Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Mirosław Salwowski
Dlaczego rząd ma prawo ingerować w nasze sypialnie?


Swoistego rodzaju consensusem, jaki zapanował pomiędzy lewicą, a prawicą jest pogląd mówiący, że władzom cywilnym wara od tego, jaką aktywność seksualną preferują obywatele w zaciszu swych domów, pod warunkiem, że owa działalność będzie podejmowana przez osoby dorosłe i za zgodą zainteresowanych. O ile kręgi lewicowe i prawicowe różnią się co do oceny eksponowania na forum publicznym preferencji seksualnych, o tyle prawie zupełna zgoda panuje co tego, iż rząd nie ma prawa ingerować w to co dzieje się w sypialniach poddanych, dopóki niczyja wolność nie będzie w ten sposób gwałcona. Taki sposób myślenia był bardzo mocny widoczny przy okazji ostatnich manifestacji sodomitów i lesbijek, kiedy to powszechnym hasłem wśród ich oponentów było zawołanie: Nie interesuje nas, co ci ludzie robią we własnych mieszkaniach, ale nie zgadzamy się, aby takowe zboczenie było promowane publicznie i na ulicy! Co więcej w kręgach prawicowych i konserwatywnych, niezwykle silnie zakorzenione jest przekonanie zakładające, iż idea karalności niemałżeńskiego pożycia seksualnego zamkniętego w granicach prywatności, to pomysł stricte kalwiński, purytański i mahometański, nie mający absolutnie niczego wspólnego z katolicką doktryną i praktyką. Takie podejście do sprawy obrazuje, jak bardzo zapomniane zostały pewne elementy niezmiennego nauczania Kościoła świętego.
Po pierwsze bowiem, doktryna katolicka jest w tej kwestii niezwykle jasna. Papież Pius XI w encyklice "Casti connubii" wspominając o problemie stosunków przedmałżeńskich i pozamałżeńskich deklaruje jednocześnie: prawowita władza ma prawo i obowiązek zakazywania takich haniebnych związków, jako sprzeciwiających się rozsądkowi i naturze ludzkiej, zapobiegania im i karania ich. (zobacz: Londyn 1943, s. 18). W tym samym dokumencie Ojciec święty mianem podłych i hańbiących pomysłów, nazywa m.in.: postulat, aby uznać za nijakie lub znieść wszelkie ustawy karne, jakie państwo wydało dla zachowania wierności małżeńskiej. Zatrzymajmy się chwilę nad tymi sformułowaniami. Pius XI nie mówi w nich, iż jedynie publiczne propagowanie niemoralnych zachowań seksualnych winno być zakazane przez władze publiczne. Nie twierdzi on też, że tylko ewidentne zboczenia w rodzaju homoseksualizmu, zoofilii czy kazirodztwa należy objąć sferą prawnych restrykcji. Papież stwierdza po prostu, że wszelkie pożycie płciowe nie ujęte w ramach prawowitego małżeństwa, powinno być przez władze cywilne zakazane, represjonowane i karane.
Doktryna wyłożona w "Casti connubii" w ciągu wieków była praktycznie realizowana w wielu krajach katolickich. Wystarczy spojrzeć choćby na rozwiązania prawne, jakie obowiązywały w Polsce. I tak polskie prawo miejskie zdradę małżeńską nierzadko karało ścięciem, a stosunki przedmałżeńskie obwarowane były sankcjami w postaci wypędzenia z miasta, bądź też chłosty. W prawie wiejskim winnym rozpusty i cudzołóstwa odmierzano baty, nakazywano im leżeć krzyżem w kościele przez kilka niedziel, stać w specjalnej kapie pokutnej lub w kunie - obręczy żelaznej, przytwierdzonej do ściany świątyni, płacić grzywny pieniężne na rzecz dworu, kościoła i sądu. Niekiedy też, odpowiedzialnych za takowe występki wyganiano ze wsi. Warto wspomnieć, iż w prawie każdej polskiej wsi działały swoiste komisje moralności, których zadaniem było tępienie uczynków przeciwnych świętej cnocie czystości. Szczególnie surowo, takie przestępstwa, ścigane były za panowania Bolesława Chrobrego. Wówczas to przyłapanym na cudzołóstwie bądź rozpuście dawano do wyboru: śmierć albo też własnoręczne dokonanie kastracji. W innych państwach katolickich władze świeckie także brały się za represjonowanie stosunków przed i pozamałżeńskich. I tak przykładowo: w "Zwierciadle Saskim" - spisie prawa dokonanym na początku XIII w., którym posługiwały się sądy miast i wsi lokowanych na prawie niemieckim - przewidywano karę śmierci dla niewiernego małżonka. W XVI - wiecznych Włoszech niewierność małżeńska obwarowana była karą wiezienia, cudzołożnice chłostano albo też golono im głowy, zaś za pocałowanie mężatki lub wdowy groziły kary cielesne. Z kolei Brzetysław Czeski w 1038 roku, po zajęciu Gniezna ustanowił kary grzywny, wygnania, chłosty za nierząd, wielożeństwo, etc. Jeden z najbardziej świątobliwych i pobożnych władców katolickich - św. Ludwik IX - bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z obowiązków, jakie w tym względzie ciążą na świeckich zwierzchnościach. W liście do syna pisał: troszcz się, aby grzech został unicestwiony w twoich ziemiach, to znaczy bluźnierstwa i wszystkie rzeczy, które czyni się lub mówi przeciw Bogu, Najświętszej Marii Pannie i świętym, grzechy cielesne (mianem grzechów cielesnych określało się niegdyś uczynki nieczystości - przypomnienie i podkreślenie moje - MS), gry w kości, tawerny, lub inne grzechy. Zgnieć wszystko to w swojej ziemi roztropnie i w dobry sposób. Ścigaj heretyków i innych złych ludzi w swojej ziemi, aż ziemia twoja będzie oczyszczona.
Władze krajów katolickich dość długo były świadome tego, iż to co dokonywane jest w zaciszu sypialni nie powinno być wyjęte spod jurysdykcji kodeksów karnych. Co prawda, wraz z postępującym marszem liberalizmu i laicyzmu, od końca XVIII wieku sukcesywnie łagodzono i znoszono kary wymierzone w nieobyczajność seksualną, to jednak jeszcze do poł. XX stulecia nie było niczym nadzwyczajnym traktowanie w kategoriach przestępstw karnych takich czynów jak: rozpusta, cudzołóstwo i homoseksualizm. W Hiszpanii za rządów gen. Franco zdrada małżeńska zagrożona była 6 latami więzienia, a w Bawarii depenalizacja konkubinatów nastąpiła dopiero w 1969 roku.
W całym tym okresie, władze kościelne, tak zachęcały, jak i aktywnie współdziałały z władzami cywilnymi w zwalczaniu grzechów ciała. Warto wiedzieć, że św. Inkwizycja obok tropienia herezji zajmowała się również ściganiem niemoralności seksualnej. W Polsce niejednokrotnie misjonarze urządzali nawet nocne najazdy na domy osób podejrzanych o uczynki nieczystości, a w razie przyłapania ich na czymś takim, poddawali takich ludzi karze chłosty, zamykania we wspomnianej wyżej kunie kościelnej, etc. Sobór Trydencki na sesji 24 zachęcał biskupów, by, w miarę potrzeby, w karaniu konkubinatu i cudzołóstwa uciekali się do pomocy władz świeckich.
Widać więc, jak błędna jest, rozpowszechniona w pewnych kręgach opinia, iż postulat ingerencji rządu w prywatną sferę seksualności jest ideą jak najdalszą katolickiej doktrynie i praktyce. Przez wieki Kościół razem z Państwem poddawały represjom szeroko pojmowane pożycie niemałżeńskie, nawet wtedy, gdy takie zachowania nie były propagowane publicznie i nie stanowiły naruszenia czyjejś wolności. Oczywiście, nie można powiedzieć, że wszystko w tej sferze odbywało się idealnie i wzorcowo. Nieraz bywało, że nauczanie katolickie było w tej mierze zniekształcane i traktowane wybiórczo. Zwłaszcza królom, książętom i sędziom można by tu niejedno zarzucić. Niekiedy, np. łagodniej traktowano (albo wręcz uwalniano od kary) nieczystość w wykonaniu mężczyzn. Zbytnią srogością z kolei było stosowanie kary kastracji, albowiem wedle doktryny katolickiej czegoś takiego, nie wolno czynić nawet dla ukarania przestępstwa (czym innym natomiast jest stosowanie restrykcji w postaci chłosty, amputacji bądź okaleczeń innych członków ciała, na które tradycyjna teologia moralna zezwala). Trzeba jednak pamiętać, że owe nadużycia były mocno piętnowane przez wybitnych ludzi Kościoła. O tym, jak obce doktrynie katolickiej jest różnicowanie odpowiedzialności moralnej za występki seksualne w zależności od płci winowajców, można przekonać się, czytając, chociażby św. Cezarego z Arles, który niezwykle mocno ubolewał nad rozpowszechnionym wśród chrześcijan tamtych czasów przekonaniem, iż w sferze seksualnej na więcej winno się zezwolić mężczyznom, niźli niewiastom. Jeżeli już, to można wykazać, że pewne nurty myśli katolickiej szły w kierunku surowszego traktowania osobników płci męskiej. Żyjący w XIII wieku, Wilhelm z Pagula twierdził np.: Dlaczego mąż powinien być surowiej karany za cudzołóstwo, niż żona? Dlatego, że jest głową kobiety i powinien rządzić kobietą.
Osobną sprawę, jaka podnoszona jest przez zwolenników liberalnego podejścia Państwa do kwestii seksualnych, stanowi problem podejścia Kościoła katolickiego, czy też szerzej ujmując - władców katolickich do prostytucji. Bardzo często można spotkać się z twierdzeniem, jakoby doktryna katolicka akceptowała bezkarność i legalność handlu ciałem, a takową postawą miały się powszechnie kierować państwa katolickie. Mamy tu czynienia z kolejnym mitem i przekłamaniem. Po pierwsze bowiem: to nie doktryna katolicka, ale niektórzy teologowie katoliccy twierdzili, że w ściśle zakreślonych granicach prostytucja powinna pozostać niekaralna. Prawda, że pośród tych teologów znajdowała się tak wybitna postać, jak św. Augustyn, jednak nie bez znaczenia będzie przypomnieć, iż sformułował on ten pogląd, gdy był jeszcze katechumenem nie obeznanym dość mocno z doktryną chrześcijańską. Apologeci bezkarnej prostytucji powołują się także na św. Tomasza z Akwinu. Tymczasem, wiele wskazuje na to, że tak naprawdę Akwinata nie jest autorem zdań opowiadających się za - choćby cząstkową - legalnością tego procederu. Część jego dzieła pt. "De regime principium", w której jest mowa o potrzebie pozostawienia bezkarną prostytucji, nie została tak naprawdę napisana przez św. Tomasza z Akwinu, lecz przez Ptolomeusza z Luki. Akwinata przerwał pisanie tej pracy z powodu śmierci księcia, do którego utwór był adresowany. Dokończenia tego dzieła podjął się zaś wspomniany Ptolomuesz z Luki. Tak czy inaczej fałszem jest sugerowanie, jakoby doktryna katolicka opowiadała się za legalnym płatnym nierządem. Jeśli ktoś, chce bronić prawdziwości tej tezy powinien wskazać, nie na opinie poszczególnych teologów (albowiem w niektórych kwestiach nawet niektórzy Święci głosili poglądy, które później były odrzucane przez Magisterium - np. św. Tomasz z Akwinu poddawał w wątpliwość Niepokalane Poczęcie Matki Bożej), ale na orzeczenia Papieży, Soborów i rzymskich Kongregacji. Po drugie: postawa państw katolickich względem prostytucji oscylowała pomiędzy absolutnym i całkowitym zakazem, a mocno ograniczoną tolerancją prawną dla tego zjawiska. I trzeba nadmienić, że nierzadko plaga ta była tępiona drakońskimi represjami. Stręczyciel mógł być zatem ścięty, pozbawiony uszu, zakuty w pręgierz, wygnany z miasta, itp. Prostytutki chłostano i zamykano w klatkach na widok publiczny. Mężczyzna korzystający z płatnych usług seksualnych mógł trafić za więzienne kraty. Ci spośród władców, którzy postanowili tolerować w swych granicach płatny nierząd, starali się zamykać go w ściśle określonych granicach, których przekroczenie niejednokrotnie surowo karano. Prostytutki często musiały praktykować swój "zawód" tylko w obrębie specjalnych domów, nierzadko nie miały wstępu w granice miast. Dbano też, by nad owym procederem unosił się silny odór obrzydzenia i ohydy. Prostytutki nieraz były zobowiązane nosić specjalnie wyróżniający strój, a przed domami publicznymi mnisi głosili kazania, w których odmalowywano wiernym ohydę grzechów ciała. Błędem jednak byłoby przypisywanie tym spośród teologów i władców katolickich, którzy optowali za częściowo bezkarną prostytucją, liberalnego spojrzenia na rolę Państwa w tej sferze. Bez wątpienia, nie byliby oni zachwyceni takim przedstawieniem ich stanowiska, jak gdyby wspierali oni ideę braku ingerencji rządu w prywatny obszar seksualności. Ich ujęcie tego problemu wypływało ze zdecydowanie innych przesłanek. Przesłanki te zakładały, że w społeczeństwie, w którym istnieje szereg rygorów, kar i represji względem przed i pozamałżeńskich kontaktów cielesnych, winno istnieć jakieś wąskie ujście dla tłamszonej nieczystości, albowiem w przeciwnym razie zacznie się ona wszędzie pokątnie rozlewać. Św. Augustyn porównał to do kloaki, która musi znajdować się w każdym, choćby najschludniejszym domu, albowiem w przeciwnym razie całe domostwo zostanie zanieczyszczone fekaliami i uryną. Można z takim podejściem się nie zgadzać i z nim dyskutować, ale nie sposób go wpisać w liberalną tezę, iż władzom cywilnym nic do tego, co obywatele wyrabiają miedzy sobą za czterema ścianami mieszkania. Teolodzy katoliccy, którzy byli za mocno ograniczoną bezkarnością prostytucji, nie negowali bowiem wcale zasadności ustanawiania praw zakazujących rozpusty oraz cudzołóstwa, ale twierdzili, że w tym obszarze powinien istnieć bardzo wąski margines wolny od prawnych kar i represji. Liberałowie twierdzą zaś, że władze cywilne nie mają żadnego prawa ingerować w to co czynią miedzy sobą dorośli ludzie.
Zwolennicy depenalizacji grzechów nieczystości powołują się też czasem na św. Tomasza z Akwinu, który, wedle ich mniemania, miał przynajmniej sugerować, że takowe czyny, z zasady, nie powinny być penalizowane. I znów widzimy, jak pewne kręgi manipulują nauczaniem tegoż wielkiego Doktora Kościoła. Akwinata wskazywał, że prawo ludzkie zabrania tych występków, od których może powstrzymać się większość ludzi, zwłaszcza zaś tych szkodliwych dla innych bliźnich. Święty Tomasz twierdził też, że władze państwowe mogą niekiedy powstrzymać się od zakazania czegoś, co - gdyby zostało zabronione - spowodowałoby jeszcze poważniejsze szkody. Czy istnieje w tych wypowiedziach jakiekolwiek poparcie dla tezy, iż władze cywilne powinny - z samej zasady - zrezygnować - z zakazywania i karania grzechów ciała? Oczywiście, że nie. Rozpusta, cudzołóstwo i zboczenia - nawet jeśli podejmowane są za zgodą zainteresowanych - w oczywisty sposób szkodzą naszym bliźnim. Przez takie grzechy wciągamy bowiem kogoś w zło, które czynimy. Narażamy tym samym na poważny szwank czyjeś wieczne zbawienie. Poza szkodą dla duszy bliźniego, grzechy cielesne powodują też szereg zniszczeń w sferze doczesnej. Ich smutnymi następstwami są później m.in. rozbite lub słabe rodziny oraz małżeństwa, aborcje, porzucone przez- jednego lub oboje rodziców - dzieci, aborcje, niechciane ciąże, choroby weneryczne, etc.
Co najwyżej, można powiedzieć, iż, w obecnych okolicznościach, roztropniej postąpią władze rezygnując z - samego w sobie - słusznego i chwalebnego postulatu penalizacji grzechów ciała. W krajach postchrześcijańskich aktualnie cnota czystości jest ceniona przez wąskie kręgi społeczne, nie mówiąc już o jej praktycznym wcielaniu w życie. Próba więc objęcia zakazami oraz karami uczynków nieczystości mogłaby się dziś zakończyć jakimś gwałtownym buntem społecznym, albo też i wojną domową. I takie jest tradycyjnie katolickie pojmowanie tolerancji: władze cywilne winny represjonować zło, jeżeli jednak owe represje mogłyby skutkować większym złem, należy zrezygnować z zastosowania środków przymusu. Katolicka doktryna o tolerancji mniejszego zła może być przyrównana do działania medyka, który wiedząc, że chirurgiczna operacja złośliwego nowotworu niesie za sobą poważne ryzyko śmierci pacjenta, tymczasowo stosuje łagodniejsze środki, czekając, aż organizm chorego znajdzie się w stanie pozwalającym na interwencję lekarskiego skalpela.
Innym z przytaczanych argumentów wysuwanych przeciw nauczaniu Piusa XI o prawie i obowiązku prawowitych władz do zakazywania i karania nieczystości, jest powoływanie się na dokumenty kościelne wydane w czasie Soboru Watykańskiego II i 40 już latach po nim następujących. Mówi, że w soborowych i posoborowych aktach Magisterium nie powtarza się tegoż nauczania, dlatego też nie jest ono już wiążące dla chrześcijan. Odpowiadając na takie dictum, trzeba stwierdzić, iż, nawet gdyby - co wcale, jak pokażemy powyżej nie jest takie bezdyskusyjne - po Vaticanum II nie powtórzono doktryny o potrzebie karalności stosunków przed i pozamałżeńskich, to i tak jeszcze ten fakt niczego by nie oznaczał. Aby twierdzić, że nauka Kościoła uległa w tej kwestii zmianie, należałoby wskazać, nie na milczenie posoborowych Papieży, ale na ich negację takiej doktryny. Tymczasem, w żadnym dokumencie Vaticanum II, w żadnej encyklice, adhortacji, przemówieniu, itp., Pawła VI i Jana Pawła II nie znajdziemy tezy mówiącej, iż "państwo nie ma prawa karać stosunków przed i pozamałżeńskich". Gdyby coś takiego zostało ogłoszone przez któregoś z panujących po Piusie XI Papieży, katolicy byli by zobowiązani przyjąć takowe nauczanie. Jeżeli jednak żadne z tego rodzaju sformułowań nie padło, oznacza to, że doktryna wyłożona przez Piusa XI jest wciąż elementem zwyczajnego Magisterium Kościoła. Takiemu nauczaniu należy się zaś posłuszeństwo. Kodeks Prawa Kanonicznego promulgowany w 1983 roku przez Ojca świętego Jana Pawła II, tak o tym naucza: "Wprawdzie nie akt wiary, niemniej jednak religijne posłuszeństwo rozumu i woli należy okazywać nauce, którą głosi Papież lub Kolegium biskupów w sprawach wiary i obyczajów, gdy sprawują autentyczne nauczanie, chociaż nie zamierzają przedstawiać jej w sposób definitywny. Stąd wierni powinni starać się unikać wszystkiego, co się z tą nauką nie zgadza" (kan. 752). Prawo kanoniczne powtarza w tym miejscu niezmienną doktryną katolicką, zawartą m.in.; w Konstytucji "Vineam Domini Sabaoth" Klemensa XI, oraz encyklikach "Quanta Cura" i "Humani Generis" bł. Piusa IX i Piusa XII. W dokumentach tych jasno stwierdzono, iż "posłuszeństwo rozumu i woli" należne zwyczajnemu Magisterium, nie polega tylko na tzw. szacunku pełnym milczenia ("bo i bezbożni w ciemnościach milczą"), ale winno ono się przejawiać w wewnętrznym odrzuceniu wszelkich, przeciwnych jego treści, poglądów i opinii. Poza tym, w ogłoszonym niedawno przez Ojca świętego Benedykta XVI Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego, przynajmniej pośrednio, wspiera się naukę Piusa XI. Oto w odpowiedzi na pytanie 494, dokument ów stwierdza: Władze cywilne, ponieważ są zobowiązane szanować godność osoby ludzkiej, powinny stwarzać środowisko przyjazne dla czystości, zakazując także, stosownymi prawami, rozprzestrzeniania się wspomnianych wyżej ciężkich wykroczeń przeciw czystości (wyżej zaś, mianem ciężkich wykroczeń przeciw czystości określono: stosunki przed i pozamałżeńskie, onanizm, prostytucję, pornografię, czyny homoseksualne - przyp. moje MS), aby chronić przede wszystkim małoletnich i bardziej słabych. Chociaż sformułowanie powyższe otwarte jest - w pewnym stopniu - na różne interpretacje, to z łatwością da się je odczytać, jako poparcie dla głoszonej przez Piusa XI idei. Czy bowiem np. chłopak namawiający do cielesnego obcowania swą dziewczyną, nie przyczynia się do "rozprzestrzeniania" tego grzechu? Nie od rzeczy będzie tu też przypomnieć tradycyjne zasady interpretacji, jakie stosuje się przy wykładni tekstów, których pewne ujęcia pozostawiają jakąś lukę interpretacyjną. Otóż, w takich wypadkach, należy odwołać się do tego, co w danej sprawie, mówią poprzednie dokumenty.
Ktoś może wreszcie zapytać się, czy prawo zakazujące i karzące takowych czynów nie mijały by się całkowicie z celem? Czy nie byłoby to całkowicie martwe prawo, którego realizacja wymagałaby montowania kamer w domostwach, albo też jakiś metodycznych najazdów policji na mieszkania obywateli? Czy, koniec końców, nie byłyby to przepisy całkowicie absurdalne, rodzące tylko brak szacunku dla obowiązującego prawa?
Postawienie problemu w ten sposób jest nieporozumieniem. W dziejach świata nie mieliśmy jeszcze nigdy do czynienia z przepisem, którego realizacja dorównywałaby 100 procentom. Ale, czy to ma być argument za likwidacją wszelkich kodeksów karnych? Pewne prawa, są potrzebne społeczeństwu, nawet jeśli z góry jest wiadomo, że praktyczna możliwość ich realizacji jest nikła. Rozumieją to nawet, współczesne liberalne państwa, które - mimo wszystko - wciąż utrzymują karalność kazirodztwa (także, gdy oboma stronami tego czynu są osoby dorosłe i wyrażające na to zgodę) oraz zoofilii (choćby wolność żadnego człowieka nie była tu naruszana). Proszę mi powiedzieć, jak często można wykryć i udowodnić uczynek polegający na tym, że dwie dorosłe, niczym nie przymuszone, aczkolwiek spokrewnione ze sobą osoby, obcują ze sobą cieleśnie? Albo, ile przed sądami toczy się spraw o seksualne współżycie ze zwierzęciem? Zapewne, w obu wypadkach, wykrywalność takich przestępstw, nie przekracza 1 - 2 proc. Czy to jednak oznacza, że jeżeli oboje ludzi tego chce, to ich akt kazirodczy winien być wyjęty spod jurysdykcji kodeksu karnego? Otóż nie. W tych przypadkach, gdy wiadomym jest, że dane prawo ma i tak małe szanse praktycznej realizacji i tak jest, ono potrzebne. Każde prawo ma bowiem walor wychowawczy i odstraszający. Zakazując czegoś, władze cywilne pomagają kształtować w ludzkich sumieniach przekonanie o niegodziwości i nieprawidłowości jakieś zjawiska. Poza tym, nawet jeśli złoczyńca wie, że jest małe prawdopodobieństwo, iż jego czyn zostanie wykryty i ukarany, to mimo tego zakaz prawny nie pozwala mu czuć się całkowicie bezkarnym i swobodnym w swym złym postępowaniu. Zawsze ma wówczas przed oczyma, że być może, spotka go kara.
Z wymienionych więc powodów, za niezgodny z doktryną katolicką, jak również ze zdrowym rozsądkiem należy uznać, szeroko rozpowszechniony pogląd, iż rząd nie ma prawa ingerować w nasze alkowy.


27 IX 2005