Nowe ruchy religijne – znamię żywotności czy kryzysu Kościoła?
Pytanie, na które będę starała się odpowiedzieć, jest tym samym pytaniem, które ponad 25 lat temu zadał Vittorio Messori ówczesnemu prefektowi Świętej Kongregacji Nauki Wiary. W słynnym wywiadzie „Raport o stanie Wiary” kardynał Ratzinger wyraził umiarkowaną, ale jednak nadzieję na pozytywny rozwój ruchów,
na ich włączenie w pełna, integralną katolickość. Jednocześnie podkreślił, że
ruchy te niosą ze sobą jakieś problemu, mniejsze lub większe niebezpieczeństwo.
Wydaje się, że okres 25 lat jest wystarczająco długi, by móc się pokusić o jakieś podsumowanie tej nadziei. Przy czym warto podkreślić, że o ile 25 lat temu sytuacja w Polsce byłaby zdecydowana różna od tej na Zachodzie, dziś takich różnic nie ma.
Gdy mówimy o ruchach religijnych mamy na myśli pewne zjawisko, które ujawniło się w Kościele z całą siłą po Vaticanum Secundum. Warto postawić pytanie czy jest ono związane z Soborem, czy jest jego efektem? Wydaje się, że kardynał Ratzinger sugeruje właśnie coś takiego we wspomnianym wywiadzie. Mówi on:
To co budzi nadzieje Kościoła, a co płynie z samego kryzysu w Kościele świata zachodniego, to powstawanie nowych ruchów, przez nikogo nie projektowanych, spontanicznych, będących wyrazem żywotności samej wiary. Spostrzeżenie bardzo ciekawe, bowiem Kardynał widzi ruchy, powstające z powodu kryzysu jako remedium na ten sam kryzys. Na pierwszy rzut oka, może wydawać się, ze to zdanie zawiera sprzeczność. Takie wrażenie można odnieść, ponieważ Kardynał wyraża się w bardzo oszczędnych słowach. Jednak tak nie jest, a opinia kardynała Ratzingera ma ogromne znaczenie.
Otóż każdy kryzys w Kościele generuje pewne ruchy oddolne. Ruchy te niosą niebezpieczeństwo stania się herezją. Ale często również dają nadzieję na uzdrowienie Kościoła. Najlepszym przykładem mogą być dwa czasowo prawie równoległe ruchy – ten, inicjowany przez Świętego Biedaczynę, początkowo jako wielkie poruszenie świeckich i ten – założony przez Piotra Waldo. O ile pierwszy dał początek wielkiej i wielce zasłużonej Rodzinie Franciszkańskiej, ten drugi stał się zalążkiem groźnej herezji. A kryzysy Kościoła mają to do siebie, że wyzwalają w wiernych chęć poszukiwania jakiegoś rozwiązania, co często wiąże się z otwieraniem drogi różnym zupełnie obcym prądom, najczęściej herezjom.
Wracając do myśli kardynała Ratzingera który podkreśla, że nowe ruchy są normalnym zjawiskiem w czasie kryzysu i że niosą one ze sobą niebezpieczeństwo i nadzieję, możemy od siebie zadać tylko jedno pytanie: czy Benedyktowi XVI przyśni się taki sen, jaki miał Innocenty III. Miejmy nadzieję – Pan Bóg działa i cud może się zawsze zdarzyć. Zdaje się, że 25 lat temu, kardynał Ratzinger miał podobne nadzieje.
Kardynał wyraźnie mówił o ruchach,
jako o wyrazie żywotności samej wiary. Nie rozwija dalej myśli, ale wolno wnioskować, że kryzys, który trapi Kościół nie ogarnął Go w całości, żywotna jest jeszcze wiara.
Wiara, która jak podkreślił,
jest antidotum na rzeczywistość, która stała się pustką. Wiara, która jest pragnieniem znalezienia sensu życia i umiejscowienia siebie w niezrozumiałym świecie. Wiara radosna, żywotna, spontaniczna; wiara, która każe ciągle poszukiwać. Wiara czyli
fides. I natychmiast należy zapytać – a gdzie
ratio?
Wracając do wspomnianego wywiadu, co ma bezpośrednie odniesienie do naszego tematu, wspomnijmy, że jako główną przyczynę w tym
zagmatwaniu ratio, Ratzinger widzi
błędną eklezjologię. Eklezjologię, w której pierwszoplanową pozycję zajmuje człowiek, a kościół jawi się jako nasz (ludzi), a nie Jego (Boga). Skutki tej eklezjologii są wielorakie, a najlepiej widać je w działaniu i duchowości ruchów. Czas zatem przyjrzeć się ruchom.
Siłą rzeczy zajmiemy się tymi ruchami religijnymi, które po Soborze Watykańskim Drugim zadomowiły się na dobre w Kościele. Jednak należy zdecydowanie podkreślić, że nie wszystkie ruchy, z którymi mamy do czynienia (i kłopoty) powstały po Vaticanum Secundum, część z nich pojawiła się znacznie wcześniej, lecz ich rozwój lub przeniknięcie do Kościoła Katolickiego nastąpiło w zdecydowany sposób po Soborze. Niektóre z nich – jak chociażby
Odnowa Charyzmatyczna powstała jako ruch protestancki, by w latach posoborowych przeniknąć do Kościoła. Inne powstały w ostatnich latach, niektóre są marginalne, inne szybko znajdują adeptów i zajmują poczesne miejsce w Kościele.
Jak wspomnieliśmy, najczęściej powstanie „nowych ruchów” wiąże się z oddolnymi tendencjami zreformowania lub odnowienia życia chrześcijańskiego. Wielu z nich powstało z inicjatywy ludzi świeckich. Na dodatek ruchów tych jest tak dużo, że ich klasyfikacja jest niezmiernie trudna. Nie można więc o wszystkich wyrazić się jednoznacznie. W samej Archidiecezji Warszawskiej jest według oficjalnych danych około 40 takich ruchów, a co dopiero mówić o ich liczbie na całym świecie. Bierzemy oczywiście pod uwagę tylko ruchy, które się zadomowiły w łonie Kościoła, choć nie koniecznie się wywodzą z katolicyzmu. Wszystkie one w oficjalnych statystykach i wykazach określane są jako
katolickie ruchy religijne.
Czy można znaleźć coś wspólnego dla tych ruchów: Otóż większość z nich opiera się na małych grupach, w których realizuje się formację w kierunku realizacji celów i zadań ruchu. Formacja ta zasadniczo jest prowadzona przez liderów grup, czasami są to duchowni, w większości wypadków – świeccy. Mała grupa – należy to podkreślić – sprzyja indywidualizacji formacji, co ma oczywiście swoje i dobre, i złe strony. W ruchach, niestety ta indywidualizacja jest raczej szkodliwa, a to właśnie z powodu środków formacyjnych. Otóż mamy do czynienia właśnie z określonym powyżej
brakiem ratio. Najbardziej bowiem rozpowszechnione środki formacyjne to: czytanie duchowne, medytacja, modlitwa spontaniczna, tzw. krąg doświadczeń, świadectwa, ewangeliczna rewizja życia, osobiste i publiczne odkrywanie przesłania Ducha Świętego, skierowanego do konkretnych osób. Jak bardzo to wszystko pasuje do cytowanej już żywotności i spontaniczności wiary widać na przykładzie popularnego w wielu wspólnotach wypowiadania przez uczestników spotkania tzw.
krótkich formuł wiary – a ma to na celu, by grupa mogła ustalić jak żywa jest wiara konkretnego członka ruchu. Często można spotkać też specyficzne podejście do Liturgii Słowa – polega to na czytaniu fragmentów Pisma Świętego, przeplataniu ich śpiewami, najczęściej przy akompaniamencie gitary, chwil medytacji własnej (cichej lub głośnej), wypowiadania modlitw, zwanych „modlitwami wielbienia”, aby wreszcie dojść do
wynurzeń, zwanych
świadectwami. Te z kolei, wygłaszanych często ekstatycznie, są powodem silnych przeżyć tak u słuchaczy, jak i o samych wygłaszających.
Ten, może przydługi opis stanu rzeczy, który jest powszechnie znany, przytaczam po to, by podkreślić, że tu chodzi o wiarę,
być może żywotną, ale czy na pewno katolicką? Samodzielne rozważanie Pisma Świętego, poparte własnymi interpretacjami jest na pewno protestanckie, modlitwy spontaniczne i świadectwa nigdy nie były przez Kościół darzone zaufaniem. Podejrzana praktyka
krótkich formuł wiary wskazuje na to, jak bardzo współcześnie Kościół godzi się na
indywidualizację wiary.
Credo przestaje odgrywać rolę nie tylko wspólnego wyznania, ale również i katechizująca, czy lepiej powiedzieć nauczającą prawd wiary. Ten przykład wskazuje na bardzo dziwne zjawisko, które jest obecnie typowe dla większości grup i ruchów: mianowicie – ruchy te zaspokajają dwie potrzeby człowieka – z jednej strony dają możliwość wykazać się swoja indywidualnością (świadectwa, własne wyznania wiary, własna interpretacja Pisma Świętego), z drugiej zaś – zapewniają kontakty społeczne, których zabrakło w nowoczesnym świecie po rozbiciu szeroko pojętych więzów rodzinnych. A tak pierwsze, jak i drugie wskazuje na postawienie człowieka w centrum i na utylitarny stosunek do Boga, Bóg jest owszem – godzien uwielbienia, ale nie sam z siebie, a dlatego, że zrobił lub robi cos dla człowieka. Te niekończące się śpiewy i modlitwy powtarzane jak mantry: dziękuję że mnie wybawiłeś, że mi przebaczyłeś, że jesteś miłosierny, dobry, że mnie kochasz… z gruntu niosą ze sobą treści katolickie, ale w otoczce, o której była mowa, staja się źródłem samouwielbienia, może nieświadomego, ale jednak.
Czy po tym wszystkim co zostało dotychczas powiedziane możemy jeszcze mówić o nadziei,
o tej umiarkowanej nadziei, związanej z nowymi ruchami, o której 25 lat temu mówił kardynał Ratzinger? Aby odpowiedzieć chociażby pobieżnie na to pytanie, powinniśmy się zastanowić czy wszystkie ruchy, które obecnie mają coraz większe znaczenie w Kościele są nacechowane taką duchowością, jak wyżej opisana?
Otóż jak była już mowa, ruchów jest bardzo wiele i bardzo trudno jest je sklasyfikować. Kardynał Fr. Arinze
1 mówi o różnych rodzajach ruchów, wśród których wyszczególnia te, które nawiązują do chrześcijaństwa. Te zaś dzieli na cztery grupy:
1. wyrosłe z reformacji protestanckiej (
najjaskrawszy przykład „Odnowa”)
2. zakorzenione w chrześcijaństwie, ale znacznie odbiegające od niego pod względem doktrynalnym (
neokatechumenat)
3. ruchy wywodzące się z innych religii lub ruchów o podłożu humanitarnym (
Maitri)
4. ruchy religijne powstałe w rezultacie kontaktów między religiami światowymi a pierwotnymi kulturami religijnymi (obecnie nie są prezentowane w Polsce – afrochrześcijańskie ruchy -
kimbangizm, wywodzący się z protestantyzmu i
Jamaa – z katolicyzmu, jednak pewne elementy tzw.
teologii afrykańskiej zaczynają znajdywać posłuch, najlepiej świadczy o tym, że taka teologia jest wykładana na UKSW).
Ruchy oczywiście można podzielić inaczej, jednak będziemy się trzymać tu klasyfikacji kardynała Arinze. W ten sposób ograniczamy się tylko do tzw. nowych ruchów, pomijając ruchy związane lub wywodzące się z dawniej założonych stowarzyszeń, takich jak Sodalicja Mariańska lub Legion Maryi. A jeśli chodzi o nowe ruchy zatrzymujemy się tylko na kilka wybranych.
I tak – ruchy, pochodzące z protestantyzmu.
Największy z nich to
Odnowa w Duchu Świętym, zwana też
Odnową Charyzmatyczną. Powszechnie wiadomo, że wywodzi się z ruchu zielonoświątkowego, uważana jest nawet za jego katolicka odmianę. Warto jednak dokładnie przypomnieć jakie są jego początki. Ruch wywodzi się z USA (Topeka, stan Kansas). Założył go
pastor metodysta Charles Parham, który prowadził z grupą studentów szkolę biblijną. Zastanawiał się dlaczego pierwsi chrześcijanie byli bardziej skuteczni w głoszeniu Ewangelii i doszedł do wniosku, że źródło tej skuteczności tkwiło w Pięćdziesiątnicy. Pasham usilnie się modlił o nową Pięćdziesiątnicę, aż w nocy z 31 grudnia 1900 na 1 stycznia 1901 Agnes Ozman (jedna z uczestniczek szkoły biblijnej) zaczęła się modlić językami po uprzednim nałożeniu na nią rąk przez pastora Parhama. Proszę zwrócić uwagę na to
nałożenie rąk. Tu mamy do czynienia ze specyficznym nowym rytem. Nazwano potem ten ryt –
chrztem w Duchu Świętym. I co ciekawe i niezmiernie ważne – osoby, które dostają tzw. dar języków zawsze go dostają po otrzymaniu tego
chrztu – nałożenia rąk. Kto więc nakłada ręce, inaczej rzecz biorąc – kto jest szafarzem tego rytu? Z gruntu jest to lider grupy lub cała grupa, w zdecydowanej większości przypadków są to osoby świeckie, choć to akurat ma najmniejsze znaczenie. Istotne jest to, że wraz z nałożeniem rąk (podobno w powyżej 90% przypadków, jak o tym świadczą sami członkowie Odnowy) otrzymuje się ów dar czy tzw. charyzmat
glosolalii. Jeszcze istotniejsze jest to, że nałożenie rąk jest
przekazywalne, jeśli można się tak wyrazić. Dla większej jasności porównam ze święceniami kapłańskimi. Są one ważne, ponieważ nałożenie rąk rozpoczęte od Apostołów trwa nieprzerwanie przez ich następców. (Chyba, że sukcesja apostolska jest przerwana, jak to jest z anglikanami.) Otóż w
Odnowie nałożenie rąk trwa nieprzerwanie od pastora Parama, bowiem ci, na których ona nakładał ręce i otrzymywali charyzmatu tworzyli dalej nowe grupy, przekazywali ten tzw. charyzmat nakładając ręce i w ten sposób mnożyły się i mnożą grupy Odnowy.
W roku 1967 czterech członków pewnej katolickiej grupy modlitewnej z Pittsburg, stan Pensylwania nawiązało kontakt z pewną międzywyznaniowa grupa protestancką. Ciekawostką jest, że dwie osoby z tej grupy było wykładowcami teologii na uniwersytecie w Pittsburgu. Na kolejnym spotkaniu doszło do modlitwy nad nimi, nałożono na nich ręce. Byli to Ralf Keifer i Patrick Bourgois. Zaledwie w tydzień potem Ralf Keifer nałożył ręce na inne osoby, które też otrzymały dar
glosolalii. I tak Pentecostyzm wszedł do Kościoła Katolickiego. Dalej – można prześledzić ciąg nakładania rąk i otrzymywania charyzmatycznych owoców chrztu w Duchu Świętym. Można prześledzić rozprzestrzenianie się ruchu w środowiskach luteranów, metodystów, anglikanów itd. Zawsze będzie tak samo – przekazywanie daru przez nakładanie rąk przez kogoś na kogo uprzednio nałożono ręce. Rzec by można
sukcesja metodysty Parhama. O tym się nie mówi, jakoś się tego nie zauważa. Ale jest to bodajże
najistotniejszy element ruchu Odnowy. Wspomnijmy jeszcze, że taki
chrzest w Duchu Świętym udzielono przyszłym założycielom wspólnot Emanuel, Lion de Juda (obecnie Błogosławieństw), Chemin Neuf, powiązanie z
Odnową miała Marta Robin i jej Ogniska Miłości. Wspomniany poprzednio ruch Jamaa (zakazany obecnie przez biskupów Konga) był przedstawiany jako istna
nawałnica Ducha, nowa Pięćdziesiątnica.
Przez wiele lat uspokajaliśmy się tym, że u nas, w Polsce jest lepiej niż na Zachodzie, nie dochodzi do takich wynaturzeń jak tam. Te czasy od dawna minęły. Doszła do nas jedna z najbardziej groteskowych odmian ruchu
Odnowy – tzw.
spoczynek w Duchu Świętym. Zjawisko to staje się oraz bardziej masowe. Polega na dziwacznym upadku osoby, nad która się modlą odpowiednio dobrani charyzmatycy. Czasami starczy tylko lekką pchnąć ręka człowieka i pada na ziemię, może leżeć długo. Czasem pomocnicy "charyzmatyka" stają za osobą pchniętą, by ją podtrzymać i położyć na ziemię. Staje się to coraz popularniejsze w naszych kościołach, gdzie odprawia się modlitwy o uzdrowienie. Z wypowiedzi ludzi, którzy poddali się temu wiadomo, że bywa bardzo różnie. Wielu z nich mówi, że wyczuli Ducha Świętego, uświęcili się, pogłebiła im sie wiara, mało kto się wypowiada o dalszych skutkach takiego "zaśnięcia". Ale wiadomo, że czasami miało to bardzo przykre skutki – popadanie w depresję na jakiś czas po „odpoczynku”, kłopoty zdrowotne. Używam specjalnie określenie „poddali się, bo niektórzy opowiadają o tym, że stawili opór „duchowemu pchnięciu” i nie upadli, oprócz zniesmaczenia ta próba nie miała dla nich innych skutków. Najbardziej groteskowy jest chyba (jak na razie) tzw. „święty śmiech”, czasami połączony z tarzaniem się, szczekaniem itd. Podobnie jak padanie, zwane
zaśnięciem w Duchu Świętym, wywodzi sie z protestantyzmu i jest charakterystyczny dla grupy
Toronto Blessing, sekty protestanckiej, która swoje zwyczaje z powodzeniem rozpowszechnia na inne grupy charyzmatyczne. Być może nie wiele czasu potrzeba, by ta kolejna groteskowość przesiąkła do katolickich grup
Odnowy.
Groteskowość jest jedna z oznak działania szatana - powinno się postawić stanowczo pytanie – skąd te charyzmaty, skąd te prorokowania, glosolalie, spoczynki w Duchu Świętym itd. Niewątpliwi doprowadzi to do pytania –
skąd ten dar pastora Parhama, który pierwszy nałożył ręce na Agnes Ozman? Czyja to
sukcesja? I gdzie tu miejsce na ratio – na racjonalne podejście do wiary, gdzie tu miejsce na działanie rozumu?
W następnej części artykułu zwrócimy uwagę na inne ruchy – szczególnie na neokatechumenat i powrócimy do próby odpowiedzi na pytanie: czy najbardziej popularne Nowe Ruchy stanowią zagrożenie czy nadzieję dla Kościoła.
1Sekty i nowe ruchy religijne jako problem duszpasterski w L'Osservatore Romano, wyd. polskie, 7(134) 1991, s. 12-16
Maria Kominek
22.11.2011