Maria Kominek OPs
Rekolekcje teatralne
Jest taki starodawny zwyczaj, ze każdy wierzący katolik w czasie Wielkiego Postu odprawia rekolekcje. I wydawałoby się, że każdy wie, co to są rekolekcje i do czego one służą. Ostatnio jednak okazuje się, ze termin „rekolekcje” może być używany w innym znaczeniu. Takim terminem bowiem określono cykl wykładów, zorganizowanych przez działający w Warszawie Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Wykłady te z kolei nazwano katechezami i ogłoszono jako „rekolekcje teatralne”, odbywające się raz w tygodniu w czasie Wielkiego Postu. Zrobiono podwójne nadużycie terminów. Rekolekcje bowiem to nauki udzielane wiernym w celu odnowienia ich życia duchowego, poruszenia sumienia, doprowadzenia do sakramentów. Katechezy zaś to wykłady nauki Kościoła.
Na początek przyjrzyjmy się tematom tych „katechez”: Bóg u Kantora; Maski Boże; Bóg u Grotowskiego; Bóg u Lupy; Bóg u Kierkegaarda; Bóg u Warlikowskiego. Jak widać nic wspólnego nie ma to z nauką Kościoła. Zagadnienie jaka jest wizja Boga u Kantora czy Kierkegaaarda może być zajmującym tematem, lecz nie ma to nic wspólnego z wykładaniem nauki Kościoła. Nie jest to więc żadna katecheza, tylko zwykły wykład, ewentualnie rozważanie nad myślą jednego czy drugiego twórcy lub filozofa.
Wykładowcami wymienionych wyżej tematów w kolejności są: ks. Jan Sochoń, ks. Michał Janocha, Stanisław Obirek, ks. Andrzej Draguła, Waldemar i Halina Radacz, ks. Andrzej Luter. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ogłoszono wykłady na temat wizji Boga u wybranych wybitnych postaci. Jednak ogłoszono to jako „rekolekcje teatralne” i w wielu kościołach warszawskich pojawiły się zaproszenia na te „rekolekcje”.
Nie warto chyba zadawać pytania: dlaczego są tacy proboszczowie, którzy się godzą na ogłaszanie tych „rekolekcji”. Może zwyczajnie, po ludzku, nie mają czasu w natłoku pracy wielkopostnej wczytać się w ogłoszenie. A warto. Warto dlatego że, powtarzam, mowa jest tu o „rekolekcjach”, a to jest z kolei zwodnicze. Można tylko zapytać dlaczego księża prelegenci godzą się na nazwę „rekolekcje”.
Przyjrzyjmy się uważnie niektórym prelegentom. Najpierw – Stanisław Obirek. Prawidłowo byłoby napisać ks. Stanisław Obirek – były jezuita, opuścił Towarzystwo Jezusowe z własnej woli, suspendowany, prawdopodobnie w ekskomunice latae sententiae. Dalej: pani Halina Radacz – diakon! (dokładnie tak podają organizatorzy!) parafii ewangelicko-augsburgskiej w Żyrardowie, pracownik Redakcji Ekumenicznej TVP; pan Waldemar Radacz – pastor i nauczyciel religii w polsko-niemieckiej szkole w Wilanowie. Zaplanowano jak widać sześć wykładów, głoszonych przez siedmiu wykładowców, z których aż trzech jest absolutnie niewiarygodnych i nie ma prawa występować w imię Kościoła! Samo to już dyskwalifikuje przedsięwzięcie jako rekolekcje. Jeśli dodać, ze miejsce odbywania tych „rekolekcji” jest wspomniany Instytut, nie ma mowy w zawiadomieniach o żadnej kaplicy, modlitwie czy Mszy świętej, to obrazek będzie całkowity.
Sama nazwa „rekolekcje teatralne” ma sugerować, ze są one przeznaczone dla ludzi teatru, ewentualnie dla innych twórców. Inaczej rzecz biorąc – sugeruje, ze są to rekolekcje dla pewnej grupy zawodowej, podobnie jak bywają dla nauczycieli, studentów czy inżynierów i techników. Podane zaś tematy mają sugerować pewną elitarność. Jednak jest to bardzo zwodnicze. Nie są to rekolekcje, a używanie tej nazwy związane jest z kilkoma kwestiami.
Najpierw – jest to absolutnie niedozwolona manipulacja terminami kościelnymi.
Po drugie – jest to próba zwodzenia ludzi teatru, którzy mogą, jeśli nie są wyrobieni duchowo, w dobrej wierze uważać, że odbyli rekolekcje wielkopostne i uspokoić swoje sumienie.
Po trzecie, wskazuje to z kolei na pogardę dla ludzi teatru – w ten sposób zostają oni potraktowani, jako ludzie „innego rodzaju”, sugerując im jednocześnie, ze są „lepsi”, należą do kół elitarnych – dla nich bowiem przeznaczone są tematy trudne i zawiłe, w różnicy od tych, co są dla zwykłych ludzi.
Jednakże ludzie teatru czy sztuki (w szerszym pojęciu) tak samo potrzebują zbawienia jak inni, jak sprzątaczki i jak ekspedientki, jak rolnicy i górnicy. Niczym od nich się nie różnią i tak samo potrzebują usłyszeć naukę o grzechu i o spowiedzi, o miłości Chrystusa i Jego Matki. Nie potrzebują dywagacji na temat Kantora czy Lupy i ich wizji Boga, bo nie potrzebują wizji Boga, potrzebują Boga Prawdziwego, potrzebują sakramentów Kościoła, potrzebują zgiąć kolana przed Zbawicielem i klęczenia u stop Najświętszej Maryi Panny. Jeśli więc kapłani Kościoła chcą głosić interesujące wykłady – dlaczego nie – niech głoszą, jest to na pewno dobre ćwiczenie intelektu. Niech jednak się zlitują nad ludźmi teatru i nie nazywają swoich wykładów rekolekcjami, bo ci ostatni potrzebują ćwiczeń duchowych. Niech nie godzą się na poddawanie ich zgubnym wpływom obcych teologii i niech nie pozwalają by pouczali ich pani diakon (sic!) i pan pastor. Niech chronią ich od teologii ekskomunikowanego księdza i nie dopuszczają do takiego zgorszenia, jakie jest zawiadomienie o głoszeniu „katechez” przez byłego jezuitę.
Powtórzmy jeszcze raz – ludzie sztuki potrzebują tak samo jak inni zbawienia. Na koniec tylko jedno pytanie: Gdy staną na Sądzie kto odpowie Sędziemu dlaczego oni poznali Boga Kierkegaarda, a nie poznali Chrystusa Pana?
14 marca 2007