Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Cuda, nowa teologia i formacja

14 października 2009 r. Kuria Białostocka wydała oświadczenie, w którym informuje, że po zbadaniu zjawiska eucharystycznego w Sokółce „ingerencji osób postronnych nie stwierdzono”. To oświadczenie, choć nie jest ostatecznym uznaniem Cudu Eucharystycznego jest drogą do tego uznania. Jeszcze musimy poczekać na ostateczne rozstrzygnięcie Watykanu, ale już teraz możemy uwielbiać Boga za dokonywanie kolejnych cudów i za podtrzymywanie naszej wiary. O Sokólce ostatnio pisano wiele. Na różne sposoby. Nasuwają się więc pewne refleksje.

Cud Eucharystyczny zdarza się bardzo rzadko. Zawsze jednak, gdy się zdarza jest skierowany do całego Kościoła: do Hierarchii i do wiernych. I zawsze ma na celu wzrost wiary, a szczególnie utwierdzenie wiary w Realną Obecność Chrystusa w Najświętszej Eucharystii. Jeśli chodzi o wiarę w cuda można by bez wielkiego ryzyka pomyłki określić dwie skrajne postawy. Jedna – to wiara wiernych, gotowych przyjąć każde zdarzenie za cud, a druga – to teologów, gotowych negować samo istnienie cudu. Oczywiście istnieje jeszcze trzecia postawa – spokojne czekanie na orzeczenie Kościoła. Należy schylić głowę przed wiernymi z Parafii w Sokółce, którzy cały rok spokojnie czekają i nie domagają się rozgłosu.
A jeśli chodzi o same pojmowanie cudu jako takiego, to sprawa nie jest taka łatwa. Szczególnie, że w ostatnich dziesięcioleciach nauka o cudach została całkowicie albo zaniedbana, albo zmieniona.

Zacznijmy więc od tego – co to jest cud:
Oczywiście odpowiedzi należy szukać w nauce Kościoła. Sprawa jednak nie jest tak prosta, jakby się wydawało, że powinna być. Nie ma niestety jednej definicji „cudu”. By to wyjaśnić musimy choć pobieżnie przyjrzeć się zmianom w określeniu cudu na przestrzeni wieków.
Nauka o cudach zasadniczo znajduje się w wypowiedziach Ojców Kościoła i teologów. Jako taka nie należy do ściślej nauki Magisterium, choć ma do niej bezpośrednie odniesienie.
Bodajże po raz pierwszy cud określił św. Augustyn, jako fakt wzniosły, nadzwyczajny, przekraczający możliwości natury i niespodziewany dla osoby, która go podziwia. To określenie wskazuje na bezpośredni związek terminu „cud” z łacińskim terminem miraculum – do zdziwienia, podziwiania. W innym miejscu biskup Hippony napisał: Nazywamy wielkim bądź cudownym coś, co Bóg czyni wbrew znanemu nam i zwyczajnemu biegowi natury. Definicja św. Augustyna legła u podstaw całej nauki o cudach, którą w najlepszy sposób wyraził św. Tomasz z Akwinu. Określa on coś jako cud, jeśli dzieje się poza porządkiem wszelkiego stworzenia. Akwinata podkreśla, że cud jest takim zdarzeniem, które swe przyczyny ma poza wszelkimi prawami przyrody i jej naturalnymi prawami. Cud, według Tomasza, to nadzwyczajne działanie Boga, wykonywane przez Niego wtedy kiedy chce, ale zawsze w zgodzie z logiką świata stworzonego. Wyróżnił on też trzy rodzaje cudów:

- supra naturam – taki cud, który przewyższa swoją treścią w sposób absolutny porządek natury i jako taki nigdy nie mógłby zaistnieć dzięki prawom natury. Przykładem może być cudowna przemiana wody w wino w Kanie Galilejskiej lub wskrzeszenie Łazarza.

- praeter naturam – przekraczające naturę, jej porządek, to takie wydarzenia, które dokonują się z pominięciem naturalnych przyczyn. Są to cuda zdziałane przez naturę, ale w sposób określony przez jej Stwórcę - np. uzdrowienie paralityka, kobiety cierpiącej na krwotok czy niewidomego od urodzenia. Wydarzenia te mogłyby się dokonać również w porządku natury przy odpowiedniej terapii (jeśli w danym momencie byłaby dostępna medycynie).

- contra naturam – cuda wbrew naturze, pojawiające się wówczas, gdy natura zachowuje się odmiennie niż zazwyczaj, np. w przypadku lewitacji czy stąpania po wodzie. Sam św. Tomasz jako przykład takiego cudu podawał wrzucenie trzech młodzieńców do pieca ognistego – ogień tam płonął, ale nie zrobił żadnej szkody młodzieńcom (por. Dn 3).

Takie określenie było ogólnie przyjęte w Kościele prawie do czasów obecnych, choć zakwestionowano go już w połowie XX w. Zakwestionowano go, ale nie usunięto od razu. Używany do dziś, choć ostatnio nie wznawiany (ostatnie wydanie z roku 1960) Mały Słownik Teologiczny M. Kowalewskiego definiuje cud jako nadzwyczajne i zewnętrzne tzn. mogące być zmysłowo poznane, wydarzenie, które wykracza poza możliwości sił przyrody i dlatego można je wytłumaczyć tylko przez bezpośrednią działalność Boga. Cuda uważa się za zewnętrzny sprawdzian i cechę wiarygodności Objawienia.

Jednak kilkadziesiąt lat temu jezuita Eduard Dhanis (jeden ze współautorów osławionego Katechizmu Holenderskiego1, uznanego przez Kościół za sprzeczny z doktryną katolicką, znany również jako negatywnie nastawiony do objawień fatimskich, w szczególności do s. Łucji i przeciwnik konsekracji Rosji) sformułował często cytowaną później definicję: Cud to zachodzące w przyrodzie i umieszczone w kontekście religijnym niezwykłe zdarzenie, które wyciągnięte za sprawą Boskiej interwencji poza granice działania praw naturalnych stanowi znak łaski skierowany do człowieka przez Stwórcę. Ta definicja różni się od tradycyjnej w sposób wyraźny. Warto zwrócić uwagę na element indywidualizacji. Określenie E. Dhanisa jednak można jeszcze nazwać „kompromisowym”. Następne określenia idą zdecydowanie dalej.
W tym samym mniej więcej czasie zakwestionowano miraculum contra naturam. Tłumaczono to tak: jeśli natura jest dziełem Stwórcy, a Stwórca nie może działać przeciw Sobie – to taki cud nie może zaistnieć. Nie wyjaśniono jednak jak należy podejść do takich cudów jak wspomniany już pobyt trzech młodzieńców w piecu ognistym. Można wymienić też inne cuda contra naturam, jak chociażby Cud Słońca w Fatimie czy słynny cud św. Wincentego Ferreriusza2.
Dalsza ewolucja pojęcia nastąpiła po tym jak wykładowca Gregorianum, kanadyjski jezuita R. Latourelle zdefiniował cud jako nadzwyczajne wydarzenie o charakterze religijnym, które w porządku kosmicznym (człowiek i świat) jest wyrazem specjalnego i bezinteresownego działania Boga mocy i miłości, który kieruje do ludzi znak, zwiastujący obecność w świecie Słowa zbawienia.

Jak widać określenie uległo zdecydowanej zmianie. Nie ma już mowy o przekraczaniu praw natury, akcent jest za to przesunięty na znak. Ma to swój wyraz w katechizmowym nauczaniu. I tak dla porównania:
W Katechizmie kard. Pietro Gasparriego (1852 – 1934) czytamy: Cud jest to wydarzenie, zdziałane przez Boga poza porządkiem całej natury stworzonej.
Obecnie w katechizmach dla przygotowujących się do bierzmowania znajdziemy inne zupełnie określenie: Cud jest to nadzwyczajne dzieło widzialne, którego nie może dokonać żadne stworzenie, lecz tylko sam Bóg.
W tym miejscu warto sobie uświadomić, ze nowa katechizmowa definicja jest tak sformułowana, że zasadniczo, choć ogranicza, nie znosi całego sensu określenia tradycyjnego. Przekroczenie praw natury jest jeszcze niejako w domyśle. Inaczej sprawa się ma z teologią.

Dochodzimy w tym miejscu do ujęcia cudu, uznanego obecnie przez teologów za obowiązujące. Nie ma tu konkretnej, zwięzłej definicji, jest raczej opisowe filozoficzno - teologiczne ujęcie. Cud rozpatrywany jest w kontekście całości objawienia, lecz jednocześnie istnieje konieczność dokonywania interpretacji konkretnego cudu przez konkretnego człowieka. Wynik interpretacji nie jest jednoznaczny, zależy od konkretnego człowieka i od jego stanu religijnego i moralnego. Jest to ujęcie personalistyczne.
W tym ujęciu cud staje się znakiem, przez który Bóg nawiązuje kontakt z konkretnym człowiekiem – relacją osobową. Bardzo istotne w tym ujęciu jest zbadanie czy cud może być rozpoznany na dwóch równoległych do siebie płaszczyznach – religijnej i naukowej. W tym momencie ujawnia się jeden z większych problemów ujęcia personalistycznego, mianowicie weryfikacja naukowa jest obiektywna w danym czasie, lecz zależna od rozwoju nauki (to co dziś jest uważane za cud, jutro może nie być uznane jako taki). By rozwiązać ten problem personalizm sięga po weryfikację religijną, uznając, że cud zachowuje swoje znaczenie jako ZNAK niezależnie od upływu czasu.

Powyższe określenie jest być może dla czytelnika dość przydługie. Starałam się jednak jak najprościej przekazać zawiłą terminologię personalistyczną. Teraz napiszę to słowami prostymi, zrozumiałymi, mam nadzieję, dla każdego. Jednocześnie proszę specjalistów o wyrozumiałość!
Otóż w ujęciu personalistycznym sprawa przedstawia się tak: Bóg daje konkretnemu człowiekowi jakiś nadzwyczajny znak, który (jeśli człowiek jest odpowiednio dysponowany) zostaje przez człowieka rozpoznany i uznany jako cud. Warto zwrócić uwagę na to, ze jeśli człowiek nie ma odpowiednich, bliżej nie wyjaśnionych dyspozycji, cud nie zostanie rozpoznany! Jeśli zaistnieje taka sytuacja, że cud-znak stanie się wiadomym dla wielu – można go zbadać naukowo, lecz nawet jeśli nauka się nim nie zajmie lub okaże się, że w ramach postępu naukowego znajdzie się racjonalne wyjaśnienie – cud ten będzie miał charakter znaku dla konkretnego człowieka i dla tych, którzy są go świadomi.
Bezpośrednim skutkiem takiego rozumowania stało się rozszerzenie wydarzeń, uznawanych za cudowne. Całkowitą nowością są tzw. cuda moralne - uleczenie z trwałego alkoholizmu czy narkomanii, istnienia przez dłuższy czas instytucji bez niezbędnych środków materialnych albo nagłe nawrócenie. Uznawane są powszechnie przez duchownych i wiernych świeckich, choć wydaje się, że Kościół nie jest skory ani do ich klasyfikacji, a tym bardziej do uznania tych zjawisk za cuda. Można to wywnioskować z oświadczeń Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, która przy rozpatrywaniu procesów beatyfikacyjnych lub kanonizacyjnych nie rozpatruje w ogóle tzw. cudów moralnych.

W tym momencie prawomocne jest pytanie – jak podchodzą do zagadnienia cudów zwykli wierni? Niestety nie posiadamy żadnych badań w tym kierunku, opierać się więc musimy na codziennych obserwacjach. Otóż wydaje się, że można bez obawy o pomyłkę stwierdzić, że są tacy, którzy cud rozumieją w jego klasycznym ujęciu i tacy, którzy choć nie potrafiliby zwerbalizować swoje podejście, pojmują go w ujęciu personalistycznym. Wydaje się, że podział wiernych nie będzie szedł według wieku – tzn. nie można stwierdzić, że tylko ludzie starsi, wychowani jeszcze na katechizmie kard. Gasparriego uważają cud (mówiąc skrótowo) za przekroczenie praw natury. Jednak prawdopodobnie ujęcie personalistyczne jest bardzo głęboko wpojone w pobożność wiernych, jeśli wielu (kto wie nawet czy nie większość) jest gotowa uznać za cud każde szczęśliwe dla siebie wydarzenie, każdą poprawę zdrowia, każde nawrócenie czy wreszcie mówi się nawet o cudzie narodzin dziecka (narodziny zaś przecież, choć są godne nie tylko podziwu, a i najwyższej wdzięczności Bogu, nie są cudem, tylko jako takie należą do porządku natury) . Świadczyć to może albo o głębokim przeniknięciu w świadomość nowej definicji cudu, albo o zatraceniu wyczucia używania pojęć zgodnie z ich znaczeniem. A to jest typowe dla naszych czasów, kiedy wiele pojęć zatraciło swoje pierwotne znaczenie.

Jak odniosą się teologowie dziś, gdy Cud w Sokółce jest na dobrej drodze do całkowitego uznania? Na razie (przed wydaniem oświadczenia Kurii Białostockiej) odezwało się zaledwie kilka głosów. Nie tyle ostrożnych, ile wpisujących się w nową teologię i gotowych – jeśli nie bezpośrednio zanegować cud, to jednak go zbagatelizować.
Pod tym względem niewątpliwie ciekawy jest głos ks. Grzegorza Rysia. Udzielił on 11 października 2009 r. wywiadu Tygodnikowi Powszechnemu. Zatrzymuję się nad tym wywiadem, ponieważ ks. Grzegorz Ryś jest rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Nie potrzeba chyba podkreślać, że pełniąc taką funkcję ma ogromny wpływ na formację przyszłych kapłanów, a to już jest sprawą pierwszorzędnej wagi.
Ze wspomnianego wywiadu możemy jednoznacznie wywnioskować, że ks. Rys jest zwolennikiem nowej teologii, w której dla cudu pozostawiono jakiś margines, przy jednoczesnym całkowitym zanegowaniu tradycyjnej nauki Kościoła. Mało tego – jego rozumienie cudu jest raczej zgodne z nauka zawartą w niechlubnym Katechizmie Holenderskim.
Najgorsze w wypowiedziach nowych teologów, w tym i ks. Rysia, jest to, że wplątują w treści całkowicie zgodne z nauczaniem Kościoła inne – zupełnie z tym nauczaniem niezgodne. Czytając więc (lub słuchając) człowiek doznaje wrażenia, że tak naucza Kościół, a jeśli coś „nie pasuje”, to gotowi jesteśmy uważać, że omyłka jest raczej po stronie owieczki, a nie pasterza. Jednak – bywa często dokładnie odwrotnie.

Przyjrzyjmy się więc wywiadowi ks. Rysia. Mówi on:
Potrzebny mi jest eucharystyczny Cud każdej Mszy… Prawdziwym cudem jest sama Eucharystia.
Wygląda na to, że ks. Ryś ma rację. Chociaż…
Chociaż Eucharystii nie można zaliczyć do cudów w rozumieniu klasycznym. Eucharystia to przecież sakrament i to sakrament większy (tak jak i chrzest, pozostałe sakramenty nazywa się mniejszymi). Oczywiste jest to, że jak głosi dogmat, podczas konsekracji chleb i wino zamieniają się w rzeczywiste Ciało i Krew Chrystusa Pana. Nie mówi się jednak o cudzie w tym przypadku. Tak jak nie mówi się o cudzie chrztu czy o cudzie zawierania małżeństwa, cudzie bierzmowania itd. Terminy Kościoła wyraźnie rozróżniają sakramenty i określają co to jest sakrament. I wyraźnie określają, że pojęcie cud eucharystyczny odnosi się do pewnych zjawisk, związanych z konsekrowaną (czyli już przemienioną) Hostią.
Jeśli jednak będziemy rozumieć cud według omówionego ujęcia personalistycznego, to słowa ks. Rysia będą zgodne z tym ujęciem i wtedy sprowadzimy rozumienie samej Eucharystii do cudu-znaku, co prowadzi na niebezpieczną drogę uznania Eucharystii za znak, co jest jednoznaczne z pójściem w kierunku protestantyzmu.

Ks. Ryś stwierdza również:
Chrześcijanin jest zobowiązany do przyjęcia tego, co jest objawione w Słowie i w działaniu Boga, w Piśmie Świętym i Tradycji. Zachwiejemy konstrukcją wiary mówiąc o cudach, a nie o Ewangelii. Stwierdzenie to jest wewnętrznie sprzecznie. Jeśli bowiem mamy wierzyć w to, co jest objawione w działaniu Boga, musimy uwierzyć we wszystkie cuda, które opisane są w Piśmie Świętym. Ewangelie są pełne opisów cudów. Jak możemy mówić o Ewangelii nie mówiąc o cudach? I dlaczego mówienie o cudach ma zachwiać konstrukcją wiary?
Nie będziemy pytać ks. Rysia jak rozumie słowa objawienie w działaniu Boga, może ma na myśli fakty podane w Piśmie Świętym. Choć nie jest to pewne, bowiem ks. Rys jest skłonny przyjąć racjonalne wyjaśnienie tego, co kiedyś wydawało się contra naturam, a dzisiaj takim nie jest. Na poparcie takiego rozumienia cudów stwierdza: Nad Morzem Czerwonym wiał wiatr, woda cofnęła się; współczesny naukowiec wyjaśni to racjonalnie. Dla Mojżesza to był jednak znak działania Boga. Pozostaje też takim dla nas.
Stwierdzenie to całkowicie odzwierciedla teologię cudu jako znaku. Służy temu hipoteza wysuwana od lat przez agnostycznych naukowców (bodajże jedni z pierwszych to byli naukowcy radzieccy, obecnie lansowana jest hipoteza ich następców z Petersburga). Wyjaśniają oni jak wiatr odsunął wody morza, najczęściej wnioskują, że nie chodzi o Morze Czerwone, a o inne, może to miejsce, gdzie obecnie jest Kanał Sueski, może inne miejsce, może jakiś przesmyk. Podobnie zresztą jak naukowcy, tak i ks. Rys nie odpowiada na pytanie jak to się stało, że po przejściu Izraelitów przez płyciznę, zawiał następny wiatr i to taki, że na tej płyciźnie utopiła się cała armia Faraona!

Powróćmy jednak do wywiadu. Zacytujmy dłuższy fragment:
Jedni powiedzą, że świat potrzebuje tego rodzaju znaków, bo np. Eucharystia jest na wiele sposobów profanowana. Inni powiedzą, że dojrzała wiara nie potrzebuje takich znaków. Nie wartościowałbym tych reakcji. Pan Bóg nie jest związany porządkiem sakramentalnym i jeśli chce może posłużyć się objawieniem prywatnym, aby np. zwrócić uwagę na taki fragment objawienia publicznego, który został zapomniany. Kościół nie zobowiązuje do wiary w prywatne objawienia. (podkreśl. moje)
Otóż mamy do czynienia tu z dwoma niepokojącymi sprawami. Najpierw: Pan Bóg jest związany porządkiem sakramentalnym, bo Sam tak ustanowił. Gdyby było inaczej – nie mielibyśmy pewności, że sakrament zaistniał. Abstrahujemy w tym miejscu od możliwości wadliwego działania sakramentalnego z winy księdza. Porządek sakramentalny oznacza, że przy udzielaniu któregokolwiek z siedmiu sakramentów dokonuje się dokładnie to, co jest w tym sakramencie zawarte, rozumiane i wyjaśniane przez Kościół. Chrzest jest zawsze chrztem, bierzmowanie – bierzmowaniem i nie ma takiej możliwości, by Pan Bóg zdecydował, że akurat dziś, w tym kościele i w tym konkretnym przypadku nie zwiąże się porządkiem sakramentalnym i sakrament nie będzie urzeczywistniony.
Jeśli jednak tę pierwszą wypowiedź uznamy za przejęzyczenie(choć teolog i wychowawca kleryków powinien dbać, by nie było takich przejęzyczeń ), to druga sprawa już nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. Chodzi o mieszanie dwóch pojęć – cudu i objawienia prywatnego. Nie chce mi się wierzyć, że ks. Ryś nie zna różnicy między tymi pojęciami.

Tak samo jak nie chce mi się wierzyć, że ks. Ryś, który jest doktorem habilitowanym z zakresu historii Kościoła nie zna tej historii . Wydaje się raczej, że liczy na to, że czytelnicy jej nie znają. Piszę on bowiem: Gdyby exempla o cudach wyrzucić ze średniowiecznego kaznodziejstwa, nie wiele by zostało.
Czyżby ks. Doktor Habilitowany nie czytał kazań św. Bernarda z Clairvaux, Wincentego z Beauvais, św. Tomasza z Akwinu, bł Henryka Suzo, Peregryna z Opola i wielu, wielu innych? A może to zdanie ma tylko jeden cel – ukazać po raz kolejny średniowiecze jako okres ciemnoty, w którym ludzi karmiło się opowiastkami, a nie „prawdziwą teologią”? Wydaje się, że tego typu wypowiedzi mają na celu przekonać czytelnika do pewnego widzenia świata, nie koniecznie zgodnego z prawdą historyczną, ale za to zgodnego z zamiarem autora. Mają one zabarwienie pewnego lekceważenia czytelnika, bowiem obliczone są na to, że niewiele kto będzie się wczytywał dokładnie.
Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że historyk wypowiada następujące zdanie:
dochodzimy do klasycznego rozumienia cudu – nie zjawisko przeciwne naturze, ale znak.

Otóż jeszcze raz podkreślam – klasyczne rozumienie cudu zawiera się w zacytowanych powyżej klasycznych katechizmowych określeniach. Powtórzmy – rozumienie cudu jako znaku jest nowe i wywodzi się z modernistycznego nurtu teologii.

Gdyby wywiad udzielony przez ks. G. Rysia Tygodnikowi Powszechnemu był jedynym przykładem pokrętnego mówienia o sprawach Kościoła, może nie warto by było tak wiele o tym pisać. Jednak inne jego wypowiedzi mają podobny charakter, a nie jest to sprawa błaha – uczy on przecież studentów i wpływa na formację kleryków3. Dlatego zwrócimy uwagę na kilka innych jego wypowiedzi.

I tak, jako historyk, wypowiada się o kulcie relikwii (Rozmowa pod wymownym tytułem Świętych ćwiartowanie, Gość Niedzielny nr 20 z 18 maja 2008):
Pamiętajmy jednak, że religijność ludowa w średniowieczu jest tak naprawdę sposobem przeżywania wiary 95 proc. populacji chrześcijańskiej. Ci ludzie myślą bardzo prosto: mają wręcz obsesję zbawienia. Oni obsesyjnie myślą o zbawieniu, choćby dlatego, że śmiertelność jest duża. Pytanie o zbawienie jest więc kluczowe. Człowiek średniowieczny tym się różni od dzisiejszego, że ma absolutne przekonanie o własnej grzeszności. Żaden heretyk średniowieczny nie miał odwagi stanąć przed Bogiem sam. Dlatego człowiek średniowieczny szuka środków do zbawienia poza sobą: w odpustach, w pielgrzymkach i właśnie w tym, że ma relikwię. Zapewnia sobie wręcz fizyczny kontakt ze świętym, który będzie się za nim wstawiał na sądzie Boskim.
I dalej, by nie być posądzonym o brak obiektywizmu dodaje:
Ważne jest, żeby tych ludzi nie oskarżać od razu o naiwność, bo to nie są ich kategorie myślenia. On bardzo poważnie traktuje świat nadprzyrodzony. I jeśli w jakimś miejscu rozwija się pobożność, ludzie mówią o nadzwyczajnych łaskach, nikt nie kwestionuje ich autentyczności. Nie można mierzyć tych ludzi własną miarą (wszystkie podkreślenia moje).

I tu już koniecznie zadamy ks. profesorowi pytanie:
Co to jest obsesja zbawienia?

Obsesja bowiem, według definicji to: rodzaj zaburzeń lękowych wyrażający się występowaniem irracjonalnych myśli i impulsów, którym towarzyszy przekonanie o ich niedorzeczności i chęć uwolnienia się od nich.

Prosty wniosek z tego, że ks. Ryś widzi ludzie średniowiecznej Christianitas jako ludzi niezrównoważonych psychicznie, chorych, ogarniętych strachem na myśl o zbawieniu, wiedzą jednak o niedorzeczności (zbawienie jest niedorzeczne?)swoich myśli i strachów (strach przed utratą zbawienia jest niedorzeczny?), próbują się od nich uwolnić, ale nie potrafią. I w swoim zacofaniu (wszak to nie ludzie tak „rozwinięci” jak dzisiaj) i w obliczu dużej śmiertelności, walcząc ze swymi lękami szukają środków poza sobą.

A może ks. Rys rozumie coś innego pod określeniem obsesja zbawienia? Może chodzi mu o to, że ludzie żyli na co dzień myślą o nieuchronności śmierci i nieśmiertelności duszy. I poważnie traktowali świat nadprzyrodzony. To ich miara. A jaka jest nasza miara? Jaka jest ta miara, którą ks. Rektor zaleca klerykom?
Żyć bez absolutnego przekonania o własnej grzeszności? Gdzie szukać środków do zbawienia? W sobie? A nie poza sobą? Bez odpustów i pielgrzymek? Bez sakramentów (wszak one też są poza nami)? Bez wstawiennictwa na Sądzie Bożym? Bez obsesyjnego myślenia o zbawieniu, bo wystarczy myślenie o codzienności? Bez poważnego traktowania świata nadprzyrodzonego? Czy to naprawdę jest naszą miarą? Może naszą, może ks. Rysia i innych modernistycznych teologów, ale na pewno nie Boską! Na pewno nie jest to miara Kościoła.

Czekamy na ostateczną wypowiedź Watykanu w sprawie Sokółki. Czekając wielbijmy Boga za wszystkie Jego cuda. I pomyślmy o swoim zbawieniu. Z lękiem i drżeniem przed Sądem Bożym. Z poczuciem własnej nicości i grzeszności. Szukając środków poza sobą, w sakramentach Kościoła i w udzielanych przez Niego pomocach – odpustach, pielgrzymkach pokutnych, relikwiach.

Czekając rozważajmy co Chrystus Pan chce nam powiedzieć przez cuda eucharystyczne. Niezależnie od tego czy Cud w Sokółce będzie uznany w najbliższym czasie czy nie - jedno wydaje się pewne:
Komunię świętą należy przyjmować z najwyższym szacunkiem, w lasce uświęcającej, w pełnym skupieniu, na kolana i do ust.



1Wydany w Utrechcie w 1966 r.
2 Spadający z rusztowania robotnik zawisł w powietrzu wbrew prawom przyrody i został w takiej pozycji, aż św. Wincenty nie wrócił z klasztoru, gdzie udał się po pozwolenie swego przeora na dokonanie cudu uratowania robotnika przed upadkiem.
3Warto przytoczyć fakt, że w ubiegłym roku akademickim ks. Ryś wykładał w warszawskim Studium Filozofii i Teologii, którego dyrektorem programowym jest były dominikanin Tadeusz Bartoś. Inni zeszłoroczni wykładowcy tego Studium to były pijar T. Gadacz i apostata T. Węcławski.


Maria K. Kominek OPs
21 październik 2009