo do zawierania "małżeństw" i adopcji dzieci jest Holandia. W tym miejscu należy też zapytać - jak to się stało, że w katolickiej niegdyś Holandii zalegalizowano grzech? Jak to się stało, że Holandia, a szczególnie jej stolica Amsterdam, jest uznawana za homoseksualne centrum Europy?
Dwa kraje, które wydawały się być ostoją katolicyzmu, okazały się tak zlaicyzowane, że stało się możliwe wprowadzenie nienormalności do praw państwowych, stała się możliwa legalizacja najbardziej obrzydliwego procederu.
Prawdopodobnie większość czytelników będzie zaskoczona stwierdzeniem, że Holandia była kiedyś krajem katolickim. Obecnie w opinii publicznej kraj ten jawi się jako zlaicyzowany, raczej protestancki, w którym nigdy nie było mocnego katolicyzmu. Jednak Holandia była katolicka, i to nie tak dawno. Upadek katolicyzmu zaczął się tam w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i niestety przebiegał wyjątkowo szybko. Zacytujmy Jana Pawła II, który w swej książce "Dar i Tajemnica" wspomina Holandię, którą odwiedził w 1947 roku: "Uderzyła mnie niezwykle mocna struktura Kościoła i duszpasterstwa w tym kraju, prężne organizacje i żywotne wspólnoty kościelne". Podobnie o Holandii mówił kardynał Józef Ratzinger w rozmowach z Vittorio Messorim: kraj ten "był prawdziwą twierdzą tradycjonalizmu i wierności Rzymowi", szybko niestety stał się krajem wrogim Chrystusowi. Aż do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku z Holandii wywodziło się najwięcej misjonarzy, na Msze św. niedzielne uczęszczało 65 proc. katolików, a do wielkanocnej spowiedzi przystępowało ich do 85 proc.! Myślę jednak, że największe zaskoczenie dla przeciętnego polskiego katolika może stanowić statystyka misjonarzy pracujących obecnie na świecie. Wbrew oczekiwaniom Polska wcale nie jest na pierwszym miejscu. Pierwsza jest Hiszpania z około 16 tys. misjonarzy, Holandia jest na siódmym miejscu - około 3,5 tys., Polska zaś jest dopiero na jedenastym - około 2 tys. Różnica polega jednak na olbrzymim spadku powołań, tak w Hiszpanii, jak i w Holandii. Dlatego też średnia wieku misjonarzy polskich jest zdecydowanie niższa. Wspominam o tym, by pokazać, że ostrze walki z katolicyzmem, a co za tym idzie - z Chrystusem, jest skierowane najpierw na kraje, które są najbardziej katolickie. Jeśli bowiem po upadku katolicyzmu w Holandii, jeszcze jest tylu misjonarzy (przypomnijmy - był to kraj, który dawał ich Kościołowi najwięcej) nic dziwnego, że tak ostro zaatakowano Holandię.
Kiedy w 1985 roku Jan Paweł II nawiedził Holandię, spotkał się z gwałtowną manifestacją antykatolicką. Tak zwani progresiści katoliccy w odpowiedzi na papieską wizytę założyli "Ruch 8 Maja" - organizację, której głównym celem jest zmiana nauczania Kościoła na temat etyki seksualnej. Odnosi się to do tzw. six sex - czyli sześć postulatów, dotyczących płciowości: akceptacja antykoncepcji, pozwolenie na aborcję, dopuszczenie związków pozamałżeńskich, legalizacja związków homoseksualnych, zniesienie celibatu i kapłaństwo kobiet. Jak wiemy ruch ten rozpowszechnił się i zainspirował wielu innych w łonie Kościoła (na przykład "Wir sind Kirche" w krajach niemieckojęzycznych czy "VOFT" w Ameryce Północnej). Jeśli przyjrzymy się temu, co dzieje się w ostatnich latach, bez trudu zauważymy, że postanowienia "Ruchu 8 Maja" stają się prawem państwowym. Dotyczy to oczywiście czterech pierwszych punktów, tego co jest w gestii państwa. Dwa ostatnie - kapłaństwo kobiet i celibat nie dają się przełożyć na prawo cywilne. Kościół swojej doktryny nie zmienił (i nie zmieni), więc wrogowie Kościoła znaleźli inną formułę - wprowadzają swoje postulaty tam gdzie mogą - w prawie cywilnym.
Jednak trucizna się rozlewa i na dusze ludzi Kościoła. Dla przykładu przypomnijmy wypowiedzi holenderskiego dominikanina Karla Derksena: "Dla mnie legalizacja aborcji nie jest legalizacją grzechu. Czym jest grzech? Co to znaczy być winnym? To także się zmienia. Nie ma ustalonych kryteriów grzechu". I dalej ten sam Derksen mówi: "Nowym pozytywnym doświadczeniem człowieka jest homoseksualizm, który jest ubogacającym zjawiskiem". Jeśli tak mówią księża, szczególnie dominikanie, członkowie zakonu, który był powołany do strzeżenia czystości wiary, nie można się dziwić, że ludzie już przestają rozróżniać dobro i zło! Nic dziwnego, że w Holandii zalegalizowano związki homoseksualne z dodatkowym prawem do adopcji dzieci.
Przyjrzyjmy się teraz sytuacji w Hiszpanii. Z jednej strony jest to kraj, w którym do dziś jest bardzo wielu wierzących katolików, z drugiej - dochodzi do absurdalnej sytuacji, kiedy mimo licznych protestów i demonstracji parlament przez głosowanie uprawnia do jawnego grzechu i pozwala na niespotykaną w historii potworność - na adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Chciałoby się zapytać - kto wybrał ten parlament? Oczywiście wybrali go zwykli wyborcy, tacy jak na całym świecie. Ludzie, którzy dali się ogłupić obietnicom wyborczym i którzy nie zastosowali kryterium nauki Kościoła przy ocenie kandydatów na posłów. W ten sposób doszło do tego, że premier Hiszpanii José Luis Rodriguez Zapatero z trybuny Kortezów oświadcza: "Wypełniając ściśle wyborcze zobowiązanie uznajemy w Hiszpanii prawo do małżeństwa między osobami tej samej płci". Taka była obietnica wyborcza i została spełniona! Ustawa, zdaniem Zapatero "powiększa szansę na szczęście naszych sąsiadów, przyjaciół i kolegów z pracy, członków naszych rodzin. I choć osoby homoseksualne są mniejszością, to jednak ich triumf jest triumfem wszystkich, ich zwycięstwo czyni nas wszystkich lepszymi, czyni lepszym nasze społeczeństwo". Takie jest zdanie premiera i okazuje się, że może je głosić na oczach całego świata bez żadnego wstydu i bez żadnej przeszkody. Sprzeciw Kościoła jest niesłyszalny, a rządy milczą lub szykują swoim krajom podobne ustawy. Ustawy legalizujące grzech i zrównujące zboczenia z normalnością. Ustawy, które wydają się wątpliwe nawet samym homoseksualistom!
Chodzi o adopcję dzieci. Należy postawić sprawę jasno: homoseksualiści byli zawsze, zawsze jednak wstydzili się swej "ułomności" i nie obnosili się publicznie ze swoimi grzechami. Nigdy jednak nie było żądania legalizacji ich związków, tym bardziej nigdy nie chcieli adoptować dzieci. Jest to zupełna nowość, wmówiona biednym zabłąkanym ludziom w celu rozbicia rodziny i zniszczenia moralności. Nie tylko moralności chrześcijańskiej, ale moralności w sensie najbardziej ogólnym. Żadna religia, żadna kultura nie uznaje homoseksualizmu za rzecz normalną. Otóż po przegłosowaniu hiszpańskiej ustawy, pojawiły się na różnych forach internetowych wypowiedzi ludzi, deklarujących się jako homoseksualiści, którzy uważają, że zezwolenie na adopcję jest absolutnie niepotrzebne i wręcz niemoralne! Jednak parlamentarzyści hiszpańscy są innego zdania.
Jak więc mogło dojść do tego, że w kraju, z którego jeszcze obecnie wywodzi się największa ilość misjonarzy na świecie, przegłosowano taką ustawę? Jak mogło dojść do tego w kraju, gdzie powstało Opus Dei, ta cicha i wierna "armia katolicka"? Stało się to w tej samej Hiszpanii, która wykrwawiła się w wojnie domowej i w której w bestialski sposób wymordowano i zamęczono 12 proc. kleru, 13 proc. zakonnic i wiele tysięcy świeckich. Wymordowano ich tylko dlatego, że byli katolikami!
Chronologicznie rzecz biorąc, Hiszpania była zaatakowana przez wrogów Kościoła przed Holandią. Wojnę domową (1936-1939) rozpętano przy wydatnej pomocy Kominternu. Związek Radziecki dążył do bolszewizacji Hiszpanii, próbowano powtórzyć doświadczenia rewolucji radzieckiej na drugim końcu Europy i w ten sposób ująć niejako w kleszcze inne europejskie kraje. Eksperyment się nie udał, głównie dzięki działaniom generała Franco, najbardziej chyba znienawidzonego przez komunistów polityka owych czasów. Jednak coś osiągnięto. Wymordowanie kleru, zniszczenie świątyń, zasianie wątpliwości w umysłach ludzi, którym wmawiano, że Kościół ponosi winę za wszystko - za stan państwa, gospodarki, za biedę. Ta ideologia zaowocowała dopiero w niedawnych latach i umożliwiła wyborcze zwycięstwo socjalistów.
Jednak w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku - kiedy przypuszczono atak na Kościół w Holandii - w Hiszpanii rządził generał Franco. Pod jego kierownictwem Hiszpania wyszła z kryzysu gospodarczego, Kościół wzmocnił swoją pozycję i jego głos był słyszalny w całym kraju. Wrogowie Kościoła, widząc swoją klęskę w Hiszpanii, wybrali inną metodę działania - niestety okazała się ona bardziej skuteczna. Zaczęło się w 1966 roku od słynnego Katechizmu Holenderskiego (notabene uznanego za sprzeczny z doktryną katolicką), a skończyło się na przeniesieniu do Kościoła zasad demokracji parlamentarnej oraz sprowadzeniu biskupa do roli wykonawcy poleceń rady duszpasterskiej. Wiernym i klerowi wmówiono, że należy zbliżyć się do świata, by lepiej zrozumieć jego problemy. W związku z tym zamknięto tradycyjne seminaria, kleryków wysłano na studia wraz ze świeckimi studentami. Rezultaty okazały się opłakane - zabrakło powołań, a wierni, pozostając bez pasterzy, zaprzestali praktyk religijnych. Gdy głos Kościoła przestał być słyszalny, łatwo było mącić w umysłach ludzkich. Metoda okazała się przydatna i stosuje się ją do dziś.
Przyjrzyjmy się na koniec temu, co się dzieje u nas. Przyzwyczailiśmy się do tego, że świątynie są pełne i wydaje się, że nic nam nie grozi. Jednak sytuacja jest bardzo poważna. Mamy historię w pewnym sensie podobną i do hiszpańskiej, i do holenderskiej. Po wyniszczającej wojnie przez kolejnych 45 lat niszczono dusze i umysły przy pomocy komunistycznych metod. Nastąpiło potem 15 lat różnych prób niszczenia Kościoła. Przypuszczano ataki na poszczególnych kapłanów, próbowano zniszczyć autorytet duchowieństwa. Niezmiennie jednak w ciągu tych wszystkich lat, tak komunistycznych, jak i postkomunistycznych, prowadzi się politykę mącenia w umysłach. Zamazuje się różnicę między dobrem i złem, wmawia się ludziom, że nienormalność jest normalnością. Ostatnio mieliśmy do czynienia z "paradą równości" i ku zgorszeniu "maluczkich", nawet niektórzy katoliccy kapłani wypowiedzieli się z aprobatą o działaniach homoseksualistów. Niedługo i w naszym parlamencie będzie postawione pytanie, czy uznać związki homoseksualne. Powróci oczywiście też sprawa zabijania dzieci nienarodzonych, możemy się spodziewać próby legalizacji eutanazji. Nic na pewno wtedy nie pomogą demonstracje i manifestacje. Może się powtórzyć scenariusz hiszpański.
Co można zrobić? Najpierw warto wsłuchać się w słowa Benedykta XVI, stanowczo nawołującego katolików, by nie głosowali na tych, którzy nie uznają w pełni nauki Kościoła, i nie zastosowali się w praktyce do jego nauki. Po drugie - należy zacząć wielką ekspiację za wprowadzenie wszelkich antyludzkich ustaw, gdziekolwiek by nie były one wprowadzone, i modlić się, modlić się, modlić. Najlepiej na różańcu.