Stanisław Krajski
Warszawa 7 stycznia 2007
„Media go ukamienowały”
To jedno z trafnych zdań wygłoszone przez jednego z wiernych pod katedrą w Warszawie w dniu 7 stycznia 2007 r. To zdanie ujawnia jakaś prawdę. Sygnalizuje jednak tylko część problemu wobec którego nas postawiono.
Stała się rzecz przerażająca. Kościół został boleśnie zraniony. Triumfują jego przeciwnicy, wszyscy ci, którzy marzą o tym, aby był słaby, aby przestał być sobą, aby poddawał się wpływom tego świata i wprost go słuchał.
Co się stało i dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie jest wielowątkowa i trudna i sądzę, że do końca niemożliwa. Jest tu wiele niejasnych, wręcz nieczytelnych wątków i aspektów.
Kilka kwestii jednak nie budzi, moim zdaniem, wątpliwości.
Kościół zawsze bronił swojej autonomii. Należy ona do jego istoty. To Chrystus go ustanowił i to Chrystus ustanowił tryb oceniania, powoływania i odwoływania jego pasterzy. O procesie tym decyduje Zastępca Chrystusa na ziemi – Papież. Podejmuje on swoje decyzje po wysłuchaniu propozycji lokalnego kościoła hierarchicznego i odbyciu z nim konsultacji. Wszelkie oceny i decyzje nalezą jednak, podkreślmy to, tylko do niego. Wszystkie osoby próbujące to zmienić, próbujące wywrzeć wpływ na charakter tych decyzji, a przede wszystkim ci, którzy próbują je wymusić postępują wbrew woli Chrystusa i godzą w Kościół zmierzając chcąc nie chcąc do jego osłabienia i współpracując aktywnie chcąc nie chcąc z tymi, którzy są jawnymi wrogami Chrystusa i chcą zniszczenia Kościoła.
Na przełomie 2006 i 2007 r. naruszona została autonomia Kościoła. Ostatecznie podjęto w nim bowiem decyzje, których charakter, termin podjęcia i tryb zostały wyznaczone przez czynniki zewnętrzne w stosunku do Kościoła, przez ludzi nie mających z nim nic wspólnego.
W moim głębokim przekonaniu wszystkie te osoby, które będąc w Kościele:
- przyczyniały się do zaistnienia tych faktów;
- które wyciągały na światło dzienne różne „dokumenty”;
- które dokonywały negatywnych ocen Arcybiskupa;
- które wprost lub pośrednio domagały się Jego ustąpienia;
- których słowa czy czyny podsycały atmosferę zaszczuwania Arcybiskupa;
- które występując publicznie nie domagały się pozostawienia tej sprawy w gestii tylko Kościoła
ponoszą pełną odpowiedzialność za wszystkie negatywne dla Kościoła skutki jakie się pojawiły i być może pojawią w przyszłości.
Największą odpowiedzialność ponoszą wszyscy ci, którzy ujawniali „fakty” i doprowadzili do publicznej „debaty” na ten temat.
Postąpili jak wrogowie Kościoła, postąpili jak ci, którzy świadomie chcą go osłabić i zmierzają do jego zniszczenia.
Jak na ich miejscu postąpili by katolicy wierni Bogu i Kościołowi, kochający Boga i Kościół, katolicy, którzy nie zrobiliby niczego, co choćby mogło w niewielki sposób zaszkodzić Kościołowi?
Nie doprowadzaliby do zgorszenia. Nie szargaliby publicznie Kościoła i Jego pasterza, nie dawaliby poganom okazji do ataku na Kościół. Postąpiliby zgodnie ze wskazaniami Chrystusa i Kościoła przekazując posiadane przez siebie dane, swoje wątpliwości odpowiednim władzom w Kościele, w tym papieżowi.
Moim zdaniem władze państwa polskiego nie zareagowały niestety na to, co działo się w mediach w taki sposób w jaki powinni zareagować ci, który reprezentują Polskę – kraj, naród i państwo, których królową jest Matka Boża.
Moim zdaniem powinny głośno i stanowczo w bardzo zdecydowany sposób i wielokrotnie przywoływać media do porządku, zwracać uwagę społeczeństwu na to, ze naruszają one autonomię Kościoła i godzą w niego.
Media publiczne pod zarządem Bronisława Wildsteina zachowywały się tak jakby były w rękach wrogów Kościoła objawiających wrogość wobec niego w sposób zakamuflowany i manipulacyjny, bo pod płaszczykiem bezstronności. Świadczyły o tym komentarze pracowników tych mediów i dobór osób wypowiadających się i komentujących zdarzenia i wypowiedzi, które pojawiły się w innych mediach. Jawnym i niezbitym dowodem na to był kilkugodzinny program wieczorem 6 stycznia 2007 r. w TVP 3. Podczas trwania tego programu w dolnym lewym rogu ekranu widniał cały czas napis: „Zatrzymać ingres”.
Należy wyrazić podziękowanie Prymasowi Polski kard. Józefowi Glempowi, który na Mszy św. w Katedrze, która została odprawiona w miejsce ingresu wygłosił przemówienie najlepsze chyba jakiego tylko można było się spodziewać w tym miejscu, czasie i okolicznościach.
Należy też cieszyć z reakcji tych licznych wiernych zgromadzonych na tej Mszy św., którzy wyrazili opinię Ludu Bożego okrzykami „Nie” (gdy Abp. Stanisław Wiegus składał rezygnację) i „Zostań z nami”.
A co z nami, w pierwszym rzędzie katolikami z diecezji, którą objął Abp Stanisław Wielgus oraz pozostałymi katolikami w Polsce? Czy nie zgrzeszyliśmy jakimś zaniedbaniem w tej trudnej sytuacji?
Myślę, że jednak możemy mieć sobie wiele do zarzucenia.
Nastąpił bezprecedensowy atak na Kościół, wywierano na niego i na Abp. Stanisława Wielgusa wielką presję. Arcybiskup mógł się czuć opuszczony i zaszczuty.
Mogliśmy przeciwstawić temu atakowi naszą zdecydowaną, katolicką, wierną Bogu i Kościołowi postawą – postawą, która wyrażałaby wsparcie dla nowego ordynariusza jako dla tego, kogo papież nominował na to stanowisko, jako dla naszego Pasterza mianowanego w ramach procedur ustanowionych przez Chrystusa, a więc tego kto w naszej diecezji reprezentuje papieża i Chrystusa. Było bardzo mało czasu, ale jednak można było gromadzić się pod siedzibą biskupa i pokazać, ze lud Boży trwa przy papieżu i Kościele niezależnie od wszystkiego, niezależnie od tego, co zrobią i powiedzą poganie. Taka manifestacja odbyła się 7 stycznia. Być może historia potoczyłaby się inaczej, gdyby takie manifestacje odbywały się 3, 4, 5, i 6 stycznia. Wielka jest siła ludu Bożego i wielka jego odpowiedzialność, gdy pozostaje bierny w trudnych momentach dla Kościoła.
Niektórzy katolicy opierają swoje sądy na gdybaniu co by było, gdyby abp Stanisław Wielgus pozostawał pasterzem Warszawy. Takie gdybanie nie ma sensu. Bóg wybiera różne, zaskakujące często dla nas drogi. Być może, cała ta sytuacja byłaby bardzo pozytywna z punktu widzenia wiary, dobra Kościoła i Polski. Być może doprowadziłaby do oczyszczenia i wzmocnienia wiary i Kościoła.
Moim zdaniem Bóg postawił nas przed wielkim egzaminem i ktoś tego egzaminu w Kościele nie zdał.
Kościół objawił się jako wewnętrznie podzielony i to w takim momencie, gdy powinien bezwzględnie mówić jednym głosem.
Kilku kapłanów i jeden biskup przytakiwało mediom, w jakiś sposób przyłączało się do ich agresji. Byli nawet tacy kapłani, którzy krytykowali homilię Prymasa wygłoszoną w katedrze.
Może my świeccy też nie zdaliśmy tego egzaminu?
Wszystkie te wydarzenia, tak to odczytuję, umocniły bardzo moją wiarę i skłoniły mniej do aktywniejszych działań jako katolika, do przyjęcia postawy zwiększonej wierności Bogu i Kościołowi. Mam nadzieję, że takie będą skutki tych wydarzeń w szerszym wymiarze.
Bóg stawia nas przed nowym egzaminem. Sprawa abp. Stanisława Wielgusa to, moim zdaniem, wierzchołek góry lodowej, początek wielkiej podjazdowej wojny z Kościołem, w ramach której sprzymierzą się wszystkie siły mu niechętne i wrogie.
Musimy wszechstronnie przygotować się na tę wojnę, umocnić się na nią wewnętrznie, opracować taktykę, abyśmy w przyszłości nie mogli sobie niczego zarzucić, byśmy sprostali zadaniom jakie stawiać będzie przed nami Bóg.
W dniach 2-7 stycznia 2007 rozmawiałem na temat sprawy abp. Stanisława Wielgusa, głównie telefonicznie, z wieloma katolikami. Z wypowiedzi wielu z nich wynikało, że nie rozumieją do końca czym jest Kościół. Jedna z gorliwych katoliczek, gdy zadałem jej pytanie, jeszcze przed informacją o rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa, „w jaki sposób mamy się zachować wobec nowego ordynariusza?” stwierdziła: „To mnie nie interesuje. Jesteśmy my i Chrystus”.
Niestety wielu katolików zapomniało, że nie ma zbawienia poza Kościołem, że Bóg działa przez Kościół, za pośrednictwem Papieża, Biskupów, kapłanów, że bez biskupów, bez ordynariuszy wybranych i mianowanych w sposób autonomiczny przez sam Kościół tego Kościoła nie będzie.
Wielu katolików zapomina, że Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa, że biskup reprezentuje Chrystusa, jest Jego Wybrańcem, następcą apostołów posiadającym tą władzę i te uprawnienia, które oni otrzymali od Chrystusa.
Jednym zatem z wielu zadań jakie czekają nas w przyszłości jest przypominanie tych prawd i ugruntowywanie wśród katolików głębokiego przeświadczenia, że nie może być mowy o wierności Panu Bogu i o zbawieniu bez wierności Kościołowi, że nie można kochać Pana Boga nie kochając Jego Kościoła, że nie można zarazem czynić dobra i uderzać w Kościół. Takie dobro będzie tylko pozorem dobra, a w istocie służbą szatanowi.
Musimy też pamiętać o tym, że im bardziej będzie słaba hierarchia tym bardziej my świeccy musimy być silny, tym więcej spadnie na nas odpowiedzialności i obowiązków.
Wydarzenia przełomu 2006 i 2007 roku przynoszą nam różne nauczki. Jednak z nich jest następująca: na słabość hierarchii nie reagujmy krytyką czy jakąkolwiek inną negacją, która może osłabić Kościół, która dziś w obliczu zwiększonego ataku na Kościół może tylko przysparzać korzyści jego wrogom. Reagujmy dawaniem świadectwa swojej wierności Bogu i Kościołowi, czynami służącymi Bogu i Kościołowi, miłością, a jak będzie trzeba aktami męczeństwa. I cały czas reagujmy modlitwą. Dziś Kościół, hierarchia, kapłani, świat, poganie, wrogowie Kościoła i my wszyscy bardzo jej i jej owoców potrzebujemy.
7 I 2006