Maria K. Kominek OPs
Usta Kościoła czy usta człowieka
Artykuł opublikowany w "Naszym Dzienniku" Nr 32 (2442) we wtorek 7 lutego 2006 w dziale "Myśl jest bronią"
W "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej" (30.01.2006), ukazał się wywiad Mikołaja Lizuta z o. Tadeuszem Bartosiem OP. Rozmowie nadano tytuł "Usta Kościoła", co ma sugerować, że przez kapłana udzielającego wywiadu przemawia Kościół. A że "Gazeta Wyborcza" od dawna stara się przekonać swoich czytelników, że istnieje "Kościół postępowy", "lepszy", "przyszłościowy", to mają oni prawo rozumieć wypowiedź o. Bartosia jako wyraz opinii właśnie tego "Kościoła postępowego", Kościoła innego niż ten "dawny, tradycyjny". Niestety, ta manipulacja się udaje. By przekonać się o jej skuteczności, wystarczy poczytać różne wypowiedzi na forach internetowych. Wielu młodych ludzi jest zafascynowanych "odwagą i otwartością" o. Bartosia. Przeciwstawiają jego poglądy nauczaniu Kościoła i znajdują w nich usprawiedliwienie dla swojego postępowania, gdy nie jest ono zgodne z moralnością katolicką. W ten sposób wywiady o. Bartosia przestają być tylko wyrazem kontestacji Kościoła, ale stają się wyraźnym niebezpieczeństwem dla dusz.
W lipcu ubiegłego roku ojciec T. Bartoś udzielił wywiadu temu samemu dziennikarzowi "Gazety Wyborczej". Bronił wtedy homoseksualistów chcących publicznie demonstrować swoją dewiację i krytykował ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego za niedopuszczenie do parady gejów i lesbijek.
Tak jak wówczas, tak i teraz nie mogę przejść obojętnie nad głoszonymi publicznie poglądami o. Bartosia. Nie tylko dlatego, że są to poglądy - delikatnie mówiąc - co najmniej kontrowersyjne. Każdy ma prawo do własnych poglądów. Nie każdy jednak ma prawo głosić je publicznie. Ksiądz, a tym bardziej dominikanin, członek zakonu ustanowionego dla obrony prawdy, nie może publicznie głosić tego, co jest niezgodne z nauką Kościoła.
Jest mi niezmiernie przykro, że muszę zabrać głos w tej sprawie. Jako świecka dominikanka należę do tego samego zakonu, do którego należy o. Bartoś. Sprawa jest więc dla mnie podwójnie bolesna. Z jednej strony głoszone są poglądy, które stanowią bezpośrednie zagrożenie dla dusz, z drugiej - głosi je mój brat! Jednak - powtarzam jeszcze raz - nie wolno przemilczeć takiej wypowiedzi. Poza tym o. Bartoś kilkakrotnie podkreśla, że interesuje go dyskusja. Po raz kolejny więc zapraszam go do dyskusji, takiej jakiej on pragnie - dyskusji, w której wartość sądu wynika przede wszystkim z wartości uzasadnienia.
Negacja prawd wiary
Przejdźmy teraz do tez głoszonych przez o. Bartosia. We wspomnianym wywiadzie można wyróżnić cztery podstawowe, każda z nich jest wielowątkowa.
Pierwsza to sens i istota zakonności - bardzo poważnie, choć w sposób subtelny, zanegowane.
Druga to "tradycyjność" Kościoła w Polsce na tle sytuacji Kościoła w Niemczech i Francji, przy czym Kościół w Polsce przedstawiony jest jako obskurancki i wsteczny.
Trzecia dotyczy ulubionego tematu o. Bartosia - homoseksualizmu, widzianego z pozycji sympatyka.
I wreszcie czwarta - to teza kontestująca dogmatykę i przez to niezwykle niebezpieczna. Choć w wypowiedzi o. Bartosia nie ma expressis verbis zaprzeczenia dogmatu, jest jednak zanegowanie i nawet wyśmiewanie najważniejszych prawd naszej wiary.
Nie sposób ustosunkować się w jednym artykule do wszystkich wątków podjętych przez o. Bartosia. Mogłoby to zanudzić Czytelnika i zaciemnić obraz niebezpieczeństwa kryjącego się w jego wypowiedziach. Dlatego skupię uwagę na tym, co wydaje się najistotniejsze. Zacznę od zanegowania nauki Kościoła o Matce Bożej i o Najświętszej Eucharystii.
Oto, co mówi o. Bartoś: "Gigantyczny konflikt na początku XVI wieku wywołało rozumienie Eucharystii - 'symboliczne' zaczęło oznaczać nierealne. Wcześniej tak nie było. Z drugiej strony realność zaczęto rozumieć fizykalnie, na modłę nowożytną, co wpłynęło na inne, bardziej subtelne, lecz także zdeformowanie oryginalnego przekazu religijnego. Od tego czasu wierni niejednokrotnie wyobrażają sobie obecność Chrystusa w hostii konsekrowanej na sposób fizyczny, a nie sakramentalny, tj. symboliczny".
Otóż ponieważ o. Bartoś bardzo ceni, jak sam podkreśla w wywiadzie, "formułowanie sądów na podstawie zdobywanej własną pracą wiedzy", a ja zdobywam wiedzę, czytając dokumenty Kościoła, pozwolę sobie przypomnieć, że o wiele wcześniej, zanim pojawiła się w XVI wieku herezja Lutra, dyskutowano nad problemem obecności Chrystusa w Najświętszej Eucharystii. Już na początku II wieku św. Ignacy Antiocheński pisał, że "Eucharystia jest Ciałem naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, tym Ciałem, które cierpiało za nasze grzechy" (List do Smyrneńczyków, VII). Nie ma tu mowy o symbolicznym rozumieniu Eucharystii.
W XI wieku Berengariusz, po kilkakrotnym odrzuceniu jego nauki o Eucharystii, wreszcie podpisał prawowierne wyznanie wiary, w którym czytamy: "Chleb i wino, które są na ołtarzu, przez tajemnicę świętej modlitwy i przez słowa Zbawiciela naszego, substancjalnie zostają przemienione w prawdziwe, właściwe i ożywiające Ciało i Krew Jezusa Chrystusa Pana naszego, i że po konsekracji są tym prawdziwym Ciałem Chrystusowym, które - zrodzone z Dziewicy - wisiało na krzyżu... Ta obecność jest nie tylko symboliczna, ale we właściwościach natury i prawdziwości substancji".
I wreszcie Sobór Trydencki (XVI wiek). Przytoczmy tylko jeden kanon: "Jeśli ktoś przeczy temu, że w Najświętszym Sakramencie, Eucharystii zawarte są prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc twierdzi, że tam jest tylko jako w znaku, obrazie lub poprzez swoją moc - niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych".
Myślę, że nie potrzeba więcej cytować dokumentów Kościoła. Nie wątpię, że o. Bartoś jako filozof zna znaczenie terminów "substancja" i "symbol" i wie, jaka jest między nimi różnica. Podejrzewam również, że wie, iż pojęcia "sposób sakramentalny" i "sposób symboliczny" nie są tożsame. Jaki jest więc cel, by mówić, że dopiero w XVI wieku "symbolicznie zaczęło oznaczać nierealnie"? Jaki jest cel ukazania wiernych jako ludzi zacofanych i wyobrażających sobie Chrystusa obecnego w Eucharystii na sposób "fizykalny"? I na czym polega ta domniemana wyobraźnia na sposób "fizykalny"?
Obawiam się, że o. Bartoś nie przyjmie jako dowodu realnej obecności Chrystusa Pana w Eucharystii ani cudu z Lanciano, ani innych cudów eucharystycznych. Obawiam się, że wiara w te cudy może kojarzyć się mu z tym, co nazwał w omawianym wywiadzie "religijnością bardziej rytualistyczną aniżeli refleksyjną". Według niego, na taką religijność skazani są księża diecezjalni, on zaś został dominikaninem, by mieć możliwość bardziej rozumowo podchodzić do teologii i poszukiwać rozumienia wiary.
Znieważył Matkę Bożą
Kościół katolicki zawsze głosił jedność między rozumem i wiarą. To "dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy" (encyklika "Fides et ratio"). Jednak wiara musi być katolicka, inaczej rzecz biorąc - nie można kwestionować dogmatów uroczyście ogłoszonych przez Kościół. A z tym mamy do czynienia w wypowiedzi o. Bartosia. I nie tylko z zaprzeczeniem dogmatu, również ze świadomym (lub nieświadomym) myleniem dwóch dogmatów maryjnych.
Otóż pytanie dziennikarza brzmi tak: "Mówi Ojciec, że stosunek do seksu w Kościele jest uwarunkowany kulturowo, a nie teologicznie. Skąd więc dogmat o niepokalanym poczęciu?".
Ojciec Bartoś odpowiada: "System przekazu religijnego jest zawsze symboliczny. Antropologowie kultury twierdzą, że epifania boskości - narodzenie z dziewicy - to stały motyw wielu religii".
I nieco dalej, po fragmencie dotyczącym obecności Chrystusa Pana w Eucharystii, mówi: "Podobnie zdarza się dziś mówienie o dziewictwie Matki Bożej na poziomie ginekologicznym. Skłania nas do tego mentalność nowożytna, co jednak jest wypaczeniem idei religijnej, wynikającym zapewne z niskiej kultury teologicznej. Proste tłumaczenie języka symboli na język fizykalny zawsze prowadzi do karykatury. Trzeba więc nam wracać do głębszego rozumienia symbolu, także symbolu religijnego, który nie oznacza jakiejś fikcji, ale w bogaty i wielowątkowy sposób wskazuje na rzeczywistość ukrytą: 'symbol daje do myślenia'".
Proszę zauważyć - pytanie dotyczyło Niepokalanego Poczęcia, a o. Bartoś mówi o dziewictwie i to w typowo laicki sposób: wszystkie religie mają motyw dziewictwa. Czyżby o. Bartoś nie wiedział, co to jest Niepokalane Poczęcie? Czyżby nie wiedział, że to pojęcie nie oznacza dziewiczego poczęcia? Ignorancja? Zamierzony zamęt? Brak szacunku? Brak wiary? Zwykłe lekceważenie?
Można wybaczyć dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", że nie wie, co rozumie się pod pojęciem "Niepokalane Poczęcie". Nie można jednak wybaczyć takiej ignorancji dominikaninowi! Dogmatów maryjnych nie ma aż tak wiele, by nie można ich było zapamiętać. Jest ich zaledwie cztery, dwa z nich zostały w cytowanej powyżej wypowiedzi zakontestowane. Pierwszy o dziewictwie Maryi - przez porównanie do narodzenia z dziewicy w różnych religiach, a drugi - o Niepokalanym Poczęciu - przez zwykłe pomijanie. Jednak przypomnijmy: "Jeśli ktoś nie wyznaje... że święta zawsze Dziewica i niepokalana Maryja... w ostatnich czasach w sposób szczególny i prawdziwy, bez nasienia, z Ducha Świętego poczęła, bez naruszenia dziewictwa porodziła i pozostała także dziewicą po narodzeniu - niech będzie wyłączony (Sobór laterański, kanon 3; rok 649).
Jak można powyższe słowa traktować symbolicznie? Wydaje się, że są jasne i nie ma tu żadnego symbolizmu. Chodzi o rzeczywistość, która raz tylko miała miejsce w historii i nigdy się nie powtórzy.
Taka jest rzeczywistość i nie ma potrzeby dodawania dosadnych przymiotników. Mówienie o "dziewictwie Matki Bożej na poziomie ginekologicznym" jest samo w sobie oburzające. Nie godzi się tak mówić o Matce Bożej. Nikomu się nie godzi, tym bardziej kapłanowi Jej Syna. Być może cechuje nas "niska kultura teologiczna" (według słów o. Bartosia), ale nie cechuje nas brak szacunku dla Boga i Jego Matki. Być może jesteśmy zaściankiem, ale zaściankiem kulturalnym i wiernym Maryi. I nawet jeśli ktoś utracił wiarę, powinien się z tym liczyć.
W krzywym zwierciadle
Powróćmy do wywiadu i przyjrzyjmy się kolejnej tezie o. Bartosia - chodzi o zakonność. Nie będę się rozwodzić nad takimi rozważaniami, które same w sobie są wyrazem lekceważenia dla zakonu i zakonności jako takiej. Bo czym innym może być powiedzenie: "Ubóstwo zakonne to sytuacja dosyć komfortowa. Jestem utrzymywany przez klasztor. Widzi pan mój pokój? Ładny, wygodny i w świetnym punkcie miasta. Nie wiem, ile musiałbym zarabiać, żeby mnie było stać na wynajęcie takiego lokum. W dodatku nie płacę za wodę, ogrzewanie, telefon".
Być może o. Bartosiowi chodziło tylko o bon mot, o takie powiedzonko, którym rozbawi swego rozmówcę. Lecz chyba nie chodzi mu o intelektualne "zabłyśnięcie", gdy kontestuje to, co jest podstawą zakonności jako takiej. Dla o. Bartosia cała zakonność jest przeżytkiem. Tak jak habit, który "wygląda jak przebranie", tak i "mentalność zakonna jest przeżytkiem", a "wiele elementów życia zakonnego to anachronizm". A Zakon Dominikanów jest tylko zwykłą organizacją, choć co prawda "u początków był nowoczesną korporacją o demokratycznej strukturze, wymyśloną i kierowaną przez wykształconych ludzi, profesorów uniwersyteckich". Dziwne słowa w ustach zakonnika. Czyżby nie wiedział, czym jest powołanie założyciela? Czy widzi zakony lub zgromadzenia jako "wymyślone" instytucje? Czy nie wie, że zakony powstają nie dzięki sprytowi i zdolności organizatorskich ich założycieli, a dzięki "Temu, który swój Kościół ubogaca stale nowym potomstwem" (Konstytucja Podstawowa Zakonu Kaznodziejskiego, 1). Wreszcie - czy o. Bartoś wie, że patriarcha zakonu, św. Dominik, nie był profesorem uniwersyteckim, lecz księdzem, kanonikiem w Osmie, który stał się mnichem żebrzącym i założył zakon "dla kaznodziejstwa i zbawienia dusz" (Konstytucja 2).
Jeśli zakonnik widzi w swoim zakonie tylko "korporację", nic dziwnego, że nie rozumie, jaka jest wartość życia zakonnego i stawia ponad nią indywidualizm.
Mówi o. Bartoś z zachwytem, że "wielkość dominikanów francuskich polega na tym, że każdy z nich musi sam zdecydować, czym się chce zająć".
Jednocześnie ubolewa, że "sprawa posłuszeństwa w zakonach nie jest poparta jakąś refleksją". W jego opinii, "fałszywe rozumienie posłuszeństwa sprawia, że lekceważy się aspiracje młodych ludzi, zakazuje się tego, na czym im zależy, o czym marzą. Takie upodlenie unieszczęśliwia zakonników. Religijność staje się uzasadnieniem nieczułości, w sytuacjach skrajnych zaczyna wyrażać się w okrucieństwie".
Czy warto polemizować z tą wypowiedzią? Na pewno nie. Jeśli ktoś traktuje skierowanie na placówkę jako "traumatyczne przeżycie", a posłuszeństwo ogranicza tylko do przejścia z jednego klasztoru do drugiego - oznacza to, że nie zrozumiał, na czym polega posłuszeństwo. Przykre jest tylko to, że dominikanin przedstawia życie zakonne w krzywym zwierciadle. To samo dotyczy wypowiedzi o. Bartosia odnośnie do ubóstwa i czystości.
Zdrowa nauka, a nie herezje
Temat czystości jest dla o. Bartosia dobrym powodem do zaatakowania "Kościoła tradycyjnego", który rzekomo nie potrafi pogodzić się z seksualnością człowieka i "upiera się" przy celibacie księży. Autorytetem dla o. Bartosia w tej dziedzinie jest Eugen Drewermann (doktor teologii, samodzielny pracownik naukowy, ksiądz; w 1991 roku został suspendowany przez Watykan, pozbawiono go prawa wykładania teologii katolickiej, a następnie zawieszono w czynnościach kapłańskich). Z jego wypowiedzi można wnioskować, jak bardzo ceni sobie takich teologów, jak wspomniany Drewermann, jeśli ubolewa nad tym, że Papież Jan Paweł II nie chciał rozmawiać "ze swoimi opozycjonistami w Kościele: z Hansem Küngiem, Eugenem Drewermannem, nie dyskutował z teologami wyzwolenia. On miał poczucie misji, a taki dialog był poza nią. Nie chciał za bardzo rozmawiać na temat zmian w kościelnych strukturach, władzy, kwestii kobiet, celibatu itd. To był charyzmatyczny duchowny ukształtowany przed Soborem: niezwykle zdyscyplinowany, wierny, z ogromnym wewnętrznym rygorem i składający ofiarę z własnego życia. Tego oczekiwał od duchownych, więc pewnie gdy docierało do niego 'pyskowanie' współczesnych teologów, można by powiedzieć żartobliwie - wyluzowanych chłopaków w krawatach (tak często chodzą księża w Niemczech) - na temat demokracji w Kościele, mocą swego urzędu zamykał im usta".
Powyższy cytat domaga się koniecznie komentarza. Küng, Drewermann, teologowie wyzwolenia w ustach o. Bartosia stają się "opozycjonistami" Jana Pawła II. Nie każdy musi znać te nazwiska. I nie każdy wie, że Küng, podobnie jak Drewermann ma odebrane prawa nauczania w imieniu Kościoła, a teologia wyzwolenia została potępiona przez Kościół. I to nie z powodu opozycji do Jana Pawła II, a dlatego że głoszone przez nich tezy są przeciwne nauce Kościoła. Jan Paweł II nie był przedsoborowym despotą, który "mocą swego urzędu zamykał usta" wyzwolonym teologom, ponieważ byli w "opozycji" do niego. Był dobrym ojcem, który dbał o Kościół i o zbawienie dusz. Nie mógł się zgodzić na głoszenie herezji w imieniu Kościoła!
Ojciec Bartoś wspomina, że założył przy klasztorze na warszawskim Służewie Dominikańskie Studium Filozofii i Teologii. Oto, co mówi na temat tego studium: "Zajmujemy się teologią XX wieku. W Polsce do dziś praktycznie nieznana jest myśl największych katolickich teologów naszych czasów. Nie znamy więc myślenia religijnego, które powstaje w dialogu ze współczesną filozofią czy z innymi naukami o człowieku. Ja sam w trakcie studiów teologicznych nie miałem w ogóle możliwości poznania XX-wiecznej teologii. Nie było takich wykładów".
Nikomu nie polecam uczestnictwa w tym studium. Prowadzone jest ono głównie pod kątem upowszechnienia myśli teologów, których dzieła zostały przez Kościół odrzucone lub wręcz potępione. Dla przykładu podaję kilka nazwisk wykładowców:
Erik Bergman - profesor teologii, uczeń Edwarda Schillebeeckxa i znawca jego myśli [Edward Schillebeeckx, dominikanin, kilkakrotne upominany przez Kongregację do Spraw Wiary, jego tezy pozostają w sprzeczności z nauczaniem Kościoła w ważnych punktach, por. AAS 79 (1987) 221-223].
Ottomar Fuchs - profesor teologii praktycznej uniwersytetu w Tübingen. Przyjaciel i znawca myśli głównego teologa wyzwolenia Gustavo Gutiereza OP. Teologia wyzwolenia została przez Kościół stanowczo odrzucona.
Herman Haring - profesor teologii uniwersytetu Nijmegen. Znawca myśli Hansa Künga. Należy do teologów krytycznych wobec aktualnej sytuacji w Kościele katolickim.
Ksiądz Grzegorz Ryś - historyk Kościoła w subtelny sposób kontestujący celibat.
Chyba wystarczy tyle nazwisk. Świadczy to wymownie o charakterze studium. Ojciec Bartoś ubolewa, że w Polsce nieznana jest myśl "największych katolickich teologów naszych czasów". Jaka szkoda, że nie chce się zapoznać ze zdrową teologią XX wieku, zamiast zapraszać teologów ocierających się o herezje lub jawnie heretyckich. W klasztorze na warszawskim Służewie jest bardzo bogata biblioteka. Można znaleźć tam wiele pożytecznych pozycji. Czy nie lepiej by było zapoznać ludzi młodych z dziełami wybitnych polskich teologów dominikańskich XX wieku: o. Romualda Kosteckiego, o. Feliksa Bednarskiego, o. Bernarda Przybylskiego, o. Bertranda Czyrnka i oczywiście o. Jacka Woronieckiego? Zamiast tego dostają teologię odrzuconą przez Kościół.
Wiele jeszcze można napisać o wywiadzie z o. Bartosiem. Można wspomnieć o jego niezmiennie pozytywnym nastawieniu do homoseksualistów i o krytyce niedawnej Instrukcji watykańskiej w sprawie przyjmowania homoseksualistów do seminariów. Wydaje się jednak, że to, co zostało tu omówione, w sposób wystarczający wskazuje na fakt, że przez usta o. Bartosia nie przemawia prawda. To nie "usta Kościoła", tylko usta człowieka. Być może człowieka wykorzystanego z premedytacją przez manipulatorów "Gazety Wyborczej". Jednak są to usta człowieka, który neguje naukę Kościoła i kontestuje życie zakonne, które kiedyś wybrał.
Człowieka, który potrafi mówić w sposób brzydki o Matce Bożej. Wreszcie to usta człowieka, który wykazuje się brakiem wiedzy na najbardziej podstawowe tematy wiary - nie wie, co oznacza Niepokalane Poczęcie.
Przed takim kaznodzieją należy ostrzec wiernych. Dla nich habit jeszcze nie jest przeżytkiem, lecz gwarancją głoszenia zdrowej nauki Kościoła. A tej od o. Bartosia nie usłyszą.
7 II 2006