Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Chodźmy już Mamusiu, bajeczka się skończyła

 

Moja znajoma z przerażeniem opowiada, że jej trzyletnie dziecko pod koniec mszy św. (dla dzieci) mówi do niej: Chodźmy już, Mamusiu, bajeczka się skończyła.

Młoda matka się boi, że jej dziecko jest nieczułe, nie potrafi w ogóle nic zrozumieć, jest może nawet niedorozwinięte, krótko mówiąc - obawia się  że coś jest z nim „nie tak”. Stara się wychowywać go religijnie, wszyscy codziennie wieczorem klękają w domu do modlitwy. Pana Jezusa na krzyżu wiszącym nad drzwiami rozpoznaję, do Matki Bożej składa rączki i prosi o zdrowie dla mamusi i tatusia. A mszę św. nazywa uparcie bajeczką. Często z trudem wytrzymuje do końca. Często pogania do wyjścia z kościoła, mówiąc: obejrzeliśmy, Mamusiu, już możemy iść.

Uspokajam moją przyjaciółkę i pytam, czy dziecko w domu ogląda bajeczki w telewizorze. Owszem – ogląda. Czasami nawet chodzą do teatrzyku dla dzieci. A w przedszkolu było przedstawienie, gdzie wszystkie dzieci tańczyły, klaskały i skakały.

No więc co się tu dziwić, z dzieckiem wszystko jest w porządku. Ma zupełnie normalny rozwój. Bajeczka w telewizorze jest prawdopodobnie ciekawsza dla dziecka, być może są tam treści bardziej dla niego zrozumiałe, a i akcja jest zdecydowanie szybsza. Bajeczka w kościele jest wolniejsza, są momenty nudne. Jest trochę zabawy i owszem – trochę można pobiegać, ale mama lub tata co chwilę przeszkadzają. Można pośpiewać lub podnosić rączki, czasami skaczą i klaszczą, ksiądz opowie coś zabawnego, czasami przynosi laleczkę i coś pokaże dzieciom, można się przywitać „za rączkę” z innymi dziećmi i z dorosłymi, ale są i nudne momenty, kiedy rodzice każą stać cicho i klękać. Z dzieckiem więc wszystko jest w porządku, ono ma trzeźwą ocenę sytuacji.

Proponuję mojej przyjaciółce spróbować raz chociaż pójść na mszę trydencką i zobaczyć jak tam się zachowują dzieci. Nie ma spacerków po kościele, nie ma zabawnych opowiastek, a jednak półtorej godziny siedzą cicho i o dziwo – wiedzą, że tam gdzie są, dzieje się coś zupełnie innego niż w życiu codziennym. Coś, co w żadnym przypadku nie skojarzy im się z bajeczką. Ani z telewizorem lub zabawą przedszkolną. Coś, czego nie rozumieją (a czy ktoś z dorosłych jest w stanie zrozumieć do końca tajemnice Mszy św.?), nie rozumieją, ale instynktownie czują, że dzieje się coś wielkiego, coś nadzwyczajnego.

Moja przyjaciółka na mszę trydencką jednak nie ma realnej możliwości pójścia. Najbliższa miejscowość, gdzie sprawuje się taką mszę św. (i to nieregularnie) jest oddalona od jej miejsca zamieszkania o ponad 100 km. Chyba że przy jakieś okazji, gdy odwiedzi mnie w Warszawie uda się jej pojechać do św. Benona. Zostaje tylko przekonać ją, by chodziła z dziećmi na mszę dla dorosłych, broń Boże również nie na taką dla młodzieży. Bo inaczej grozi dzieciom, że gdy podrosną bajeczka im się znudzi i nic innego im nie zostanie jak zaprzestać chodzenia do kościoła lub w ramach rozrywki zacząć chodzić na młodzieżówki, gdzie można spotkać przyjaciół lub liczyć na to, że jakiś sympatyczny ksiądz raz na jakiś czas zorganizuje grilla. Albo opowie coś zabawnego na kazaniu. Oczywiście pod warunkiem, że kazanie będzie mówione w języku młodzieżowym, bo ksiądz powinien być cool!

Jednak moja przyjaciółka dalej uważa, że z dzieckiem należy chodzić na msze dziecięce, bo tak ją przekonali duszpasterze, którzy nieustannie tłumaczą, że msza musi być przyjazna dla dziecka. Tak samo uważają rodzice maluchów, którzy chwalą na forach internetowych kościoły, gdzie dzieciom nikt nie przeszkadza w bieganiu i rozrabianiu, mało tego powołując się na słowa Pana Jezusa pozwólcie dziatkom przyjść do Mnie,  usiłują przekonać siebie i innych, że wszelkie zachowanie dzieci w kościele, to nic innego, tylko ich modlitwa!

Dzieci oczywiście potrafią się modlić, nie raz lepiej niż dorośli, ale nie biegając po kościele lub skacząc i klaszcząc. Dzieci potrafią modlić się rozumnie. Potrafią też wygłupiać się. Wygłupów jednak nie wolno nazywać modlitwą.

 

Karmione strawą mszy dla dzieci, dziecko szybko czuje się znudzone i niezadowolone. Pomysły księżowskie też są ograniczone i dzieci mogą się nimi znudzić. Nauczone oglądania coraz to innej „rozrywki mszalnej”, będzie oczekiwało nowości. A co nowego jest w stanie zaproponować ksiądz, który w ubiegłym Wielkim Poście przyniósł do prezbiterium miednicę i prał w niej szmaty, by wyjaśnić sens Postu i pokuty? Może zmywać talerze, szklanki, inne przedmioty. Ale teatrzyk ze zmywaniem też ma swoje ograniczenia.

Był też ksiądz, który włączał suszarkę w kościele i tłumaczył dzieciom, że to tak przemawia Duch Święty (wieje kędy chce). Inny wpadł na pomysł by dzieci w okresie karnawałowym przynosiły ze sobą wszelkie instrumenty (bębenki, grzechotki, flety, kto co ma) i tylko prosił, by grając nie zagłuszały liturgii. Jeszcze w innym kościele dzieci mogą swobodnie latać, a na czas kazania wychodzą do zakrystii, gdzie siostra się nimi zajmuje (głosi im podobno kazanie dziecięce!) W innym kościele pod koniec mszy zbiera się do koszyczka dobre uczynki, potem jest losowanie i wygrywający otrzymuje na tydzień pluszaka do domu.

Bajeczka dla dzieci zaczyna coraz bardziej przypominać kabaret. Jakieś scenki, najczęściej żywcem wzięte z protestanckich nabożeństw, muzyka, tańce, słynne ostatnio kopnięcie piłką i ozdobienie ołtarza piłkami (akurat nie w Polsce, ale…)

Jak długo i jak wiele wymyślać można? Wydaje się, że kreatywność księżowska nie zna granic. Ale liturgia ma swoje granice, granice od dawna przekroczone przez księży, którzy chcą się przypodobać dzieciom i ich rodzicom. Rodzicom, wychowanym w podobnym duchu, nie rozumiejącym powagi Mszy świętej. Oni wiedzą, że msza św. to nie bajeczka, ale nie wiedzą, że jest Ofiarą Chrystusa Pana. Nie wiedzą, że na mszy należy stanąć pod Krzyżem Chrystusowym i wraz z Matką Boża i aniołami adorować Ofiarującego się.

Nie wiedzą, bo większość z nich miała już swoje bajeczki – przecież msze dla dzieci odprawia się już od ponad dwudziestu lat. Nie wiedzą, bo są nauczeni, że tylko radosne przebywanie z Bogiem ma sens, więc po co powaga, po co ceremonialność. Nie wiedzą, bo wychowani zostali na mszach młodzieżowych lub w ruchach, gdzie przyzwyczajono ich do tego, że należy być radosnym, że msza ma być ciągle nowa i inna, że sami mają być kreatywni, że ma być miło i wesoło.

Tym rodzicom nie wyjaśnimy, że pod Krzyżem nie było miło. Im też nie wyjaśnimy, że Uczta Eucharystyczna, na którą ciągle się powołują, nie jest miejscem do zabawy. Nie odważymy się nawet im przypomnieć, że Ostatnia Wieczerza była ucztą podniosła, ale nie wesołą! Oni wraz ze swymi duszpasterzami wiedzą, że należy dzieciom organizować dobre zabawy. I chwałą takie msze jak u dominikanów w Warszawie, gdzie jak pisze zatroskany rodzic:  przychodzą rodziny z dziećmi i dopóki Twoje dzieci nie zaczną wyjmować cegieł z konstrukcji nośnej dachu kościoła - chyba wszystko inne będzie im wybaczone. Ponadto zawsze będą mogły pobawić się z innymi dziećmi.

Bajeczka się skończyła! Czas zacząć dojrzewać, wchodzić w dorosłe życie, spojrzeć prawdzie w oczy i zaprzestać tworzenia kolejnego pokolenia infantylnych wierzących. Czas wrócić do powagi mszy świętej, zlikwidować tzw. msze dla dzieci, czas wrócić do liturgii i do wskazań Konstytucji Sacrosanctum Consilum, wreszcie czas umożliwić celebrowanie regularnej niedzielnej mszy św. trydenckiej w każdym dekanacie, ona bowiem z założenia na takie nadużycia nie pozwala. Inaczej wiele dusz może być narażonych na stracenie. Bo człowiek jak dorasta przestaje wierzyć w bajeczki.

 

Maria K. Kominek OPs

28 września 2010