Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Maria K. Kominek OPs
Zwycięstwo haseł nad zdrowym rozumem


Artykuł opublikowany w "Naszym Dzienniku" Nr 282 (2387) w poniedziałek 5 grudnia 2005 w dziale "Myśl jest bronią"


W pierwszą niedzielę Adwentu w siedmiu miastach Polski odbyły się wiece i marsze pod wspólnym hasłem „Reanimacja demokracji”. Niewątpliwie termin nie został wybrany przypadkowo. Oczywiście ci, którzy uczestniczą w takim wiecu czy marszu nie zastanawiają się nad tym, kto i w jakim celu wybiera takie, a nie inne terminy. Zaślepieni hasłem, które nawet może wydawać im się słuszne, nie widzą, że są wykorzystywani przez ludzi, którym zależy na przeprowadzeniu swoich planów, dalekosiężnych planów, wykonywanych od lat z całą bezwzględnością.
Choć na pierwszy rzut oka data może wydawać się nieistotna, wpisuje się ona bardzo wyraźnie w cały szereg działań zwróconych przeciwko Kościołowi i mających na celu deprecjację Jego nauki. Warto w tym miejscu przypomnieć wypowiedź Marka Borowskiego, który mówił, że nie można pozwalać na łamanie prawa i zaapelował do władz Kościoła o powstrzymanie fundamentalizmu. Jest to bardzo czytelna próba wskazania na Kościół jako winnego „braku demokracji”. Towarzyszy temu próba pokazania środowiskom politycznym w kraju i zagranicą, że jedynymi obrońcami praw są politycy wywodzący się z układu postkomunistycznego. Próbuje się stworzyć czarno-biały obraz: z jednej strony jest niedobry Kościół, który nie chce rozumieć problemów ludzkich, a z drugiej są dobrzy obrońcy gnębionych ludzi. Prawda jest jednak zupełnie inna.
Od wielu lat jesteśmy świadkami niszczenia podstaw moralnych i co za tym idzie niszczenia człowieka. Paradoksalnie – tam gdzie najgłośniej się krzyczy o prawach człowieka, tam człowiek traktowany jest najgorzej. Jest tak od Rewolucji Francuskiej – tego zwycięstwa haseł nad rozumem ludzkim. Od tego czasu ciągle mamy do czynienia z hasłami, podawanymi „do wierzenia” przez środowiska masońskie lub bliskie masonerii. Hasła braterstwa, wolności i równości zaowocowały zniewoleniem i gilotyną. Powtórzone później przez Rewolucję Październikową i cały zbrodniczy system komunistyczny przyczyniły się do cierpień i zagłady milionów ludzi. Były to jednak hasła chwytliwe i wielu wierzyło w ich prawdziwość. Na marginesie warto podkreślić, że pod tym względem wszelkie rasizmy są mniej zakłamane, bowiem nie głoszą haseł równości, a otwarcie mówią o swej niechęci, nienawiści czy pogardzie dla pewnych grup czy ras. Hasła niemieckiego nazizmu otwarcie mówią o wyższości rasy aryjskiej nad innymi i o podludziach. Hasła Rewolucji Francuskiej i Bolszewickiej odwrotnie – odwołują się do szczytnych celów i dlatego są bardziej zakłamane od rasistowskich.
Długo można się zastanawiać dlaczego ludzie są tak łatwowierni i tak bardzo skłonni do przyjęcia głoszonych haseł bez analizowania ich treści. Można wymienić wiele powodów, zatrzymajmy się jednak tylko na jednym, bardzo istotnym: Człowiek jest z swej natury nastawiony na poszukiwanie dobra. Ograniczenie, które grzech pierworodny wprowadził do natury ludzkiej sprawia, że człowiek nie jest w stanie sam bezbłędnie rozróżnić dobra od zła, a rozum jest przyćmiony i skłonny do błędu. Jednocześnie z tym, człowiek żyje w konkretnych warunkach, w świecie skażonym i doświadcza (lub co najmniej obserwuje) wszelkie braki społeczne. Niesprawiedliwość, ucisk, bieda, nędza – to wszystko pojawia się z powodu konkretnych działań ludzkich i człowiek jest skłonny uwierzyć, że jest w stanie nie tylko zaradzić konkretnym brakom, ale i również zmienić cały świat na lepszy. W takiej wizji świata nie ma miejsca dla Boga, nie ma miejsca dla nadprzyrodzoności, dla sacrum. Pięknie brzmiące hasła typu równość, sprawiedliwość itd. łatwo wchodzą bardziej do serca niż do rozumu i zostają zaakceptowane przez wielu. W tym miejscu należało by postawić pytanie – dlaczego ludzie wierzący dają się tak łatwo wprowadzić w błąd? Wszak nie tylko masoni czy komuniści uznają za swoje hasła równości, demokracji, braterstwa. Odpowiedź jest jedna – grzech pierworodny zaciemnia rozum i uniemożliwia rozeznanie. Dlatego potrzebna jest nauka Kościoła. I dlatego ostrze walki zawsze jest skierowane przeciwko Kościołowi.
Obecnie mamy do czynienia z innym zestawem haseł. Podstawowe to tolerancja i demokracja. Wynikają one bezpośrednio z haseł równości, wolności i braterstwa. W nowej formie pojawiły się z cała siłą w czasie rewolucji seksualnej, kiedy pod płaszczykiem umiłowania pokoju szerzono rozwiązłość seksualną. Nie jest przypadkowe to, że w tym samym czasie na radzieckim wschodzie głoszono hasło „walka o pokój” a na zachodzie Europy i w Stanach pisano „make love, not war”. To hasło było propagowane przez te same siły, które już wtedy, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, szerzyły globalna rewolucję. Miała ona oczywiście inne oblicze w zależności od kraju i miejsca na mapie świata .
Dlaczego te hasła były tak łatwo przyjmowane? Otóż w pewien sposób nawiązywały one do ideałów chrześcijańskich. Tak jak hasła francuskie – równość, braterstwo, wolność, tak i „walka o pokój” były podawane jako inny wyraz chrześcijańskiej moralności (znalazło to potem swoje odzwierciedlenie w teologiach wyzwolenia). Jakoś nikt nie zwrócił uwagi, że Chrystus nigdy nie nawoływał do walki o pokój lub do uprawiania miłości (make love). Chrystus mówił o wprowadzaniu pokoju, nawet zapewnił wprowadzających pokój o swoim błogosławieństwie. Wprowadzanie pokoju jednak nie ma nic wspólnego z walką. Tak samo Chrystus mówił o wzajemnej miłości, ale nie miał na myśli żadnego uprawiania, tylko kazał miłować tak jak On nas umiłował, czyli w pełni, aż do złożenia ofiary życia.
Trucizna, gdy jest umiejętnie podawana, może smakować. A jeśli jest podawana powoli nie od razu ujawnia się jej zabójczy skutek. Tak właśnie było z rewolucja seksualną i jej hasłami. Dawkowano je umiejętnie. Najpierw rozpętano histeryczny strach przed możliwością wybuchu wojny nuklearnej. Ludzie łatwo uwierzyli, że antidotum na wojnę jest uprawianie miłości. W ten sposób poczynając od dzieci kwiatów poprzez Woodstock doszło do wielkiej Rewolty studenckiej we Francji.
Znowu ta Francja! Pierwsza córa Kościoła! Szarpana przez najrozmaitsze próby oderwania jej od Kościoła poczynając od gallikanizmu, przez krwawą i bezbożną Rewolucje, Komunę Paryską aż do tzw. Rewolty. I nie chodzi tu tylko o miejsce wybuchu kolejnego ataku, rzekło by się kolejnego wściekłego ataku sil szatańskich, sprzymierzonych przeciw człowiekowi, co jest oczywistym skutkiem sprzymierzenia przeciw Chrystusowi. Nie tylko miejsce jest tu istotne, choć, z wielką dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że starannie sterowano rozwojem wypadków tak, by znalazły one swoje apogeum właśnie we Francji. Rewolta studencka miała być (i w rzeczywistości była) kontynuacją Rewolucji. Hasła równość, wolność, braterstwo podano w nowej postaci – zamiast wolności propagowano wyzwolenie od więzów społecznych, zamiast braterstwa i równości – wolne od skrępowania jakimikolwiek wymaganiami przyzwoitości. Jednak nawet twórcy i pomysłodawcy rewolucji seksualnej wiedzieli, że wszystkiego nie da się osiągnąć od razu. Zatrzymali się tam, gdzie można było wtedy coś zyskać i odnieśli sukces. Lata sześćdziesiąte, burzliwe lata przygotowujące zmiany w mentalności, owocowały w latach siedemdziesiątych, kiedy obyczajowość została całkowicie zmieniona i w konsekwencji zmieniła się koncepcja człowieka.
Człowiek, który wyłonił się z haseł rewolucji seksualnej to już nie stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie: to już nie osoba, która doświadcza siebie jako istoty rozumnej i wolnej; to już nie członek społeczności, narodu, państwa, zatroskany o przyszłość nie tylko swoich najbliższych ale i całego swego narodu. Ten „nowy” człowiek okazał się zupełnie kimś innym.
Człowiek epoki ponowoczesnej jest tworem epoki konsumpcjonizmu i rewolucji seksualnej. W związku z tym jest on przede wszystkim właścicielem ciała, ciała, które jest potrzebne do tego, by przeżywać i być odbiorca wrażeń. Ciało staje się narzędziem i środkiem do przeżywania przyjemności. Wyzwolone przez rewolucję seksualną od konieczności podporządkowania się takim celom jak prokreacja czy oddanie swego wysiłku dla Ojczyzny ciało ludzkie stało się „własnością prywatną”. Tym samym człowiek ponowoczesny stal się w swoich oczach bytem absurdalnym i jedyna rzecz, która pomaga mu zapomnieć o swojej bezsensowności jest coraz to nowsze sposoby wykorzystania swego ciała.
Gdy spojrzy się na człowieka przez pryzmat „zdobyczy” rewolucji seksualnej można zrozumieć dlaczego znajdują się całkiem, wydawałoby się, przyzwoite kobiety, które z pełnym przekonaniem mówią o „swoich prawach do swego brzucha”. I całkiem, wydawałoby się, przyzwoici mężczyźni, którzy uważają za słuszne wypróbować wszystkie możliwości swego ciała włącznie z homoseksualnymi. Można zrozumieć, że jedynym autorytetem dla ponowoczesnego człowieka stały się hasła reklam, które proponują coraz to nowsze przyjemności. Moralność chrześcijańska została zakwestionowana i odrzucona. W zamian za to dano hasła. Tym sposobem niewątpliwie osiągnięto poważny sukces na drodze deprawacji i niszczenia człowieka.
Kolejne lata walki z Chrystusem i Jego Kościołem – podkreślmy – walki zakamuflowanej i dlatego trudnej do odparcia, poświęcono dalszej deprawacji społeczeństw i wprowadzaniu kolejnych zmian w mentalności ludzi. Na tym polu też osiągnięto niezłe wyniki. O ile u nas, W Polsce, jeszcze nie jest tak źle, to na Zachodzie szerzy się plaga homoseksualizmu i to za społecznym przyzwoleniem. Wygrały tę bitwę kolejne hasła: tolerancja i demokracja. I znowu te hasła podano i podaje się z odwoływaniem się bezpośrednio do nauki Kościoła. Przy okazji dzieli się Kościół na mniej i bardziej postępowy, mówi się o „fundamentalizmie”, mało tego poucza się księży, biskupów i nawet samego papieża jak powinni postępować i jak nauczać. Apeluje się o „powstrzymanie fundamentalizmu”, nadając słowu fundamentalizm jak najbardziej pejoratywny sens. Jednocześnie z tym tworzy się stowarzyszenia na bazie dewiacji i nazywa się je organizacjami statutowymi. Daje się im prawo publicznego demonstrowania swojego „sposobu na używanie ciała”, nazywając to „odmiennymi poglądami”. Próbuje się uciszyć głosy ludzi, myślących trzeźwo i chcących uchronić innych, a w szczególności dzieci i młodzież, przed zgubną propagandą postępowań przeciwnych naturze. Tych ostatnich nazywa się „fundamentalistami”. Naukę Kościoła w tej materii określa się jako przestarzałą i nie uwzględniającą rzeczywistych potrzeb człowieka. Przy tym ciągle się nawołuje o tolerancję, tak natarczywie, że nawet wierzący i mądrzy ludzie zaczynają wątpić w swój zdrowy rozum.
Jesteśmy świadkami kolejnego etapu rewolucji seksualnej. Tym razem miejscem akcji jest Polska. Podkreślam to wielokrotnie w swoich wypowiedziach czy artykułach – Polska jest szczególnie znienawidzona przez wrogów Kościoła. Powód jest jasny – w Polsce jeszcze wiara jest żywa, jeszcze tu się klęka przed Bogiem i wzywa się Imienia Maryi.
I tak – kolejny etap walki z Chrystusem to próba wmówienia ludziom, że należy uznać dewiacje homoseksualne jako coś normalnego. Jeśli ktoś jest przeciwny „ marszom równości”, czyli paradom reklamującym dewiacje, staje się automatycznie nietolerancyjnym wrogiem demokracji. I wtedy organizuje się kolejne demonstracje w celu obrony zagrożonych praw demokratycznych.
Rewolty studenckie w roku 1968 wzniosły jeszcze jedno hasło: „zabrania się zabraniać”. Hasło to okazało się bardzo żywotne. Odradza się dzisiaj jako „reanimacja demokracji”. O ile „zabrania się zabraniać” odsłaniało własny brak logiki nie tylko w semantyce, ale i w treści, to hasło „reanimacja demokracji” jest bardziej eleganckie. Sugeruje ono, że nasza demokracja jest chora i to z naszej winy, winy „fundamentalistów” i ostatni czas, by ją uzdrowić. A uzdrowić ją można przez demonstrowanie poparcia dla dewiantów. Pokazując jednocześnie światu, że w Polsce walczy się z ciemnogrodem.
Nie wiem jakie będą kolejne ruchy inspirowane przez masonerię i innych wrogów Kościoła. Być może doczekamy się demonstracji i marszów wolności prostytutek, alfonsów, pedfilii, necrofilii, i innych „mniejszości”. Być może znajda się inne formy promowania kolejnych dewiacji. Nie ma powodów by ci nie demonstrowali swoich „poglądów” i nie domagali się tolerancji dla siebie.
Jedno wiem na pewno. Osoba, która będzie sprawować funkcję Rzecznika Praw Obywatelskich, jeśli chce być naprawdę rzecznikiem praw człowieka i obywatela musi się liczyć z prawami wynikającymi z prawa naturalnego. Te prawa zawarte są w prawie Bożym, w Dekalogu, a wyjaśnione w nauce Kościoła katolickiego. Jeśli nie będzie szanować i bronić tych praw nigdy nie będzie obrońcą praw obywatelskich. Będzie tylko kimś, kto powtarza hasła, czasami nawet pięknie brzmiące, ale w swej istocie wrogie człowiekowi. Jeśli urząd ten ma sprawować osoba, która wypowiada się za organizowaniem marszów „reanimacji demokracji”, to lepiej by urząd Obrońcy został nie obsadzony. Bronić człowieka można tylko jeśli się zrozumie kim jest człowiek. A człowiek bez Chrystusa jest nikim. Wielokrotnie powtarzał to Kościół w swej nauce, a w ostatnich latach nieustannie podkreślał to Jan Paweł II. Chrystus wyswobodził człowieka ku wolności (por. Ga 5, 1) i tylko w tej wolności Chrystusowej człowiek jest prawdziwie wolny. Ci, którzy nadużywają naukę Chrystusa i udają obrońców człowieka zasadniczo są jego wrogami.