Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Maria K. Kominek OPs
Uzdrowienie czy...

Od lat staram się wskazywać na wszelkie zagrożenia dla Kościoła, a co za tym idzie i dla każdego człowieka. Od lat próbuję przekazać, że nie mamy prawa bagatelizować pewnych zjawisk i nie mamy prawa uspakajać się myśląc: „u nas jeszcze nie jest tak źle”. To, że u nas jeszcze w kościołach nie braknie ludzi nic nie oznacza. I nawet jeśli statystyki na razie wykazują stosunkowo niewielki spadek uczestnictwa w życiu Kościoła – to także jeszcze nic nie oznacza. W tym przypadku nie tak ważne jest to, ilu ludzi chodzi do kościoła, istotniejsze jest to w co oni wierzą i w jakim celu uczestniczą w nabożeństwach. I w jakich nabożeństwach uczestniczą. Statystyki nam pokażą zależność uczestnictwa od miejsca (miasto czy wieś) i od zaangażowania w grupach i ruchach. Będą to jednak tylko suche liczby, które nie wykazują zagrożeń, o których należy mówić bardzo głośno! Takich zagrożeń jest wiele, lecz o nich mówi się bardzo mało lub wcale się nie mówi. Zajmiemy się tu tylko jednym z nich – tzw. uzdrowieniem międzypokoleniowym
Jakiś czas temu miałam pewne wątpliwości – czy w ogóle powinno się pisać na ten temat. Zjawisko wydawało się marginalne, pojawiało się zasadniczo tylko w grupach Odnowy i wydawało się, że szybko zostanie wyeliminowane z praktyki duszpasterskiej. Moje rozumowanie szło więc w tym kierunku – po co o tym pisać i tym samym kusić czytelnika chęcią poznania kolejnej nowinki, proponowanej przez mniej rozważnych duszpasterzy lub liderów grup? Jednak z biegiem czasu okazało się, że wraz z innymi kontrowersyjnymi zjawiskami przekroczyło progi Odnowy, powędrowało przez grupy medjugoryjskie do innych ruchów i zataczając coraz to szersze kręgi – dotarło do zwykłych parafii. Wraz z tzw. „spoczynkiem w Duchu” (o którym tu nie będziemy pisać, będzie on bowiem przedmiotem osobnego artykułu) „uzdrowienie międzypokoleniowe” stało się „hitem” duszpasterskim. O ile obserwuje się coraz mniejsze uczęszczanie na tradycyjne nabożeństwa (majowe czy czerwcowe), to wystarczy, by ludzie dowiedzieli się, że w jakieś parafii jest nabożeństwo z jakimkolwiek uzdrowieniem – natychmiast kościół jest pełen.
Ktoś by powiedział – co złego w uzdrowieniu. Przecież Chrystus też uzdrawiał chorych. Oczywiście – nic złego nie ma, wręcz przeciwnie – Matka Boża też uzdrawia w swoich sanktuariach. „Uzdrowienie”, o którym będziemy tu mówić jest jednak zupełnie innego typu i niewątpliwie nie ma nic wspólnego z nauka katolicką!
Czas już przejść do meritum. Co rozumie się pod „uzdrowienie międzypokoleniowe”? W dużym skrócie problem można przedstawić tak. Podstawą jest założenie, że grzechy naszych przodków wpływają na nasze obecne życie. Wpływ ten jest wieloraki – może być duchowy, ale również i cielesny, wyrażać się jakąś chorobą, może też być związany z życiem społecznym – na przykład powodować kłopoty i niepowodzenia. Jeśli tak, jeśli nasi przodkowie obciążyli nas różnymi swoimi grzechami i my nie wiedząc o tym cierpimy – inaczej rzecz biorąc – jeśli jest jakaś choroba – to należy człowieka uzdrowić. Ta choroba jest rodzaju duchowego i wyraża się wpływem poprzednich pokoleń na nasze obecne życie (bez ograniczeń ilości tych pokoleń, choć mówi się że wystarcza sięgnąć do piętnastego czy szesnastego pokolenia wstecz). A jeśli to jest choroba duchowa – to uzdrowić można tylko modlitwą lub specjalnym nabożeństwem.
Wydawałoby się, że wystarczy dowiedzieć się jakie są podstawowe założenia, by odrzucić je w całości jako nierozumne. Wydawało by się... Ale tak nie jest. Obecnie temat ten jest bardzo modny, głosi się mnóstwo konferencji, publikuje się pseudonaukowe i pseudoduchowe książki, naucza się „uzdrowienia”, kształci się liderów... Wierni często dają się złapać w pułapkę pięknych naukowo brzmiących słów i szukają drogi dla siebie – szukają tego uzdrowienia i uwolnienia z nadzieją, że po tym skończą się ich kłopoty, bo jeśli sam „Pan” uzdrawia, to jakby mogło być inaczej.
Przyjrzyjmy się w tym miejscu pierwszej pułapce i pierwszemu zakłamaniu. Otóż nie jest możliwe udowodnić naukowo, że grzechy poprzednich pokoleń wpływają na moje życie. Dowód pseudonaukowy, przytaczany przez zwolenników „uzdrowienia”, oparty jest na dziedziczeniu cech genetycznych i obciążeniu wadami rodzinnymi. Jest to całkowicie nieuprawniony wniosek. Najpierw dziedzictwo genetyczne, które wpływa na ukształtowanie się osobnika nie jest wystarczająco poznane (poza dziedziczeniem cech fizycznych i to też w stopniu ograniczonym). I choć jest prawdą, że zdarzają się rodzinne skłonności do określonej choroby, nie jest to żadna reguła i nie można wnioskować w sposób pewny o kondycji zdrowotnej potomków. Więcej – obserwując potomka nie można sądzić o cechach dziedziczonych od przodków coraz dalszych pokoleń. Podobnie z obciążeniami rodzinnymi. Choć rzeczą jasną jest, że trudniej jest zostać abstynentem, gdy pochodzi się z rodziny alkoholików, nikt jeszcze nie udowodnił, że dziecko alkoholika zostanie alkoholikiem, ani że dziecko genialnego pisarza zostanie pisarzem. Odwrotnie – życie pokazuje, że dzieje się inaczej i może się zdarzyć tak, że syn alkoholika i syfilityczki stanie się tak jak Beethovenem genialnym muzykiem.
I tu jest właśnie pierwsza pułapka. Współczesny człowiek chętnie słucha „naukowców” i wierzy, że jeśli może nastąpić obciążenie dziedziczne w sferze fizycznej, to na pewno następuje i duchowe. A jeśli można leczyć choroby fizyczne, to dlaczego by nie leczyć i duchowych? Przecież Kościół zawsze mówił o uzdrowieniu duchowym. Należy więc dążyć do uzdrowienia. Tak sobie rozumuje współczesny człowiek i nie widzi, że wpadł w pułapkę i uwierzył kłamstwu. Bo i owszem – Kościół mówił i mówi o uzdrowieniu duchowym z własnych grzechów, nawoływał i nawołuje do oczyszczenia się z grzechów w sakramencie pokuty, do stanięcia w prawdzie o sobie przed Bogiem. Powtórzmy jeszcze raz – własny rachunek sumienia, własne grzechy – inaczej rzecz biorąc – moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Nie wina moich przodków.
Idźmy jednak dalej. Wiemy już, że powyższe rozumowanie nie jest wystarczające dla zwolenników „uzdrowienia”. Spróbujmy w takim razie ukazać pewne elementy tego działania „ozdrowieńczego”. Zacytujemy najpierw dwie modlitwy:

Modlitwa o miłość bez lęku:
Kładę kres wszelkim wzorcom lęku w moim drzewie genealogicznym.
Przejmuję władzę nad każdym rodzajem lęku przed odrzuceniem i niepowodzeniem.
Mówię "nie" lękowi przed: wodą, wysokością, ludźmi, sukcesem, niepowodzeniem, tłumem, kobietami lub mężczyznami, Bogiem, śmiercią, wychodzeniem z domu, zamkniętym pomieszczeniem, otwartą przestrzenią, publicznym przemawianiem, lataniem samolotem i bólem.
Panie, uświadom wszystkim pokoleniom mojej rodziny, że w miłości nie ma lęku. Tak wypełnij historię mojej rodziny swoją doskonałą miłością, aby odeszła pamięć o lęku.
Uwielbiam i błogosławię Cię, Panie.

Modlitwa o uwolnienie
Panie, staję przed Tobą i wyznaję, że moi przodkowie mogli być zaangażowani w okultyzm, spirytyzm, czary i wszelkie sposoby szukania informacji z zakazanych źródeł.
Panie, wybacz.
W imię Jezusa i w mocy Ducha Świętego, zatrzymuję i używam Twojej władzy, którą mi dałeś jako napełnionemu Duchem Świętym chrześcijaninowi.
Mając tę władzę przełamuję moc zła panującą nad moimi przodkami. Zdejmuję wszystkie klątwy, zaklęcia, czary, złe życzenia i pragnienia, voodoo, czarną magię i dziedziczne piętna - znane i nieznane. Staję przeciwko wszystkim satanistycznym ślubom, paktom, spirytystycznym więziom i duchowym połączeniom z siłami zła, i kładę kres przekazywaniu tych więzi poprzez moich przodków.
Występuję przeciwko skutkom wszystkich więzi z astrologami, mediami, wróżkami i okultystycznymi jasnowidzami.
Wyrzekam się wszelkich udziałów w seansach spirytystycznych i wróżbach, korzystania z kart Tarota, tablic do seansów spirytystycznych, astrologii i wszelkiego rodzaju gier okultystycznych. Wyrzekam się wszelkich sposobów, przez które szatan może mieć wpływ na mnie
Przerywam przepływ wszelkich szatańskich dzieł rozprzestrzeniających się przez moją rodzinę.
Panie, proszę, oddal od moich przodków wszystkie skutki angażowania się w okultyzm.
Odbieram szatanowi wszystkie obszary przekazane przez moich przodków i przekazuję je władaniu Jezusa Chrystusa. Panie, proszę Cię, wzbudź w moim rodzie świętych i pobożnych mężczyzn i kobiety - głęboko oddanych Twojej prawdzie.

(Obydwie modlitwy pochodzą z czasopisma LIST nr 5/2002).

Wydawałoby się, że wystarczy przeczytać te modlitwy i zrozumieć, że tu najwyraźniej mamy do czynienia z pokusami i działaniem złego ducha. A jednak proponuje je czasopismo, które mieni się katolickim. Czytelnik słusznie ma prawo spodziewać się, że w takim piśmie będą wydrukowane tylko sprawdzone modlitwy katolickie. Tu jednak mamy do czynienia z innymi. I o ile pierwsza jeszcze może być uważana za głupawy wytwór egzaltowanego umysłu (choć nie brak elementu świętokradczego), to druga jest typowym przykładem świętokradztwa i bluźnierstwa. Ciekawe, że redakcja pisma LIST i duszpasterze nie zauważyli tego.
Zróbmy króciutka analizę elementów tych modlitw: Powtarzają się wyrażenia typu:: kładę kres, przejmuję władzę, mówię, mając tę władzę przełamuję moc zła, przerywam przepływ wszelkich szatańskich dzieł, przerywam, odbieram szatanowi wszystkie obszary... Nie wiem czy na temat tych modlitw wypowiadał się jakiś egzorcysta (prawdziwy, z nadania biskupiego), jednak nie wątpię, że każdy z nich ostrzegłby, tak jak wielokrotnie egzorcyści podkreślają, przed samowolnymi próbami wypędzenia złego ducha. Próby takie kończą się (ostrzegają egzorcyści) na ogół odwrotnym skutkiem – dopuszczeniem złego ducha do siebie. Zwróćmy też uwagę na to, że tu wszystko dzieje się własną mocą: ja przerywam, przejmuję władzę, kładę kres. Mogę sam! Spełniła się obietnica:Staniecie się jak bogowie (por. Rdz 3, 4)
Na koniec przyjrzyjmy się zdaniu bezsprzecznie bluźnierczemu: W imię Jezusa i w mocy Ducha Świętego, zatrzymuję i używam Twojej władzy, którą mi dałeś jako napełnionemu Duchem Świętym chrześcijaninowi. Tu już chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości – „modlący się” działa w miejscu Boga, używa Jego władzy, własną mocą zrywa więzi, odrzuca, przemienia i to wszystko potrafi robić jako napełniony Duchem Świętym. Chciałoby się powiedzieć, że biskup nawet pozazdrościłby takiej władzy!
Wydawałoby się, że zacytowanie takiej modlitwy powinno być wystarczające by przekonać każdego, że mamy do czynienia z groźnym zjawiskiem uzurpowania sobie prawa działania już nawet nie w imieniu egzorcysty, gorzej – w imieniu samego Boga. Jednak – jak wiemy z praktyki – nie przekonuje to zwolenników „uzdrowienia”.
Ukażemy więc kolejne elementy tego zjawiska. Przyjrzymy się niektórym radom, które udziela o. Kosma Budzyński – wielki zwolennik „uzdrowienia”. Przed odprawieniem Mszy świętej, która ma być poświęcona uzdrowieniu rodzinnemu, należy wykonać wiele czynności. Między innymi narysować drzewo genealogiczne, najlepiej do czwartego pokolenia wstecz (jeśli nie znamy przodków – nie szkodzi, tez można się modlić) Mówi o. Budzyński: Przy imionach konkretnych przodków, których życie jako tako znamy, wpisujemy problemy, grzechy czy przypadłości, jakich doświadczali, a które pojawiają się w naszej rodzinie również w chwili obecnej. Należy wypisać wszystkie problemy aż do chwili obecnej i wszystko przemodlić. Powie ktoś – a gdzie jest tu pułapka? Otóż jest i to bardzo jawna! Prawdziwe wychowanie polega na nauczeniu szacunku dla przodków. Nie na bezsensownym ujawnianiu ich wad lub grzechów, jeśli nawet zachowała się o tym pamięć w rodzinie. Wręcz przeciwnie – należy oczyścić pamięć przodków, uwypuklić ich dobre cechy, opowiadać potomkom o ich dobrych i chwalebnych czynach, by w ten sposób ukorzenić się w rodzinie i mieć do niej szacunek. Przodków należy czcić – co zawarte jest w IV przykazaniu – czcij ojca swego i matkę swoją,(abyś długo żył na ziemi, dodaje Pismo Święte – Wj 20,12).
Otóż namawianie do grzebania się w grzechach i wadach przodków jest przeciwne temu przykazaniu. Jest łamaniem Prawa Bożego! I nie zmieni tego faktu ani odmawianie różańca (do czego zachęca o. Budzyński), ani post, ani inne modlitwy. Przekroczenie przykazania z premedytacją jest grzechem ciężkim!
Jeśli jeszcze nie przekonałam Czytelników spróbuję to zrobić przez zacytowanie kilku tzw. świadectw. Uderza ich naiwność i brak logiki.
Dziękuję Bogu za to, że mogłam uczestniczyć w spotkaniach modlitewnych dotyczących Uzdrowień międzypokoleniowych. Już pierwsze z nich sprawiło, że poczułam się tak lekko. Bóg obmył przecież z grzechów mnie i wszystkie pokolenia w mojej rodzinie. Kiedy kapłan odczytywał najcięższe grzechy, których skutki mogą być przekazywane przez pokolenia, wiele z nich dotyczyło mojej rodziny. A o ilu mogłam nie wiedzieć. Widzę skutki tych modlitw o uzdrowienie – nieustannie miałam problemy z nadrobieniem zaległości na studiach. Natomiast po uczestnictwie w pierwszym spotkaniu rozpoczęłam Nowennę do Ducha Św. w intencji studiów i już po dwóch dniach zaczęłam w ekspresowym tempie zaliczać wszystkie egzaminy i zajęcia. W ciągu miesiąca załatwiłam więcej niż przez cały rok. Pozostał mi już tylko jeden egzamin. Myślę, że to jakieś problemy nie pozwalały mi ukończyć studiów, że nie widziałam tego źródła, a zostało ono uzdrowione dzięki modlitwie.
Rzecz nieprawdopodobna – dziewczyna naprawdę uwierzyła, że problemy w nauce zawdzięcza swoim przodkom! I że nowenna może zastąpić solidnej nauki! A może zaczęła się jednak uczyć?
Po każdym kolejnym spotkaniu widzę, że Bóg coraz bardziej mnie uzdrawia i uwalnia od mojej przeszłości, że pozwala mi żyć pełnią życia i miłości. Pragnę tego, aby Bóg stworzył we mnie serce czyste i chcę „narodzić się na nowo”. Dlatego ufam, że kolejne modlitwy przyniosą dobre i trwałe owoce w moim życiu. Zachęcam wszystkich do wzięcia odpowiedzialności za grzechy przodków, by uwolnić się od ich złego oddziaływania na nas samych.
Trudno o stwierdzenie mniej katolickie – odpowiedzialność za grzechy przodków. I to wszystko, by się uwolnić od złego oddziaływania na nas samych. Nasuwa się pytanie – czy ci ludzie mogą sobie wyobrazić, że ich przodkowie mogliby działać na nich pozytywnie? I czy naprawdę nic im nie zawdzięczają? Nasuwa się też kolejne pytanie – dlaczego więc, jeśli problemem są grzechy przodków, należy spowiadać się z własnych i wyznawać, że ja obraziłem Boga, że to moja wina?
No i jeszcze jedno „świadectwo”:
Trafiłam na spotkania w Bazylice, w czerwcu odbyła się Msza św. za uzdrowienie mojej rodziny. Wcześniej razem z matką czytałyśmy książkę „Uzdrowienie międzypokoleniowe”. Podczas Mszy czytałyśmy modlitwy z niej i odcinałyśmy Krwią Chrystusa więzy nienawiści, zła. Podczas Podniesienia poczułam nagle, jak moje mięśnie się rozluźniają. Było to bardzo silne uczucie. Powoli zaczynam cieszyć się życiem i kochać siebie. Dziękuję Bogu i proszę Go o kolejne łaski.
Słowa świadczące o histerii, czy naprawdę w tym momencie nie powinien wkroczyć psychiatra? Słowa jednocześnie bluźniercze: „odcinaliśmy Krwią Chrystusa...” Może tu bardziej niż psychiatra potrzebny jest egzorcysta? Albo zwykły ksiądz, który wyłożyłby katechizm dla klasy drugiej szkoły podstawowej. To wszystko nie ma nic wspólnego z wiarą katolicką.
Na koniec opisu samego zjawiska dla lepszego zilustrowania podamy jeszcze jeden fragment listu pewnego młodego człowieka. Swoje „uzdrowienie” poprowadził on według wskazówek o. R. DeGrandis, o którym będzie mowa poniżej:
Ojciec R. DeGrandis SSJ zaproponował duszpasterzom wspólnot modlitwę przeznaczoną do odmawiania po komunii świętej i poprosił o próbę otwarcia się na słowo poznania. Uznałem, że mogę spróbować odmówić tę modlitwę w domu, przed pójściem na mszę, a wolne miejsca uzupełniać słowami, które pod natchnieniem Ducha Świętego pojawią się w moich myślach.Modlitwa obejmuje piętnaście pokoleń wstecz, osobno ze strony ojca i ze strony matkiPodczas jej odmawiania znów było mi ciężko. Chwilami zakręciła się w moim oku łza i to wcale nie ze wzruszenia, ale z jakiegoś niezrozumiałego wewnętrznego bólu.W moich myślach pojawiały się słowa: duch szyderstwa, duch nienawiści, znieważania i obelgi, rozczarowanie, zabójstwo, więzy demoniczne, brak przebaczenia Bogu za śmierci bliskich itp. Tego dnia poszedłem do kościoła. Na samym początku wyobraziłem sobie grupę ludzi - poprzednie pokolenia mojej rodziny - z którymi stanąłem przed krzyżem naszego Pana i razem z nimi przeżywałem Eucharystię.. Stałem na ich czele, przede mną Pan na krzyżu, a za mną oni. W czasie aktu pokutnego przeszedłem między nimi i razem pochyliliśmy głowy. Potem wspólnie wielbiliśmy Boga. Później rozpoczęła się liturgia Słowa Bożego. Usiadłem, słuchałem i modliłem się za zmarłych z mojej rodziny. Dalej wyznanie wiary i modlitwa wiernych.Zamknąłem oczy i bardzo gorąco prosiłem Pana o dar życia wiecznego dla moich zmarłych.W wyobraźni zobaczyłem, jak moi przodkowie przebaczają sobie wzajemnie, przytulają się do siebie i uśmiechają się. Podczas ofiarowania powierzyłem ich Panu i prosiłem za przyszłe pokolenia mojej rodziny. Podczas modlitwy Ojcze nasz mam zwyczaj wyciągać dłonie podnosząc je w górę i z zamkniętymi oczami kierować myśli do Boga. Tym razem, w wyobraźni, za moje wyciągnięte ręce chwycili moi bliscy - ubrani już w białe szaty i skupieni wokół krzyża naszego Pana. Z uśmiechem na ustach odmówiliśmy modlitwę Pańską. Wierzę, że to co ujrzałem oczyma wyobraźni stało się naprawdę, ponieważ prosiłem Ducha Świętego, aby prowadził mnie podczas tej modlitwy.
Podkreśliliśmy pewne fragmenty listu. Można w nich wyczytać wszystkie zagrożenia, o których szczegółowo powiemy później. Teraz zwróćmy uwagę na przekonanie autora listu w to, że dokonało się nie tylko pożądane „uzdrowienie” ale również i zbawienie przodków (do piętnastego pokolenia wstecz!). Dokonało się pod przewodnictwem potomka, który ich zaprowadził pod krzyż, włączył do aktu pokuty, prosił za nimi w czasie modlitwy wiernych i ponieważ oni to przyjęli (pochylili głowy w czasie aktu pokuty) mogli wejść do światłości przechodząc pod krzyż. A w czasie modlitwy Ojcze nasz już zbawieni, znakiem czego są białe szaty, modlili się wspólnie z potomkiem, któremu zawdzięczają pamięć i możliwość wejścia w światłość. Oto jak Chrystusowe zbawienie stało się niepotrzebne. Krzyż co prawda jest jeszcze w tej wizji, ale tylko jako symbol miejsca światłości. Potomek dokonał oczyszczenia swoich przodków i na nic Krew Chrystusa, przelana za nich na krzyżu.
Można się zastanawiać czy autor listu jest oszustem, kpiarzem, niezrównoważonym psychicznie czy też podlega zwykłym omamom. Odpowiedź na to pytanie jest jednak inna – jest to zwykły wierny, który dal się zwieść liderom charyzmatycznym, uwierzył ich naukom i stosuje je w swoim życiu. Na dodatek – wierzy w skuteczność tej nauki, bo stwierdza na koniec swego listu, że wszystko dokonało się naprawdę, ponieważ on o to prosił Ducha Świętego. Jest przekonany, że to jego modlitwa ma moc sprawczą. Inaczej rzecz ujmując – jest to człowiek zwiedziony na manowce, który być może własną wyobraźnię wziął za rzeczywistość lub uległ szatańskim złudom. I w jednym i w drugim wypadku – jest to człowiek, który odszedł bardzo daleko od nauki Kościoła i nie zdaje sobie sprawy z tego, ani też z ogromnego zagrożenia dla własnej duszy.

Skąd się wywodzi praktyka i idea „uzdrowienia międzypokoleniowego”? Otóż prekursorem jest dr Kenneth McAll – urodzony w Chinach anglikański lekarz terapeuta i jednocześnie misjonarz. Wiele lat swego życia spędził w Chinach, gdzie doszedł do wniosku, że istnieje związek pomiędzy niektórymi chorobami a siłami zła. Po powrocie do Anglii pracował z psychicznie chorymi, stosując w terapii również praktykę modlitwy. Łącząc doświadczenia Wschodu z praktyką lekarską doszedł do wniosku, że duchy przodków muszą odgrywać niebagatelną rolę w chorobach somatycznych potomków. Wprowadził do terapii drzewo genealogiczne. Sam niezrównoważony psychicznie chwalił się spotkaniami z Jezusem na chińskich równinach, gdzie Jezus miał go odwiedzać, by pospacerować z nim. Jego prace dały początek nowemu zjawisku – poszukiwaniu uzdrowienia w minionych pokoleniach. Na nim też powołuje się o. Robert DeGrandis, autor poczytnej książki Uzdrowienie międzypokoleniowe: osobista podróż ku przebaczeniu.
Ograniczymy się tu tylko do pobieżnej analizy treści zawartych w książce. Książce, podkreślmy bardzo poczytnej, uważanej niemalże za „biblię” wyznawców „uzdrowienia”. Zainteresowanym polecam interesujące i bardzo dobrze teologicznie i biblijnie uzasadnione rozważania ks. Andrzeja Siemieniewskiego, obecnego biskupa pomocniczego archidiecezji wrocławskiej:Głos „Przeciw” - Garść refleksji po lekturze książki O. Roberta DeGrandisa (http://www.katolik.net.pl/joomlatest/content/view/717/134/)
Wspomnimy tutaj (za ks. Siemieniewskim) tylko o podstawowych sprawach. Nauka o. DeGrandisa opiera się w dużej mierze na psychologii Carla Junga i na badaniach wspomnianego McAlla. Ks. Siemieniewski zwraca uwagę na to, że prawie w tym samym czasie, kiedy ukazała się książka DeGrandisa ukazał się watykański dokument o New Age, w którym czytamy:Carl Jung wprowadził ideę nieświadomości kolektywnej [a więc zbiorowej] i przyczynił się do «sakralizacji psychologii», które to zjawisko stało się istotnym elementem myśli i praktyki New Age. Jung wprowadził do psychologii „elementy ezoterycznych spekulacji” i mówił o archetypach, które miałyby być „formami należącymi do odziedziczonych struktur ludzkiej psychiki.
Z kolei o. DeGrandis pisze: Z nauk Junga wynika, że istnieje wyraźny związek między życiem ludzi, jest on kontynuowany poza grobem. Wygląda na to, że w naszej «osobowej» nieświadomości możemy podsumować w swoim wnętrzu emocjonalny charakter naszych przodków […]. Jeśli nie zażegnano konfliktu w rodzinie, wówczas zostanie on przekazany następnym pokoleniom […]. Z perspektywy psychologicznej można dostrzec potrzebę procesu uzdrowienia, który naprawi i odbuduje źródło powodujące szkody we wcześniejszych pokoleniach.
Porównanie obydwu tekstów powinno nas ostatecznie przekonać, że mamy do czynienia z przenikaniem New Age do Kościoła i to w sposób bardzo perfidny. Czyli z zagrożeniem, które rozgościło się na dobre w Kościele i jak na razie nic nie wskazuje na to, by miało zniknąć.
Jak się rozpowszechnia tak prędko? Prawdopodobnie ma na to wpływ prowadzony w wielu parafiach przez animatorów i ewangelizatorów bardzo popularny Kurs Filip. Piszę „prawdopodobnie”, ponieważ nie jest łatwo dowiedzieć się co dzieje się na takim kursie. Organizatorzy nie ujawniają przed kursem na czym ma polegać ich praca „ewangelizatorska”, wejść na konkretne spotkanie jest niemożliwe (trzeba uczestniczyć albo w całym, albo w ogóle). Nie mniej jednak od niektórych uczestników, którzy nie stosują się rygorystycznie do nakazu milczenia na temat kursu, można się dowiedzieć, że naucza się tam różnych modlitw, między innymi i tych o uzdrowienie międzypokoleniowe.
Okrycie tajemnicą praktyk religijnych zawsze było typowe dla sekt wszelkiego rodzaju, więc zachodzi tu usprawiedliwione podejrzenie, że wszędzie, gdzie jest jakaś mniej lub bardziej strzeżona tajemnica nie mamy do czynienia z nauką katolicką. Podobne zastrzeżenia można mieć i do praktyk o. DeGrandisa, który oprócz tego, że uzdrawia „międzypokoleniowo”, uzdrawia masowo i od różnych chorób somatycznych. I tak na przykład w trakcie liturgii odprawianej na zakończenie Konferencji Charyzmatyków w Południowej Karolinie ogłosił, że „Pan będzie dziś uzdrawiał gardło”. Po błogosławieństwie udzielonym sobie (sic!) i pozostałym zapytał kto został uzdrowiony – siedem osób podniosło rękę na znak uzdrowienia gardła, a dwunastu czuło kucie w ustach, namaszczanych duchowym olejkiem ewangelizacji, osobliwym na ten moment prezentem od „Pana”. Otóż ten sam o. DeGrandis zastrzega sobie najczęściej, że nie pozwala robić zdjęć w czasie swoich seansów, w trakcie których „usypia w Duchu setki ludzi”.
Zatrzymajmy się na chwilę na postaci samego DeGrandis. Słynny amerykański kaznodzieja jest członkiem zgromadzenia księży józefitów (powołanego do pracy z czarną ludnością Stanów Zjednoczonych). Został wyświęcony w 1959 r. Zaledwie 21 dni później umarł jego ojciec, któremu osobiście udzielił rozgrzeszenia, ostatniego namaszczenia i którego osobiście pochował. Był to pierwszy przypadek w jego kapłańskim życiu, kiedy udzielił rozgrzeszenia umierającemu. Nie wiadomo czy ten przypadek nie wpłynął na dalszy jego rozwój. Jeśli spowiadał własnego ojca przed śmiercią mogło to być dla niego wielkim i brzemiennym w skutki przeżyciem. Około roku 1970 przyłączył się do „katolickich zielonoświątkowców”, przyjął „chrzest w Duchu Świętym” i zajął się działalnością charyzmatyczną. Słynną książkę o „uzdrowieniu międzypokoleniowym” napisał wraz ze swoja sekretarka i współpracownicą Lindą Schubert. Jest ona również autorką znanej w Polsce książki Przebaczenie i pojednanie – jak przebaczyć sobie i innym.Sam tytuł książki mówi o niekatolickim podejściu do zagadnienia przebaczenia – jeśli bowiem sami będziemy sobie przebaczać – to gdzie w tym miejsce dla Boga i Jego sakramentów?
Wracając do o. DeGrandis – jest on autorem jeszcze wielu pozycji, związanych z Odnową Charyzmatyczną. Jest równie autorem głośnego protestu, skierowanego do kardynała Józefa Ratzingera, w którym żalił się, że charyzmatycy nie są rozumiani w Kościele i że nie są odpowiednio doceniani.
Swoją teorię „uzdrowienia międzypokoleniowego” stara się uzasadnić biblijnie. Jeszcze raz odsyłam w tej sprawie do ks. Siemieniewskiego. W swej polemice z o. DeGrandis zwraca on uwagę na nadużycie tekstu biblijnego. I tak DeGrandis opiera swoje wnioski na niektórych wersetach jak na przykład:Pan, Twój Bóg, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia (Wj 20,5)., „zapominając” dodać dla czytelnika nie koniecznie znającego teksty biblijne, że werset ten w całości brzmi: Pan, Bóg twój, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia […], okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia względem tych, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20,5)Jest to najzwyklejsza manipulacja tekstem, znana zresztą bardzo dobrze różnym sektom jak „Świadkowie Jehowy”.
Manipulacji tekstem biblijnym jest w książce DeGrandisa o wiele więcej. Podajmy jeszcze jeden przykład – dowód za pomocą wersetu: Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom (Ez 18,2) W tym wersecie DeGrandis widzi fundament do wprowadzania swojej nauki o „uzdrowieniu”. Nawet radzi przeczytać dokładnie pierwsze dwadzieścia wersetów księgi Ezechiela. Trudno tu zrozumieć intencje o. DeGrandis. Albo liczy na to, że jego adepci nie przeczytają dokładnie tekstu, albo po prostu sam lekceważy święty tekst. Otóż dalszy ciąg wersetu brzmi:Na moje życie – wyrocznia Pana. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu” (Ez 18,3). I nieco dalej: Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec - za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie. A jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał, a strzegł wszystkich moich ustaw i postępowałby według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie, a nie umrze. (Ez 18, 20-21)Mam nadzieję, że nie potrzeba więcej dowodów na to by pokazać, że teoria „uzdrowienia” nie ma podstaw biblijnych.
Reasumując – dwa fundamenty na których o. DeGrandis i inni zwolennicy „uzdrowienia” budują swoją teorię są chybione: pierwszy – naukowy, oparty na psychologii Junga jest wyraźnie wskazany przez Watykan jako niezgodny z nauczaniem katolickim, mało tego, zakazany ze względu na wprowadzanie elementów New Age, drugi zaś – biblijny, oparty jest o manipulację Świętym tekstem.
Na początku tego artykułu wspomnieliśmy o tym, że wprowadzanie i rozpowszechnianie teorii „uzdrowienia międzypokoleniowego” jest poważnym zagrożeniem dla wiary i dla Kościoła. Czas wskazać o jakie zagrożenie chodzi. Oczywiście chodzi o to, że dusza, która przez utratę prawdziwej wiary narażona jest na utratę zbawienia. Mówiliśmy już o elementach New Age, które wkradają się do praktyki duszpasterskiej i do pobożności wiernych. Należy zwrócić uwagę jeszcze na konkretne niebezpieczeństwa.
I tak - wprowadzenie nowej „teologii międzypokoleniowej zależności” ma co najmniej siedem bardzo negatywnych aspektów:
Pierwszy – sprawia wrażenie, że Kościół przez dwa tysiące lat nie umiał dostrzec potrzeb ludzi i dopiero teraz, dzięki natchnieniom udzielonym konkretnym osobom (nie zawsze członkom Kościoła) odkrywa rzeczy, które dotychczas nie były znane. Stawia to Kościół w niekorzystnym świetle w oczach wiernych, podrywa Jego autorytet na rzecz kilku „charyzmatyków”, którzy działają pozornie w imię „Pana”, a w rzeczywistości często we własnym. Oprócz tego nie bardzo wiadomo jaka mocą potrafią działać, gdy dochodzi do zjawisk spektakularnych (jak upadek w duchu, masowe uzdrowienia, glosolalie, święty śmiech, święte drgawki itd.)
Drugi – to lekceważenie całej nauki Kościoła o grzechu pierworodnym. Otóż jedyny grzech dziedziczony i przekazywany z pokolenia na pokolenie to właśnie grzech pierworodny z nieodmiennym skutkiem somatycznym (konieczność śmierci) i duchowym (trudności w rozeznaniu dobra i zła). Umyka zupełnie fakt, że chrzest jest tym podstawowym „uzdrowieniem międzypokoleniowym” i choć takiej nazwy nie używano, to Kościół zawsze uzdrawiał relacje międzypokoleniowe właśnie przez obmycie z grzechu pierworodnego. Dlatego wysiłek „ewangelizatorów” powinien iść w innym kierunku, w kierunku doprowadzenia jak najwięcej dusz do wiary katolickiej, a nie do przeprowadzenia spektakularnych nabożeństw.
Trzeci – prowadzi do lekceważenia jedynego pewnego środka pomocy przodkom – mszy świętej za zbawienie ich dusz. Warto tu podkreślić, że wszyscy jesteśmy świadomi tego, że nasi przodkowie mogli popełniać różne grzechy. Dlatego właśnie, nie mając pewności co do ich zbawienia często powinniśmy korzystać z Ofiary Mszy świętej i ofiarować dla nich intencje. Jeśli zbawcza Ofiara Chrystusa jednak zostaje pominięta, a zamiast tego wprowadza się modlitwy własne o usunięcie, uzdrowienie, odcięcie itd. jest to nie tylko grzech zaniedbania, ale i również grzech pychy, mający cechy bluźniercze – odmawia się bowiem Bogu uznania Jego wszechmocy, próbuje się nagiąć jego moc i wolę do swoich celów.
Czwarty – upewnia i ugruntowuje człowieka w pysze. Pod płaszczykiem działania w „mocy Ducha Świętego” staje się sam po trosze panem sobie i jak w cytowanej powyżej modlitwie chce działać zamiast samego Boga – przypomnijmy słowa tej modlitwy: używam Twojej władzy, którą mi dałeś jako napełnionemu Duchem Świętym chrześcijaninowi.
Piąty – następuje indywidualizacja przeżycia i doświadczenia religijnego. Człowiek jest w stanie wmówić sobie wszelkie skutki swojej modlitwy, poczynając od „pokoju wewnętrznego” aż do uspokojenia swego sumienia wyimaginowanym „wybawieniem” przodków od ich powiązań. Cytowaliśmy wyżej „doświadczenie” pewnego młodego człowieka, „uwalniającego” swoich przodków.
Szósty – człowiek zaczyna sam „zbawiać” siebie – Chrystus przestaje być potrzebny, zostaje zastąpiony „Panem” i sprowadzony do roli dającego moc na nakaz proszącego (który nb. natychmiast po wymówieniu prośby dziękuje za jej spełnienie). Sam Duch Święty przestaje być Osobą Boską, tylko mocą, która ma napełnić człowieka i dać mu siłę działania w wybranym przez niego kierunku.
Siódmy – nie ma możliwości w sposób prosty rozeznać w jako sposób dokonują się spektakularne uzdrowienia, upadki, śmiechy, drgawki lub zaśnięcia. Nie ma również możliwości sprawdzić skąd pochodzi tzw. uczucie pokoju i satysfakcji. Jedno jest jednak pewne – praktyka uzdrowienia międzypokoleniowego związana jest z wielokrotnym odczytywaniem wszelkich grzechów, związanych z okultyzmem, czarami, spirytyzmem itd. Jest to pewnego rodzaju nurzanie się w grzechach. Dodatkowo pseudo egzorcyzmy wymawiane są przez całkowicie nieupoważnione osoby. Umożliwia to (o czym już była mowa) dostęp duchów nieczystych tak do wiernych świeckich, jak i do duchownych, a to jest – chyba nie potrzeba nikogo przekonywać – olbrzymie niebezpieczeństwo.
Wszystko to godzi w Kościół i w dusze ludzkie. Pokazaliśmy tu pułapki, w które nieświadomy wierny wpada, a nierozważny duchowny nieraz go wprowadza w dobrej wierze. Ludzie skłonni są do poszukiwania coraz to nowszych przeżyć, chętnie słuchają sensacyjne wiadomości. Tak jak to ujmuje św. Pawel – swędzą ich uszy. Jednak bądźmy czujni i nie dajmy się zwodzić nowinkom i sensacjom.

Maria K. Kominek OPs
23.06. 2007