Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Tu chodzi o Polskę

,Jeśli cię zapomnę, ojczyzno miła moja (…) niech zapomnę prawicę ręki swojej. Niech język mój przyschnie do ust moich, jeśli pomnieć na cię nie będę a jeśli cię na czele wszystkich pociech moich nie położę. (Psalm 136, 5)
Nie pisałem nic na stronę bezpośrednio po 10 kwietnia 2010 r., bo najpierw to był czas ciszy, udziału w tym wielkim wybuchu polskości i czas refleksji, a potem zacząłem pisać o tym książkę. Skończyłem ja 3 maja w dzień Królowej Polski, rocznicę złożenia przez Państwo i Naród ślubowania Jej Wierności i Posłuszeństwa.
Książka jest odpowiedzią na pytanie – co się tak naprawdę w tych kwietniowych dniach w Polsce zdarzyło?, jest o obudzeniu Narodu Polskiego, jest o tym, że musimy rozpoznać czego poprzez te wydarzenia chce od nas, od Polaków, Bóg.
Książka nosi tytuł „Tu chodzi o Polskę”, będzie miała ponad sto stron (będzie kosztować 15 zł) i pojawi się w księgarniach w pierwszych tygodniach maja (zapewne gdzieś koło 10 maja 2010).
Już można ją zamawiać:
Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu
02-764 Warszawa
ul. Egejska 5/24
Tel. 022 651-88-17; 0 601-519-847.
e-mail: stanislaw@krajski.com.pl

Fragmenty książki

Jarosław Marek Rymkiewicz protestuje
Ten atak na Prezydenta, na głowę polskiego państwa, i milcząca, a niekiedy nawet głośno wyrażana, zgoda na niego ze strony „autorytetów” i „elit” musiała jakoś dotykać i ranić wielu Polaków. Nic więc dziwnego, że Jarosław Marek Rymkiewicz napisał bezpośrednio przed pogrzebem prezydenckiej pary (i trudno się z nim nie zgodzić):
„Nie mogę tego słuchać, nie mogę patrzeć na te krokodyle łzy. Ludzie, którzy Go nienawidzili, którzy Nim gardzili, którzy Nim pomiatali, teraz płaczą nad Jego trumną. Dość tego! Politycy, którzy mówili o dorżnięciu watahy, którzy po zamachu w Gruzji mówili, że to był śmieszny zamach na śmiesznego człowieka, powinni na zawsze zniknąć z polskiego życia publicznego. Oni nie mają prawa iść za Jego trumną. Nie mają prawa być polskimi politykami” (Rzeczpospolita, 16 kwietnia 2010 roku).

Zdzisław Krasnodębski: „Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą”
Z perspektywy tragedii pod Smoleńskiem, z perspektywy żałoby narodowej widać ten cały atak, to lżenie, te próby poniżenia nie tylko Prezydenta, ale i Polski, którą on reprezentował w całej jego antydemokratycznej, antyludzkiej i antypolskiej prawdzie. Świetnie to ujął Zdzisław Krasnodębski:
„Od paru lat spadały na nas wyzwiska – na tych wszystkich, którzy nie chcieli przyłączyć się do chóru wylewających pomyje na głowę Prezydenta, przystąpić do walki z kaczyzmem, dołączyć się do zbożnego czynu dożynania watah. Tak jakby nie było o wiele łatwiej płynąć z głównym nurtem, pisać do GW i odcinać kupony od poglądów wytartych w powszechnym obrocie. Nie, wcale się nie skarżę. Te obelgi były zaszczytem. Dzisiaj wiem, że są największym zaszczytem, jaki mnie spotkał w życiu.
I gdy już nie ma problemu, nagle pokazano nam człowieka – jakiegoś innego Lecha Kaczyńskiego (...) A od tych, którzy przy Nim stali i pozostali, wymaga się, by milczeli, by odkreślili przeszłość grubą kreską, by się pojednali, by nie zakłócali atmosfery żałoby. Ale ich – naszym – obowiązkiem wobec Niego i Nich jest mówić. Grubej kreski tym razem nie będzie.
I wy miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie kolejne Szkło kontaktowe, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: cham i dureń, i były prezydent Lech Kaczyński. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą”.

Reakcja społeczeństwa na lżenie Prezydenta

Z perspektywy tragedii znaczna część społeczeństwa polskiego ujrzała to jak na dłoni, uświadomiła sobie, że nie tylko Prezydentowi, ale również Państwu Polskiemu, Ojczyźnie i Narodowi, Polakom czyniono krzywdę i że za tę krzywdę my wszyscy jakoś, choćby poprzez swoją bierność, odpowiadamy. Na ten aspekt tragedii zwróciło uwagę po 10 kwietnia 2010 r. wiele osób. Podjęto ten temat wielokrotnie w mediach w dniach następujących bezpośrednio po tragedii.
Z tego powodu pojawił się dodatkowy ból, wyrzuty sumienia, chęć zadośćuczynienia tak Prezydentowi jak i Polsce.
Ta chęć zadośćuczynienia pojawiła się u tych, którzy w taki czy inny sposób brali udział w tej nagonce na Prezydenta (choćby reagowali śmiechem na niewybredne kabaretowe żarty i kpiny z Prezydenta), ale i u tych, którzy pozostawali obojętni, a nawet u tych, którzy tego nigdy nie akceptowali. To wszystko było jednym z czynników, i to chyba istotnym, mających wpływ na ludzkie reakcje w dniach 10-18 kwietnia 2010 roku.
Niejako przy okazji uświadomiono sobie bardziej i głębiej, że tu chodzi o Polskę, o jej Wielkość i Honor, że ta Polska jest dla nas ważna, że jesteśmy Polakami, że Polskę kochamy, że to nasza Matka.

Nie pozwól, by ubliżano Polsce

W tak onegdaj popularnym „Dekalogu Polaka” Zofii Kossak-Szczuckiej dziesiąte przykazanie polskie brzmi: „Nie pozwól, by ubliżano Polsce, poniżając Jej wielkość i Jej zasługi, Jej dorobek i Majestat”.
Dekalog ten kończy się wezwaniem: „Będziesz miłował Polskę pierwszą po Bogu miłością. Będziesz Ją miłował więcej niż siebie samego”.

A Komorowski nadal obraża Prezydenta

W niedzielę, dokładnie tydzień po pogrzebie prezydenckiej pary, media podały wiadomość, której jednym z istotnych elementów była, choć podana nie wprost, informacja o tym, że Bronisław Komorowski nadal, dokładnie tak samo jak dwa tygodnie, miesiąc czy pół roku temu obraża, żeby nie powiedzieć lży Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Oto ta wiadomość w takiej postaci, w jakiej pojawiła się wszędzie, przedstawiona w wersji „Gazety Wyborczej” (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7810322,Komorowski__Ws__IPN_nie_bede_kierowal_sie_tym__czego.html):
„Bronisław Komorowski zapowiada w rozmowie z Newsweekiem, że ws. ustawy o IPN nie będzie kierował się wolą zmarłego prezydenta. Skieruje ją do TK tylko wtedy, jeśli znajdzie w niej zapisy mogące kolidować z konstytucją – nie dlatego, że chciał to zrobić Lech Kaczyński.
– Do Trybunału należy odsyłać jedynie ustawy wątpliwe z punktu widzenia konstytucyjności. Jeśli ktoś traktuje serio państwo polskie, nie powinien traktować Trybunału jako przechowalni pomysłów – ocenia Komorowski w wywiadzie dla Newsweeka, który w całości ma zostać opublikowany w poniedziałek”.
W tych słowach jest olbrzymi, małoduszny i małostkowy ładunek negatywny, który nie mieści się w ramach polskich i europejskich standardów. W tych słowach jest zawarta, choć nieco zawoalowana, obraza. Bronisław Komorowski przecież w sposób bardzo wyraźny, wręcz jednoznaczny, sugeruje, że Prezydent Lech Kaczyński „nie traktował serio państwa polskiego”, że jego chęć skierowania ustawy o IPN do Trybunału Konstytucyjnego nie była podyktowana jego prezydenckim sumieniem, niepokojem, że ta ustawa może być niezgodna z polską konstytucją, ale innymi pozamerytorycznymi, partykularnymi, egoistycznymi względami. Z wypowiedzi Bronisława Komorowskiego wynika, że ocenia on Prezydenta Lecha Kaczyńskiego jako osobę, która traktowała Trybunał Konstytucyjny instrumentalnie jako „przechowalnię pomysłów”.
Brak tu słów, by określić takie zachowanie.
Robert Mazurek w „Rzeczpospolitej” z dnia 26 kwietnia 2010 roku pisał o zjawisku charakterystycznym dla pewnych środowisk politycznych, które określił dosadnie jako „zawody w pluciu do krypty”.
Kilka dni później Bronisław Komorowski zaczął twierdzić, że nic nie wiedział i nic nie wie o tym, że Prezydent Lech Kaczyński był przeciwny tej ustawie. „Rzeczpospolita” (30 kwietnia – 3 maja) zamieściła jako cytat dnia następującą wypowiedź Marszałka Sejmu: „Gdyby Lech Kaczyński chciał zająć stanowisko, to skierowałby nowelizację do Trybunału Konstytucyjnego, a tego nie zrobił”.
Prezydent nie mógł, ze względów prawnych, tego zrobić do 9 kwietnia 2010 r. Wszyscy, oprócz Bronisława Komorowskiego, wiedzą, że zamierzał to zrobić po powrocie z Katynia.
Warto tu, tak przy okazji, podkreślić, że Bronisław Komorowski wypowiadając te słowa nie był Prezydentem Polski, a tylko osobą pełniącą obowiązki Prezydenta. To nie jest więc tak, jak mówią zwolennicy Bronisława Komorowskiego, że ma w tym momencie kierować się, przy podejmowaniu decyzji, swoim „sumieniem”. On ma tylko w czasie, gdy nie ma Prezydenta, zastępować go ograniczając się do wykonywania wszystkich tych działań, które są charakterystyczne dla każdego, który nie sprawuje funkcji, a tylko pełni tymczasowo obowiązki osoby sprawującej tę funkcję. Powinien zatem podejmować tylko decyzje, które są naprawdę niezbędne dla funkcjonowania państwa i które nie naruszają linii nieżyjącego Prezydenta. Powinien ponadto respektować wolę nieżyjącego Prezydenta, o ile ją zna (a w tym wypadku ją zna), bo to Prezydent posiadał mandat narodu do podejmowania w takich decyzji.
Tak postąpiłby każdy szlachetny i prawy człowiek.

Czy Polakom potrzebne są tragedie narodowe?

Jaki jest ten nasz specyficzny charakter narodowy?
Jednym z jego elementów jest rola narodowych tragedii w kształtowaniu naszej świadomości narodowej i duchowej oraz moralnej siły.
Osoby niechętne Polsce, wciąż ją krytykujące, przedstawiające w krzywym zwierciadle jej historię, tradycję i kulturę, próbujące przedstawić ją w jak najgorszym świetle, starające się pozbawić Polaków dumy narodowej i wszczepić im różne kompleksy niższości zawsze powtarzały z kpiną i drwiną, że Polacy nie mogą żyć bez tragedii, że je pielęgnują, że są masochistami.
Osoby takie chętnie odwołują się do słów Cypriana Kamila Norwida, że Polacy potrafią być Polakami a nie potrafią być obywatelami. Odwołanie się do tych słów Norwida miało miejsce w mediach kilkakrotnie po 10 kwietnia 2010 roku. Są to bardzo gorzkie słowa. Przytoczmy je w całości: „Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach jak znakomitym jest narodem we wszystkich Polaka poczęciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne – monumentalnie znamienite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi” ( C. K. Norwid, List do Michaliny Zaleskiej).
Jest oczywiście w nich jakaś racja, ale pamiętajmy też o tym, że Norwid wypowiadając takie słowa o Polsce przedstawił też swoją opinię o Europie: „Europa jest to stara wariatka i pijaczka, która co kilka lat robi rzezie i mordy bez żadnego rezultatu ni cywilizacyjnego ni moralnego. Nic postawić nie umie – głupia jak but, zarozumiała, pyszna i lekkomyślna”.
Dlaczego na te słowa Norwida nikt się publicznie nie powołuje?
Dlaczego nie odwołują się do nich te osoby, które go tak chętnie cytują? Czy w tych słowach nie ma jeszcze więcej racji?
Powracając do opinii Norwida, że nie potrafimy być „dzielnym społeczeństwem”. Co stanowi podłoże tej opinii?
Polska zawsze, w zasadzie bez przerwy, była w stanie wojny tylko raz była to wojna sensu stricte, w ramach której zalewała nas obca armia, mordowano nas, palono miasta i wsie, próbowano nam zabrać fizyczną wolność, pozbawić nas państwa, a innym razem była to wojna zupełnie innego typu, w ramach której żadne armie się nie pojawiały, ale destabilizowano nasze życie społeczne i polityczne, manipulowano naszą indywidualną i zbiorową świadomością, demoralizowano nas, przekupywano nasze elity, próbowano oderwać nas od korzeni itp., itd.
W wojnach drugiego typu ponosiliśmy często większe straty niż w starciach zbrojnych, nie potrafiliśmy w skuteczny sposób przeciwstawiać się agresjom tego typu. To w ich wyniku traciliśmy wolność i państwo, to one najskuteczniej naruszały naszą tożsamość narodową. Z opresji ratowały nas wtedy często właśnie tragedie narodowe, wojny i powstania stając się czynnikiem obudzenia, odrodzenia, oczyszczenia.
Polska historia, niezależnie od woli Polaków, niezależnie od woli poszczególnych pokoleń, ukształtowała się w taki sposób, że przebiegała od tragedii do tragedii. Tak się stało, że tragedie te nas budziły i wzmacniały duchowo.
W jakimś więc sensie potrzebujemy tych tragedii. To jest niezależne od nas. To nie stanowi jakiegoś naszego narodowego skrzywienia. Cierpienie zawsze, w wypadku każdego człowieka, jest tym czynnikiem, który budzi sumienie, przypomina o wartościach i zasadach, o tym co naprawdę ważne. Można w tym polskim wypadku widzieć jakiś palec Boży, działanie naszej Królowej Matki Bożej.
Tragedia z dnia 10 kwietnia 2010 roku oddziałała na nas w taki sam sposób jak inne narodowe tragedie, posiada swój pozytywny dla Narodu wymiar, swoje Wielkie Owoce. Musimy teraz tylko umieć je odnaleźć i zagospodarować, nie pozwolić, by się zmarnowały.

Nasz naród jest jak lawa

Gdy chcemy zrozumieć do końca Polskę, Polskę, którą często tak trudno zrozumieć musimy sięgać do naszych wieszczów. W tym wypadku warto wsłuchać się w następujące słowa Adama Mickiewicza wypowiedziane w III części „Dziadów”:

Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa;
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi,
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.

Wszystko wskazuje na to, że Adam Mickiewicz trafił w swojej genialnej intuicji wieszcza w samo sedno. Taki był, jest i będzie naród polski. Nigdy nie potrafili tego zrozumieć obcy, nasi wrogowie i ci, którzy tylko obserwowali z daleka polską historię i współczesność. Często nie potrafiły tego zrozumieć polskie elity i całe polskie społeczeństwo. Być może nie rozumiał tego nawet Cyprian Kamil Norwid pisząc, że „człowiek w Polaku jest karzeł – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi”. Tak więc w wielu momentach naszej historii obcy, ale niekiedy i sami Polacy postrzegali tylko tę „lawę” i byli pewni, że żadnego „ognia” już nie ma, że to już koniec, że polskie państwo już się nie odrodzi, że polski naród zdegenerował się całkowicie i jego kręgosłup moralny i duchowy jest nieodwołalnie złamany.
Przypomnijmy tylko choćby jedną taką sytuację. Gdy Szwedzi wkroczyli do Polski większość jej obywateli i zdecydowana większość elit po prostu ją zdradziła. Tak to opisuje Sienkiewicz: „Jedni duszą i ciałem przeszli do szwedzkiego obozu, szukając w nim własnej prywaty; ci pili, hulali i weselili się jak na stypie, topiąc w kielichach i rozpuście wstyd i szlachecki honor. Drudzy rozprawiali w niepojętym zaślepieniu o potędze, jaką utworzy Rzeczpospolita w połączeniu ze Szwecją, pod berłem pierwszego w świecie wojownika, i tacy byli najniebezpieczniejsi, bo przekonani szczerze, że orbis terrarum musi przed takim aliansem uchylić głowy. (...) Tak więc spotykał Kmicic jeno wyuzdanych, zepsutych, szalonych albo trwożliwych, albo zdesperowanych; nie spotykał ufających”. Tak charakteryzuje ówczesnych Polaków obcokrajowiec przepowiadając ostateczny upadek Polski: „Nie masz w tym narodzie wierności, bo oto wszyscy pana swojego opuścili; nie masz miłości do ojczyzny, bo ją Szwedowi oddali za obietnice (...) Gdzie indziej mogłoby się coś podobnego przytrafić? Któryby w świecie naród nieprzyjacielowi do zawojowania własnej ziemi pomógł? (...) Gdzie jest taki, co by prywatę więcej ukochał, a sprawę publiczną więcej podeptał? (...) to chce ich ratować, ten jeno czas próżno traci, bo oni sami nie chcą się ratować! Jeno szaleni, swawolni, źli i przedajni tę ziemię zamieszkują”.
Wiemy jak „Potop” się kończy, jak dalej potoczyła się historia Polski. Okazaliśmy się narodem Kmiciców. Naród się obudził, powstał, oddał wszystko dla ratowania Ojczyzny i tę Ojczyznę uratował. Historia taka powtarzała się później kilkakrotnie i zapewne ku zdziwieniu naszych nieprzyjaciół, ku zdziwieniu tych, którzy chcieliby, by Polacy przestali istnieć jako naród, powtórzy się w XXI wieku.
Zauważmy również od razu, że Adam Mickiewicz mówi o drzemiącym wulkanie. Jeśli odnieść jego słowa do dni 10-18 kwietnia 2010 roku to nie może być mowy o „zstępowaniu do głębi”, ponieważ sytuacja wskazuje raczej na erupcję tego „polskiego ognia”, a zatem wybuch „wulkanu”. W tym kontekście zastanawiający jest, w perspektywie symbolicznej, fakt uaktywnienia się w dniu 15 kwietnia 2010 r. islandzkiego wulkanu w pobliżu lodowca Eyjafjallajokull, którego dymy przysłoniły Polskę w trakcie pogrzebu prezydenckiej pary i uniemożliwiły pasażerskie loty nad całą Europą i wszelkie praktycznie loty do Europy.
Zobaczmy jak tę mickiewiczowską charakterystykę polskiego narodu interpretuje się w polskiej szkole. Oto dobry przykład zaczerpnięty z internetowej „Ściągi”: „Lawa symbolizuje zniewolone społeczeństwo polskie. Na zewnątrz jest zimną, zastygłą skorupą – to ludzie, którzy postępują zgodnie z oczekiwaniami zaborcy, lecz nie mają oni nic wspólnego z autentycznym życiem narodu, które musi rozwijać się w utajeniu ze względu na politykę zaborcy. I właśnie to utajone życie jest nazwane przez Wysockiego gorącą lawą. Oczywiście są też ludzie wyzbyci wszelkich zasad moralnych, goniący za łaską i korzyścią materialną, obojętni na sprawy narodowe, niecofający się przed denuncjacją rodaków. Tym zdemoralizowanym środowiskom przeciwstawia poeta patriotyczną młodzież spiskową. Młodzież mówi po polsku o sprawach narodowych, przypomina kaźnie i męczarnie więzionych patriotów. Potępia arystokrację za jej służalczość, gardzi zdrajcami. Rodzi się w niej chęć poświęcenia. W scenie więziennej Mickiewicz złożył hołd młodzieży za jej szlachetność, patriotyzm, solidarność i nieugiętość w obliczu zaborcy”.
Gdyby się tak zastanowić charakterystykę tę można by odnieść również do dzisiejszej sytuacji w Polsce zastępując tylko niektóre terminy użyte w powyższym tekście innymi. I tak jeśli zastąpimy termin „zaborca” terminami „Unia Europejska” czy „zwolennicy globalizmu”, termin „młodzież spiskową” określeniem „ludzie, którzy wyszli w kwietniu 2010 roku na ulice”, termin „arystokrację” terminem „elity władzy” wszystko stanie się również bardzo czytelne.

Wirus liberalizmu

Samir Amin, egipsko-francuski ekonomista i politolog tak napisał w swojej książce pt. „Wirus liberalizmu. Permanentna wojna i amerykanizacja świata”: „Pod koniec XX w. na świecie pojawiła się dziwna choroba. Nie wszyscy, którzy na nią zapadli, stracili życie, ale każdego dotknęła w ten czy inny sposób. Wirus, który był przyczyną epidemii, nazwano wirusem liberalizmu. Wirus (…) zyskał zdolność zniszczenia wielkiej ilości przeciwciał wyprodukowanych przez Europejczyków w ciągu trzech poprzednich stuleci. Wywołał wówczas epidemię, która zniszczyłaby rodzaj ludzki, gdyby nie to, że najsilniejsi mieszkańcy starego kontynentu przeżyli (…). U tych, którzy padli jego ofiarą, wirus wywoływał dziwną odmianę schizofrenii. Człowiek nie przeżywał już samego siebie jako całościowego bytu…”.
Dodajmy, że ten wirus nie tylko jakoś odczłowiecza i wynaradawia ludzi, ale również zaszczepia im choroby egoizmu i indywidualizmu, separuje ich od wszelkich wspólnot, w tym w pierwszym rzędzie od społeczeństwa i wspólnoty narodowej.
Polacy po 1989 roku zaczęli zarażać się tym wirusem. Po 2000 roku choroba liberalizmu, egoizmu i indywidualizmu zaczęła toczyć polski organizm, osłabiać go oraz w coraz większym stopniu paraliżować i wydawało się już, że zwyciężyła ten organizm, że pacjent, jest bez sił i bez ducha, że kona. A tu nagle okazało się, że nie jest tak źle, że Polacy potrafią jeszcze być wspólnotą, że potrafią nawet reagować i działać jako wspólnota narodowa. Przedstawione 22 kwietnia 2010 roku w programie „Warto rozmawiać” wyniki badań ujawniły, że w dniach 10-18 kwietnia grubo ponad 90% Polaków (o ile dobrze pamiętam to 98%) posiadało silne poczucie tożsamości z polską wspólnotą narodową.

Wirus kosmopolityzmu

Inną chorą, wzmacniającą zresztą patologie wywoływane przez wirus liberalizmu, jest kosmopolityzm wiążący się ściśle ze zjawiskiem globalizmu, który przecież w istocie jest próbą realizacji obłędnej i fałszywej, pogańskiej doktryny panteizmu. Już nawet tacy ludzie jak Michael Crichton, autor książek o jurajskim parku, zaczynają to widzieć. Napisał on w swoim „Powrocie do parku Jurajskiego”: „Jeżeli umieści się jakikolwiek złożony system w krajobrazie dostosowawczym, widać wyraźnie, że zmiany zachowania mogą zachodzić tak szybko, iż procesy dostosowawcze zostaną zahamowane. W takiej sytuacji nie trzeba żadnych meteorytów, pandemii bądź innych przyczyn. Szybkie zmiany zachowania mogą być katastrofalne w skutkach dla całej populacji. Według mojej teorii coś takiego przytrafiło się właśnie dinozaurom. (…) Zanikają nie tylko różnice regionalne, lecz wszelkie odmienności. W świecie kreowanym przez środki masowego przekazu przestaje się liczyć cokolwiek, co się nie mieści na liście dziesięciu najlepszych książek, piosenek, filmów czy pomysłów. Ludzie załamują ręce nad zanikaniem różnic gatunkowych wśród zwierząt zamieszkujących trzebione lasy tropikalne, zapominają jednak o własnych zróżnicowaniach intelektualnych, będących jednym z najważniejszych motorów postępu. A te znikają szybciej niż drzewa w dżungli. Nikt nie zwraca na to uwagi, dlatego myśli się o sprzężeniu pięciu miliardów umysłów w jedną cyberprzestrzeń. To tak, jakbyśmy chcieli powstrzymać wszelkie procesy rozwoju. Staniemy w miejscu na drodze ewolucji”.
I wydawało się, że polska świadomość zlała się ze świadomością globalną, że jesteśmy już tylko obywatelami świata, poszukującymi wyłącznie materialnego dobrobytu konsumentami, którzy na to, co „regionalne” (czytaj: narodowe) patrzą jak na swoistą „wiochę”, że jesteśmy w ten sposób skazani na totalną stagnację, że zostały powstrzymane nasze „wszelkie procesy rozwoju”.
A tu nagle okazało się, że jesteśmy bardzo „regionalni”, że potrafimy myśleć i czuć po polsku tak, jak te poprzednie pokolenia Polaków, dla których Polska była najważniejsza.
Przedstawione 22 kwietnia 2010 roku w programie „Warto rozmawiać” wyniki badań ujawniły, że w dniach 10-18 kwietnia 2010 r. grubo ponad 90% Polaków (o ile dobrze pamiętam to 98%) było dumnych z zachowania Polaków.

Obciach i trendy

Jeden z socjologów powiedział w dniu 22 kwietnia 2010 roku w telewizyjnym programie „Warto rozmawiać”, komentując przyczyny tak zaskakującego wszystkich zachowania Polaków podczas kwietniowej żałoby narodowej, że odblokował się manipulacyjny mechanizm „obciach i trendy”. Terminy te zaczerpnięte są z młodzieżowego języka.
„Obciach” to zachowanie wyśmiewane przez wspólnotę, skrajnie kompromitujące i całkowicie dyskwalifikujące w oczach innych, uznawane za takie przez środowisko młodzieżowe pod wpływem jakichś czynników. „Trendy” to coś modnego, godnego najwyższej pochwały, nobilitującego, to coś takiego, o czym zresztą każdy chyba wie, co zostało wyznaczone przez jakieś „autorytety”, przez szeroko rozumianych „dyktatorów mody”.
Ten, kto nie robi niczego, co powoduje obciach i jest zawsze trendy jest w pełni „cool”, kimś godnym podziwu, z kim warto się zadawać, kogo się akceptuje, wręcz supermenem.
To zjawisko pojawiające się w środowisku młodzieżowym, charakterystyczne dla niego ze względu na niewielkie jeszcze poczucie tożsamości i wielką niedojrzałość tego środowiska zostało przez dzisiejszych manipulatorów przeniesione na całe społeczeństwo.
Manipulatorzy ci zastraszyli i spacyfikowali polskie społeczeństwo zmuszając je do przyjęcia, przynajmniej w zewnętrznych zachowaniach i reakcjach, że obciachem jest wszystko, co związane z tradycją, narodem, polskością, patriotyzmem, takimi wartościami, występującymi łącznie, jak Bóg, Honor i Ojczyzna i że trendy jest „europejskość” (czytaj: kosmopolityzm), antynarodowy cynizm, indywidualne sobkostwo i egoizm, wreszcie mniej lub bardziej skrywany antypolonizm.
W dniach 10-18 kwietnia 2010 roku wielu Polaków uświadomiło sobie, że to do czego byli przywiązani, a co ukrywali z tego powodu, że to obciach, podziela miliony Polaków, i że to wcale nie jest obciach tylko coś bardzo pięknego, cennego i ważnego.
W tych dniach stało się coś takiego, co można by nazwać odhipnotyzowaniem – ludzie wyzwolili się spod presji, której się dotąd poddawali, podnieśli głowy, ujawnili swoje prawdziwe ja (i to również przed sobą) i sami wywarli presję na swoich hipnotyzerów i zobaczyli, że tamci kulą ogon pod siebie i przestają wreszcie dyrygować, a zaczynają spełniać rolę, która powinna być im właściwa, to znaczy grać tak jak społeczeństwo im zagra. To indywidualne i zbiorowe doświadczenie zniewolenia i wyzwolenia, przejścia od przedmiotu manipulacji do podmiotu życia zbiorowego może wiele w Polsce zmienić.

Wirtual i real

Te terminy pochodzące z młodzieżowego slangu zaczęły być w pewnym momencie używane przez socjologów i publicystów. Odnoszono je do pewnej zbiorowej schizofrenii, którą zaczęły wywoływać media. Wytworzyły one bowiem pewien wirtualny świat wyznaczony przez zasady liberalnych i lewicowych ideologii i zaczęły swoich odbiorców przekonywać, że to jest właśnie rzeczywistość, że to jest real.
W Polsce media przekonywały, coraz bardziej skutecznie, Polaków, że polskość, patriotyzm, tradycja są związane ze światem, którego już nie ma, bo odszedł ustępując miejsca nowemu – europejskości. Wmawiano Polakom, że Polska to wirtual, a real to „Europa”. Ludzie przestali żyć w Polsce i myśleć po polsku, i zaczęli żyć w „Europie” i myśleć po „europejsku”.
Trochę to przypominało efekty osiągane przez scjentologów, którzy wmawiają swoim ofiarom, że dokonywane przez nich zabiegi czynią z nich nowych ludzi, ludzi szczęśliwych, którzy nie są podatni na żadne choroby. Wielu z tych, którzy uwolnili się z pułapki scjentologii dokonało tego pod wpływem jakiegoś nieszczęścia czy choroby, które ich dopadły burząc w ten sposób ich „nowy świat”, przywracając rzeczywistości, uświadamiając im, że żyli mrzonkami. Tragedia pod Smoleńskiem wstrząsnęła polskim społeczeństwem, obudziła je i przywróciła rzeczywistości.
Wielu uświadomiło sobie, że „Europa” to wirtual, a real to właśnie Polska, że Polska jest w nich żywa, że stanowi ważną, istotną treść ich wnętrza. Czy po 18 kwietnia 2010 roku mediom uda się przywrócić wirtualny, wykreowany przez siebie świat? Czy uda im się ponownie przekonać Polaków, że ten świat jest jedyną prawdziwą rzeczywistością?
Wszystko zależy od nas.

Scudzoziemczenie duszy

Wynarodowienie ma dwie podstawowe postacie: może być związane z przejściem na inną narodowość lub może być tzw. scudzoziemczeniem. Ktoś może w pełni świadomie i dobrowolnie zmienić narodowość kierując się dobrymi intencjami. Każdy ma do tego prawo. To nie jest wynarodowienie. To nie jest również zdrada, gdy nie pociąga za sobą działań przeciwko swojej poprzedniej Ojczyźnie.
Wynarodowienie to świadome i dobrowolne zatracenie poczucia swojej przynależności narodowej dokonane z niskich pobudek (ze strachu, egoizmu, dla pieniędzy i kariery itp.) lub zatracenie poczucia swojej przynależności narodowej dokonujące się w wyniku manipulacji innych.
W tym pierwszym przypadku jest zdradą narodową. W tym drugim przypadku wynarodowieni są raczej tylko ofiarami jakiegoś zła.
Wynarodowienie może się też dokonać w wyniku scudzoziemczenia, czy inaczej, jak nazywano to w przeszłości, zobczenia.
Bernard Kalicki, dziewiętnastowieczny historyk tak pisał o tej drugiej postaci wynarodowienia: „Na ogólnej szali narodu zobczenie jest grzechem, który tę szalę najniebezpieczniej przeważa. Tak przynajmniej sądzi instynkt narodu, który zobczałych głębszą spotyka niechęcią, niż bardziej szkodliwych wichrzycieli”.
Stwierdzał też: „To już nie błąd polityczny, nie warcholstwo, nie zdrada zwyczajna, to już nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć, jakie Stwórca w serce ludzi włożył”. Magdalena Micińska w swojej książce „Zdrada córka nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Polaków w latach 1861-1914” określa to zjawisko zobczenia w sposób następujący: „Brak poczucia łączności z własnym narodem, jego tradycją i przyszłymi losami”.
Bezkrytyczne, ślepe, wręcz chorobliwe zauroczenie Zachodem, któremu towarzyszyło bezmyślne i bezkrytyczne, można powiedzieć, małpie naśladowanie wszystkiego tego, co z niego pochodziło było, chyba, zjawiskiem zawsze w Polsce stałym, choć występującym, w zależności od czasu, miejsca i środowiska, w różnym natężeniu. Zjawisko to polskie elity patriotyczne i intelektualne zawsze też krytykowały. Trudno znaleźć polskiego pisarza czy poetę, który się do niego nie ustosunkował, który nie wyśmiewał go czy nie potępiał. Pisano o tym w „Monitorze”. Pisał o tym Krasicki (choćby w „Panu Podstolim”), Niemcewicz (choćby: „Powrót Posła”, „Dwaj panowie Sieciechowie”, „Lejbe i Siora”, „Mniemana sierota”), Rzewuski („Pamiętnik Soplicy”, „Listopad”), J. Chodźko, Ign. Chodźko, E. T. Massalski („Pan Podstolic”), Koźmian, Zabłocki („Fircyk w zalotach”), Ochocki, Korzeniowski („Wąsy i peruka”), itd.
Pisał o tym A. Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” w Księdze I, w przemówieniu Podkomorzego:

Ach ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny
Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!
gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów
Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów!
Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę,
Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.
Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,
Gadających przez nosy, a często bez nosów,
Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,
Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.
Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przypuszcza,
odbiera naprzód rozum od obywateli.
I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli;
I zląkł się ich jak dżumy jakiej cały naród,
Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród.
Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory:
Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.
Była to maszkarada, zapustna swawola,
Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola!
(w. 416-434)

Pisał o tym również w Pielgrzymie Polskim: „Dwa są żywioły, dwa duchy w Konstytucji 3 maja. Jeden z nich cudzoziemiec, Francuz, przybył z Paryża (...) Ten duch koniecznie żądał scen, jakie działy się w Paryżu; wymyślał teatralne pompy, ogromny hałas przy zaprowadzaniu odmian, które po prostu, po dawnemu dałoby się zrobić. Ten duch na koniec podawaniem w szyderstwo narodowych zwyczajów, narodowego stroju, targaniem się na wiarę przodków odstraszał znaczną liczbę poczciwych posłów, którzy z jednej strony widząc partię moskiewską, z drugiej patriotów we fraczkach, w perukach, z Russem i Monteskiuszem w ręku, wyszydzających ich golone głowy, ich obyczaje, ich sposób mówienia – zrażeni, opuścili ręce i przez to wielką zrządzili szkodę sprawie narodowej”.
Magdalena Micińska opisując zjawisko scudzoziemczenia stwierdza: „Najbardziej odpychający przykład na czarnej liście magnatów stanowi jednak Bogusław Radziwiłł, w którym – jak pisał Sienkiewicz – więcej było Niemca czyli jakowegoś Francuza niż Polaka.
Grzechu tego nie mogły zrównoważyć najdobitniejsze nawet dowody męstwa. Książę to wojownik wielki i rycerz jeszcze większy, ale nie masz w nim za grosz Polaka. Z cudzoziemska się nosi i po niemiecku albo zgoła po francusku gada, jakoby kto orzechy gryzł, której mowy godzinę możesz słuchać i nic nie wyrozumieszWielki polski pan, który zarzucił obyczaj ojców, polski strój i język (Bogusław z kart Potopu zastrzegał, że mówi po niemiecku, gdyż mi od waszej mowy wargi pierzchną) zyskiwał miano odstępcy nawet wówczas, gdy nie dopuszczał się otwartej zdrady. Prócz Radziwiłła Sienkiewicz piętnował podobnie innych wielmożów. Władysław Rej był to człowiek zupełnie scudzoziemczany, a przez to gotów najotwarciej zdradzić ojczyznę. Pan Bies herbu Kornia, szlachcic polski, ale scudzoziemczały zupełnie, [...] prawie po polsku zapomniał, a przynajmniej mówił jak Niemiec. Duszę miał także scudzoziemczałą.
Dlaczego scudzoziemczenie określano zawsze w Polsce jako zdradę narodową i to zdradę największego możliwego kalibru?
Scudzoziemczenie duszy – stwierdza Magdalena Micińska w swojej monografii zdrady narodowej – najwięcej ważyło na szali przewin, jakich dopuścić się mógł Polak”.
„Wszyscy – pisał B. Kalicki -– smutnej, a jak dziś ze zrozumiałą goryczą zwykliśmy się wyrażać, nieszczęsnej pamięci wichrzyciele, zdrajcy, wszyscy Zebrzydowscy i Opalińscy byli Polakami złymi, bardzo złymi, ale byli Polakami. Natury to na wskroś polskie, choć ujemne, i serca polskie, choć spaczone i krzywe, i w każdym z nich pod piramidą grzechów, a nawet zbrodni można doszukać się iskierki ducha polskiego. Każdy z nich działał w imię miłości własnej, dla niej klęski zadawał krajowi; ale po przejściu szału miał chwile opamiętania, miał chwile, kiedy mu wracało poczucie, że to ojczyzna”.
W tych zaś, którzy scudzoziemczeli „tej iskry Polaka nie było całkiem”. Kto zaś nie miał w sobie „iskry Polaka” ten oddawał Polskę obcym wierząc przy tym głęboko, że czyni słusznie. Zdrada, grzech były tu jakoś nieodwracalne. To zobczała, scudzoziemczała szlachta doprowadziła do rozbioru Polski i ten rozbiór zaakceptowała. Zdrajcy nie poczuwali się wtedy do zdrady. Dla nich był to, w wyniku tego ich zobczenia, akt rozsądku, dziejowej konieczności, postępu itd.
Tak pisał o tym Adam Mickiewicz w „Pielgrzymie Polskim”:
„Kiedy haniebnemu sejmowi Ponińskiego radzono podpisać akt samobójstwa (...) zaklinano obywateli, aby przestali czuć po obywatelsku. Gdzież rozsądek – wołano – chcieć opierać się woli trzech dworów? Gdzie są środki oparcia się? Czy jest czas po temu? czy nie lepiej część poświęcić, aby resztę zachować; ze skołatanego statku Rzeczypospolitej wyrzucić dla ulżenia mu kilka województw... (...) Poczciwi posłowie, szczególnie z głębi prowincyj przybyli, słuchali z podziwieniem nowych dla Polaka rozumowań; nie umieli, nie chcieli nawet wdawać się w rozprawy, zatykali uszy na podobne bluźnierstwa; polskim rozumem, polskim sercem nie mogli pojąć ani uczuć, jak to sejm miałby Rzeczypospolitą rozdzierać, bliźnich swoich, spółobywateli w niewolę sprzedawać. Odpowiedziano im, że sejm posiada la souverainete! Przybiegli na pomoc ludziom rozsądnym dyplomaci, zbrojni w obosieczne słowa aliansów, gwarancyj, traktatów, kartonów, neutralności, i nareszcie słownik nasz wyrazem kordon, nad którym niegdyś tak dumali politycy nasi, jak potem nad interwencją i nieinterwencją. Zgraja głupców i ludzi bezdusznych wstydziła się przyznać, że tych wyrazów nie rozumie, rada była popisać się z nauką szermując nimi. Rejtan po raz ostatni przemówił starym językiem, zaklinając na rany boskie, aby takiej zbrodni nie popełniać. Ludzie rozsądni okrzyknęli Rejtana głupcem i szalonym.”
Historia się powtarza. Powtarzają się haniebne sejmy. Pojawiają się znowu „ludzie rozsądni” oraz „zgraja głupców i ludzi bezdusznych”. Znowu pojawia się w Polsce scudzoziemczenie. Znowu pojawia się: „Brak poczucia łączności z własnym narodem, jego tradycją i przyszłymi losami”. Ponownie ukazuje się „nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć”. Powtarza się zdrada, zdrada największa. Trzeba ją obnażać i bez ogródek nazywać po imieniu.

Do 10 kwietnia 2010 r. wydawało się, że prawie całe polskie elity i znaczna część polskiego społeczeństwa już do końca scudzoziemczali, że większość, a przynajmniej ci, którzy nadają Polsce ton myślą jak ludzie Polsce obcy, jak ludzie, którzy Polski i niczego co polskie nie rozumieją, jak ludzie, którzy wszystko to co polskie zniszczą, bo uznają to za coś całkowicie pozbawionego wartości, za jakiś zabobon, jakieś zło, które trzeba wyeliminować.
I nagle po 10 kwietnia 2010 roku nastąpił wybuch polskości, ludzie zaczęli chodzić po ulicach z polskimi flagami w rękach i nie wstydzili się mówić głośno, również przed kamerami telewizji, że kochają Polskę i są dumni z tego, że są Polakami.
Polacy nie scudzoziemczeli, a przynajmniej wielu Polaków nie scudzoziemczało. Niestety scudzoziemczały w znacznej mierze elity, ci, którzy przez tak wiele ostatnich lat decydowali o losach Polski, ci, którzy mieli w rękach władzę polityczną, gospodarczą, media.

Reakcja „elit”

Oni przestraszyli się tego wybuchu polskości, dali wyraz temu, że są wyalienowani, obcy dla nas, obcy dla Polski.
Zjawisko to zauważył Bronisław Wildstein komentując tekst Ireneusza Krzemińskiego: „Żałoba ta w tekście Krzemińskiego zostaje sprowadzona do zjawiska popkulturowego, identycznego ze zbiorową histerią po śmierci Lady Di. Aż trudno uwierzyć, że intelektualista, znamienity socjolog tak bardzo nie rozumie własnego narodu i tak bardzo nie odróżnia zasadniczo odmiennych zjawisk społecznych” („Rzeczpospolita z dnia 20.04.2010 r.).
Zjawisko to zauważył też Rafał A. Ziemkiewicz, który przytoczył w swoim artykule pt. „Kampania w cieniu pogardy i strachu” wypowiedzi tzw. celebrytów. Przytoczmy za nim choćby kilka z nich.
Izabella Cywińska (reżyser teatralny i filmowy, krytyk filmowy, była minister kultury): „Żałoba narodowa zmienia się w generalną histerię. To (…) sensacja, naśladownictwo, jakiś niezrozumiały dla mnie obowiązek. Media zachowują się moim zdaniem bardzo niedobrze, grają na emocjach”.
Małgorzata Szumowska (reżyser i producent filmowy): „Patrząc na ten cyrk, który nazywamy w Polsce żałobą narodową, mam jednoznaczne uczucia. (…) To, co widzę, to absurdalne zachowanie stadne, zbiorowa histeria”.
Agata Bielik-Robson (profesor, filozof, pracownik Polskiej Akademii Nauk): „Mroczne wyziewy polskiego pseudo-mesjanizmu… Tak jak Jezus udowodnił, że jest Bogiem, umierając na krzyżu, tak Lech Kaczyński udowodnił, że był opatrznościowym ojcem polskiego narodu, umierając w Smoleńsku”.
Bronisław Łagowski (filozof, publicysta): „Cierpiętniczy, niemal nekrofilski polski nacjonalizm”.
Olga Tokarczuk (pisarka, eseistka, autorka scenariuszy, poetka, psycholog): „Czuję się bezradna wobec tych 96 śmierci, ale jeszcze bardziej czuję się bezradna wobec tego, co się dzieje wokół tej katastrofy… Szczerze mówiąc, przeszedł mnie dreszcz przerażenia i do tej chwili mnie nie opuszcza”.
Co ciekawe Rafał A. Ziemkiewicz, przytoczył wszystkie cytaty z jednego tylko portalu Krytykapolityczna.pl i wybrał, co zaskakujące, te bardziej „stonowane”. Zobaczmy jak wyglądały te ostrzejsze.
Olga Tokarczuk: „To, co widzę wokół, obnaża dojmujący brak alternatywnych, świeckich, ludzkich rytuałów zbiorowych, które pozwoliłyby przeżyć wspólną traumę katastrofy w kojącej bliskości innych, w pełnej współodczuwania ludzkiej wspólnocie i nie popadać przy tym w neurotyczny teatr katolickiego nacjonalizmu”.
Manuela Gretkowska (pisarka): „Pod odsłoną żałoby łatwiej dać upust swojemu narcyzmowi: JA jestem ważny, JA składam hołd – o czym często mówią przepytywani w kolejce do pałacu prezydenckiego. (…) Upraszczając: zabory zabrały nam słownictwo, wiara przetrąciła kręgosłup logicznego myślenia. Być może to jeden z powodów, dla których nie potrafimy jak cywilizowane kraje Europy zdobyć się na wspólny wysiłek pragmatycznego udoskonalania państwa. Zamiast szukać wspólnoty myśli, pragniemy wspólnoty serc. Polacy posługują się metaforami, symbolami rozmywającymi sens politycznego dyskursu. A nawet jeśli uda się po polsku sformułować państwowe cele, trzeba z nich rezygnować, gdy są niezgodne z wykładnią Watykanu. (…) Czy obecna jedność narodowa w obliczu tragedii nie jest wynikiem szantażu upiorami przeszłości? (…) Polak pozbawiony przez historię języka, a przez politykę logiki, nie zmienił się od czasów baroku. Jest nadal wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie niby z wiersza Sępa Szarzyńskiego. Rozdwojenie Polaków tworzy napięcie. Wielkim pochlebstwem było hasło reklamujące Polskę wymyślone przez zagranicznych copyrighterów: Twórcze napięcie. W rzeczywistości jest to chorobliwe napięcie między prostolinijnym, religijnym oglądem świata, czystością serca gołąbka i umysłem na jego poziomie, a groteskowym pociągiem do spiskowych teorii. W tym zamęcie łatwiej wyrobić sobie wariackie papiery niż sensowne poglądy. (…) Pogrążeni w wyuczonej depresji szukamy pocieszenia w żałobie, po nas samych. Zmarły prezydent wyciska łzy, nie tylko jako osoba, ale symbol: Czy może być coś smutniejszego od trupa? (…) Przez tydzień żałoby celebrujemy siebie. (…) Polak może skłócić się ze sobą samym, wypowiadać sprzeczne, nielogiczne poglądy, ale nie zachwieje to jego poczuciem tożsamości, a nawet megalomańskiej wyższości. (…) Polaków należy wręcz hamować przed przejawami patriotyzmu, gdy sami się pakujemy w opresję, by go podsycać. Któryś z filozofów powiedział Myśl idzie na Zachód. Szkoda, że nas coraz bardziej opuszcza, zostawiając z pustym mózgiem i sercem pełnym łez”.
Antoni Pawlak (poeta i urzędnik z kręgu „Gazety Wyborczej”): „Nasza polska nienormalność polega na tym, że musimy popadać w przesadę. Pod każdym względem. Jesteśmy wszak narodem szczególnym. Narodem wybranym. Narodem w sposób najbardziej z możliwych doświadczonych przez Los i Historię. Historia naszej w krwi skąpanej ojczyzny jest szczególna, niepowtarzalna, niespotykana, bezprecedensowa, wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. I koniecznie musimy to pokazać całemu światu. Żeby wiedział, zapamiętał, z uwagą i należnym współczuciem obejrzał stygmaty i… Właśnie, i co? Jesteśmy narodem pełnym wielkich kompleksów. Narodem, który uważa, że z tymi kompleksami musi się obnosić po całym świecie. Musimy się pławić we własnych klęskach, nieszczęściach, śmierciach. To silniejsze od nas” (aby zrozumieć do końca tę wypowiedź warto znać tytuł artykułu, którego stanowi część: „Pomiędzy wspólnotą i stadem”).
Stefan Chwin (pisarz, eseista, historyk literatury, profesor na Uniwersytecie Gdańskim): „Ja nie umiem z taką łatwością, jak wiele osób w Polsce posługiwać się takimi pojęciami jak naród, świadomość narodowa, żałoba narodowa, wspólnota narodowa itd. To są pojęcia wzięte ze schematycznych lekcji języka polskiego poświęconych romantyzmowi. (…)…nie widziałem żadnego ogólnonarodowego uniesienia, tylko uniesienie tych ludzi, których pokazywano w telewizji. Ciągle zapominamy, że naród polski liczy blisko 40 milionów obywateli i mało wiemy o sposobie myślenia większości z nich. Reakcje były podzielone. (…) Jeśli społeczność uświadamia sobie nagłą, przerażającą bliskość śmierci, jej bliskie sąsiedztwo, że może się ona zdarzyć w każdej chwili, to pojawia się oczywiście moment lęku i pragnienia bycia razem. Rozproszone społeczne stado skupia się w odruchu przerażenia. Przepełnione lękiem jednostki szukają ratunku w cieple tłumu.
Sebastian Duda (filozof, teolog, publicysta): „Co może z mesjanistycznym przekazem zrobić chrześcijanin, który nie chce popadać w quasi-heretyckie pięknosłowia…? Moim zdaniem powinien przede wszystkim pamiętać o stałej perwersji wszelkich świeckich mesjanizmów. A jest nią ukazywanie bezgrzeszności i niewinności tam, gdzie jej nie ma. Dlatego traktujący poważnie swą wiarę chrześcijanie mają obowiązek zastanawiania się nad zdaniami typu: ich śmierć nie może pójść na marne, które w dniach po katastrofie prezydenckiego samolotu powtarzano jak mantrę. (…) Co może tedy powiedzieć chrześcijanin o śmierci nagłej, która w szczególny sposób poruszyła narodową zbiorowość, by nie popaść od razu w taką mesjanistyczną perwersję? (…) Śmierć dla grzechu i pojednanie. Jedno i drugie możliwe jest do spełnienia już tu - na ziemi: przez wyznanie win własnych i nieustanne próby otwierania się na innych. Tylko wtedy, wedle Apostoła, śmierć zyskać może tak pożądany przez cierpiętniczych mesjanistów wszelkiej maści transcendentny wymiar. Słowa Pawła, gdyby potraktować je naprawdę serio, mogłyby stanowić antidotum na mesjanistyczne polskie perwersje. (…) Od lat marzy mi się w moim kraju sprzężenie chrześcijańskiej postsekularnej teologii z nową, lewicową myślą. Póki co jednak coraz bardziej okopujemy się na swoich szańcach. Czy słusznie? Przyszła mi właśnie do głowy szaleńcza myśl, że narodowa żałoba po katastrofie prezydenckiego samolotu mogłaby stać się dla nowych lewicowców wydarzeniem w takim sensie, w jakim o wydarzeniach pisał w swej książce o św. Pawle Alain Badiou. By tak się jednak stało, uznać by trzeba, iż mesjanizm wciąż jest trwałym, choć zwykle podskórnym nurtem polskiego życia zbiorowego. Że nic tak naprawdę nie dają gniewliwe nad nim lamentacje. Że proste odwrócenie się od niego plecami jest wyrazem niedojrzałości. Jedyne, co można w takiej sytuacji sensownego zrobić, to próbować polski mesjanizm kształtować, by wyzbył on się swoich stałych perwersji: wiecznej wiktymizacji, poczucia bezgrzeszności i niewinności, zamknięcia na pojednanie z innymi w imię kompensacji za realne czy wyimaginowane krzywdy. Właśnie tych perwersji, bo nie wierzę, by mesjanizm polski przyczyniał się do wstrzymywania modernizacji mego kraju”.
Prof. Agata Bielik-Robson : „Już kilka razy w swojej karierze publicystycznej, przy różnych okazjach, namawiałam Polaków, by poddali się zbiorowej psychoanalizie, nigdy jednak postulat ten nie wydał mi się równie naglący, co dziś. Oczywiście, nie sposób położyć całego narodu na kozetce, a zwłaszcza tej jego najbardziej rozwierzganej części, która w tej chwili dostała zastrzyk wielkiej energii. A jest to energia wyjątkowo zła i toksyczna. Zły wiatr dmący w czarne żagle; jak mawiał Kafka, wiejący z lodowatych rejonów śmierci. (…) Mówiłam, że jesteśmy w samym środku makabrycznego karnawału w stylu Rene Girarda i że wyzwolony przezeń rodzaj złej społecznej energii nie znajdzie ujścia dopóty, dopóki nie polecą głowy ofiarnych kozłów: tych, którzy Lecha Kaczyńskiego krytykowali za czasów jego nieudolnej prezydentury i których teraz girardowska czarna magia wyasygnuje na odpowiedzialnych za całą katastrofę”.

Ktoś powie: „osoby cytowane to tylko druga liga”. Tak to prawda, ale właśnie dlatego mogą one być szczere i wyrażać prawdziwe poglądy, te poglądy, które „pierwsza liga” lewicowych i liberalnych polskojęzycznych elit nie za bardzo już chce ujawniać.
Co wynika z tych poglądów?

Strach przed patriotyzmem

Rafał A. Ziemkiewicz w swoim materiale przytacza też opinię prof. Pawła Śpiewaka, które te wypowiedzi celebrytów podsumował w artykule pod tytułem, który stanowił istotę tego podsumowania, mianowicie pod tytułem „Elity patrzą z wyższością na żałobę Polaków”.
Pisze również: „Ale istotą spojrzenia elit na żałobę było nie tylko stwierdzone przez niego poczucie wyższości i pogarda dla cyrku i histerii. Bardziej jeszcze eksponowany był ton – obecny w cytowanej już wypowiedzi Olgi Tokarczuk – przerażenia. Boję się takiej żałoby. Boję się rozszlochanego narodu nad trumnami, oszalałych haseł "Polska Chrystusem Narodów" i ludzi w bejsbolówkach owiniętych biało-czerwoną flagą (Małgorzata Szumowska), Zaczyna się polowanie na nie dość dobrych patriotów (Michał Bilewicz). Od początku lat 90. nie czytałem tak wielu wyznań panicznego strachu przed Polakami, ale nawet wtedy nikt nie pozwolił sobie wypowiedzieć tak, jak uczynił to przed kamerą TVN 24 Grzegorz Miecugow: Żałoba może obudzić demona polskiego patriotyzmu. Zacznie się walka na patriotyzmy, na to, kto jest lepszym Polakiem.
Zatrzymajmy się na chwilę nad tą wypowiedzią. Jak można, nawet wskutek lapsusu, mówić o cnocie patriotyzmu jako o demonie? Nawet Adam Michnik w najbardziej rozhisteryzowanych tekstach z początków III RP, w których wieszczył w Polsce jakobinizm, wieszanie na latarniach i faszystowską dyktaturę, nie posunął się dalej niż do demonów nacjonalizmu. Ale słowa opiniotwórczego prezentera TVN 24 nie były pomyłką czy przejęzyczeniem, skoro najwyraźniej za rzecz groźną uważa on walkę na patriotyzmy. (…) Albo, spytajmy wprost – do jakiego stopnia trzeba się czuć wyobcowanym z polskości i jak bardzo jej nienawidzić, aby czuć strach na widok, że Polacy odbudowują jakiekolwiek poczucie wspólnoty, nawet w tak godny sposób jak żałoba, wspólna modlitwa i zapalanie zniczy?”.
Polskie elity boją się polskiego patriotyzmu, boją się Polaków jako Polaków. A może to nie są polskie elity? Dlaczego więc są elitami w Polsce? Jak do tego doszło?
W okresie od 10 kwietnia 2010 roku, przez kolejne tygodnie, trwała nie tylko wielka manifestacja polskości, ale również manifestacja antypolonizmu. Ta pierwsza była dziełem polskiego społeczeństwa, ta druga była przede wszystkim dziełem „elit” i to tych najbardziej wpływowych.
Czy Polacy to zauważyli?
Dobrze by było żeby to sobie zapamiętali.

Pogarda elit dla narodu i społeczeństwa

Powróćmy do pytania postawionego przez Rafała A. Ziemkiewicza: „do jakiego stopnia trzeba się czuć wyobcowanym z polskości i jak bardzo jej nienawidzić, aby czuć strach na widok, że Polacy odbudowują jakiekolwiek poczucie wspólnoty, nawet w tak godny sposób jak żałoba, wspólna modlitwa i zapalanie zniczy?”.
I w kontekście tego pytania zadajmy inne pytania: dlaczego Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej był atakowany przez lata w tak brutalny sposób?; dlaczego tak znaczna część elit wyrażała mu tak wielkie lekceważenie i pogardę?; czy oni nie zdawali sobie sprawy z tego, że reprezentuje on i uosabia Państwo Polskie i w znacznej mierze, choć symbolicznie, polskość?
Zacznijmy od odpowiedzi na to ostatnie pytanie.
Doskonale sobie zdawali z tego sprawę.
Co z tego wynika?
Co wynika z cytowanych wyżej wypowiedzi?
Ich lekceważenie i pogarda dla Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej to było świadome i z premedytacją wyrażanie lekceważenia i pogardy dla Polski, dla polskiego narodu, dla polskiego społeczeństwa – po prostu dla tych, których oni – liberalni i lewicowi „bogowie” uznają za motłoch.
Ponad 90% obywateli polskich było dumnych z tego jak Polacy zachowywali się w dniach 10-18 kwietnia 2010 r. Elity były tym tylko zniesmaczone, były przerażone tą, jak sami mówili, „histerią”.
Zagubieni, scudzoziemczali, biedni „intelektualiści”. Zagubione, scudzoziemczałe, biedne „autorytety” moralne.
Czego wy w Polsce jeszcze szukacie?

Czy Polską rządzą oligarchowie?

Kastę takich ludzi już Arystoteles nazywał oligarchią. Z „Wikipedii” dowiadujemy się, że „oligarchia to rządy podobne do dyktatorskich, które cechują się przywłaszczeniem suwerennej roli w państwie przez małą grupę np. wyodrębnioną ze starszyzny rodowej lub elit majątkowych”.
Jest to charakterystyka oligarchii właściwa dla starożytności. Dziś mówi się, że oligarchia to rządy tych, którzy arystokracją nie są, którzy są przeciwieństwem arystokracji rozumianej jako „prawdziwe elity”. Oligarchom brakuje szlachetności. Cechuje ich zbiorowy egoizm, brak im jakichkolwiek związków ze społeczeństwem, brak jakiegokolwiek mandatu uprawniającego ich do wypowiadania się na tematy publiczne i podejmowania decyzji odnoszących się do losów państwa i społeczeństwa.
W Polsce jak ognia unika się publicznego wypowiadania słów „oligarchia”, „oligarchowie” w odniesieniu do naszej politycznej, gospodarczej i kulturowej rzeczywistości. Słowa te jednak znamy, ale jako określenia odnoszące się do rzeczywistości rosyjskiej. To tylko tam, jak sugerują media, ma być oligarchia i oligarchowie.
Polscy, czy raczej polskojęzyczni, oligarchowie odkryli przyłbicę. Powinniśmy to zanotować skrzętnie w naszej zbiorowej pamięci i wyciągnąć z tego daleko idące wnioski. Oligarchowie to wrzód lub, jak kto woli rak w polskim organizmie.
Potrzebujemy uzdrowienia. Potrzeba nam polskich elit.

Czy „dobry Polak” to „zły europejczyk”?

Powróćmy jeszcze raz do cytowanego powyżej kilkakrotnie materiału Rafała A. Ziemkiewicza.
Pisze on: „Idę jednak o zakład, że w słowach o demonie polskiego patriotyzmu czy potępieniu samego określenia dobry Polak wierni widzowie tej stacji (chodzi o TVN – dop. S. K.) nie zauważyli niczego dziwnego. W ich sposobie myślenia, kształtowanym od wielu lat przez autorytety michnikowszczyzny, bycie dobrym Polakiem jest bowiem równoznaczne z byciem złym Europejczykiem, i w ogóle złym człowiekiem.
Czymś złym z natury jest więc dla nich i polskość jako taka – i uważają to za oczywiste. Przyczyny tych antypolskich fobii tutejszego establishmentu, zwłaszcza intelektualnego, mechanizm uprzedzeń, i w ogóle zjawisko, które pozwalam sobie ujmować jako wyparcie elity narodu przez elitę przeciw narodowi to temat na osobne dociekania (…) Na potrzeby tego tekstu ograniczmy się do konstatacji, iż dni narodowej żałoby sprzyjały szczególnie silnemu artykułowaniu pogardy establishmentu do prostych Polaków, ich obrzędowości, wiary, sposobu myślenia etc. (…) Poczucia bezpieczeństwa, jakie miał establishment w ostatnich latach, nie odbudują nawet sondaże dające Komorowskiemu bezpieczną przewagę – establishment ma bowiem świadomość, że tak mu nienawistny prosty Polak ukrywa swe przekonania i odmawia ankieterom odpowiedzi na pytania czy dla świętego spokoju deklaruje poparcie dla kandydata przedstawionego przez media jako słuszny – by przy urnie skreślić go, mszcząc się w ten sposób na wszystkich salonowych mędrkach z telewizji. (…) Cała nienawiść, jaką od dwóch lat sączyła Platforma oraz sprzyjające jej media do polskiego życia publicznego w przekonaniu, że w ten sposób ostatecznie zniszczy i zdelegitymizuje opozycję, w tej sytuacji może nagle uderzyć w niego rykoszetem”.
To prawda, że z naszą kulturą i tradycją, naszymi wartościami nie pasujemy nie tylko do „naszych” elit, ale również do takiej pogańskiej, liberalnej i lewicowej Europy jaką uosabia Unia Europejska.
Wydarzenia 10-18 kwietnia 2010 roku powinny nam wszystkim w Polsce uświadomić, że nie można w nieskończoność prowadzić polityki strusia chowającego głowę w piasek i osobnika, który wciąż daje diabłu świeczkę a Panu Bogu ogarek.

„Polacy odważcie się być sobą”

Polacy odważyli się być sobą w dniach 10-18 kwietnia 2010 roku i zobaczyli, że to jest piękne, że to jest coś co powoduje, iż ich życie nabiera nowego wspaniałego wymiaru, zaczyna być życiem autentycznym, polskim. Polacy odnaleźli w tych dniach swoją tożsamość i, przede wszystkim, odkryli swoją, polską siłę.
To może zaprocentować po stokroć, zmienić historię.
Tego nie można zmarnować.
Trzeba zatem wspólnie się zastanowić nad tym, jak się zachować, co teraz zrobić, by Polska wreszcie stała się Polską.
Dysponujemy wielka siłą i możemy, naprawdę możemy, zmienić teraz Polskę.

Jak przebiegała ta erupcja „polskiego ognia”?

W dniu 10 kwietnia 2010 roku około godziny 9.30 powracałem do domu autobusem z Mszy św. na Starym Mieście w Warszawie i przejeżdżałem obok Pałacu Prezydenckiego. Stało wtedy pod nim dosłownie kilka osób i była już obecna jedna ekipa telewizyjna. Kilka godzin później ponownie znalazłem się w tym miejscu. Dojechałem autobusem do rogu ulicy Nowy Świat i ulicy Świętokrzyskiej, a potem przedzierałem się około kilometra przez gęstniejący wciąż tłum idąc środkiem wyłączonego z ruchu samochodów Krakowskiego Przedmieścia.
A potem zaroiło się na ulicach Warszawy od polskich flag. Były na domach. Nieśli je w rękach ludzie. Były dosłownie wszędzie.
Co zdarzyło się później wszyscy wiemy. Reakcja Polaków zaskoczyła media i polityków, zaskoczyła (i wzruszyła) cały świat, zaskoczyła samych Polaków. Atmosfera, która się wytworzyła w Warszawie miała w sobie coś tak przejmującego, że pod Pałac Prezydencki w Warszawie zaczęli przyjeżdżać nawet cudzoziemcy przemierzając specjalnie w tym celu tysiące kilometrów.
W telewizji przeprowadzono np., podczas ulicznego wywiadu, rozmowę z Francuzem, który dotąd niewiele wiedział o Polsce, a przyjechał do niej, bo chciał „być w tym miejscu”, chciał „przeżywać razem z Polakami”. Mój średni syn Michał ma kolegów harcerzy, którzy pełnili w tych dniach służbę pod Pałacem Prezydenckim. Opowiadali mu oni, że przyjmowali od ludzi dziesiątki kartek (które umieszczali obok kwiatów i zniczy) z tym samym prawie napisem: „Panie Prezydencie, plułem na Pana. Przepraszam”.
Pojawia się tu bardzo ważna, również dla przyszłości Polski, kwestia, którą można ująć w następujących pytaniach: gdzie zaczęło się rodzić to zjawisko?; kto je spowodował?; ilu ludzi brało udział w tych wydarzeniach?

„Dzisiaj jestem dumny z tego, że jestem Polakiem”

Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się być prosta. Coś wybuchło w ludzkich sercach, zapalił się tam jakiś ogień, łzy same pojawiły się w oczach i ludzie skłaniani niepohamowanym impulsem wyszli z domów i zaczęli dążyć w kierunku Pałacu Prezydenckiego. Już po drodze zrodziła się refleksja. Wiele kartek umieszczanych wśród kwiatów było wydartych z notatników i kalendarzy i zapisanych na kolanie długopisem. Ta refleksja narastała i pogłębiała się. Widać to było w ulicznych, telewizyjnych wywiadach (zanotowałem niektóre wypowiedzi): „Bo kocham Polskę”, „Przyszedłem tu z miłości dla Polski”; „Przyszłam tu dla Polski”; „Zdaję sobie teraz sprawę z tego, że jestem Polakiem i jest to dla mnie zaszczytem”; „Za granicą wstydziłem się mówić po polsku, wstydziłem się Polski, dzisiaj jestem dumny z tego, że jestem Polakiem”; „Patriotyzm to miłość do Polski” (dziesięcioletni chłopiec); „Kochać swój kraj to naprawdę dobrze świadczy o człowieku”; „Jestem dumna z tego, że jestem Polką”; „Stoję w tej kolejce do Pałacu Prezydenckiego dla przyszłych pokoleń”; „Prawdziwy naród się obudził”; „Ludzie wstali z kolan”; „Przejrzałam na oczy”; „Polska jest wspaniała”; „Polska może być jeszcze taka jaką sobie wymarzyliśmy – niepodległa, sprawiedliwa…”; „Przepraszam za to, że milczałem”; „Pokazujemy, że ludzie myślą inaczej”; „To były piękne dni”; „Wierzymy w Polskę”; „To jest powiew wolności”; „Przestańcie kłamać”; „A mówili, że jesteśmy durnie”.

Reakcja łańcuchowa?

Drugie pytanie, bardzo ważne pytanie – kto spowodował, że ludzie tak masowo zareagowali? – jest już trudniejsze. Możemy udzielić na nie dwóch równoległych odpowiedzi.
Po pierwsze, to mogło być tak, że wszystko spowodowało pierwsze kilkaset czy kilka tysięcy osób.
Ich postawa, ich sposób zachowania (ukazane przez media, dla których było to bardzo „medialne”, bardzo atrakcyjne tak, że nie potrafiły już wbrew reprezentowanej przez siebie ideologii oprzeć się temu i wyciszyć to zjawisko medialnie), zaczęły pobudzać kolejne osoby i rozpoczęła się swoista reakcja łańcuchowa, której jednym z elementów (choć na pewno nie najważniejszym) były media.
Im więcej osób zmierzało pod Pałac Prezydencki, im więcej ludzi stało pod nim, tym bardziej zwracały na to uwagę media. Im bardziej zwracały na to uwagę media, tym bardziej zwracali na to uwagę ich odbiorcy. Im bardziej zwracali na to uwagę ci ludzie, tym więcej ludzi zmierzało pod Pałac Prezydencki.

Odruch narodu?

Po drugie, mogło być tak, że Polacy zareagowali i zadziałali odruchowo po polsku jak jeden organizm i na taką reakcję i takie działanie nie mieli wpływu ci, którzy pierwsi znaleźli się pod Pałacem Prezydenckim i nie miały żadnego wpływu media.

A może jedno i drugie?

Wydaje się, że jednak obie odpowiedzi są jakoś prawdziwe. Na sytuację zareagowało „po polsku” prawie 100% polskich obywateli. Były to jednak trzy typy reakcji.
Jedni zareagowali najmocniej i czynnie: od razu wyszli na ulicę i zamanifestowali swoją postawę.
Pewna grupa pozostałaby, być może, w domach, gdyby nie reakcja tych pierwszych, która ich zdopingowała, zwielokrotniła i pogłębiła ich doznania, co spowodowało, że również, tylko z pewnym opóźnieniem, wyszli na ulicę i zamanifestowali swoją postawę.
Ostatnia grupa pozostała w domach, nie odeszła od swoich codziennych zajęć, ale jej nastrój, czucie i myślenie było tak mocne i wyraźne, że nie pozostało bez echa.
Istnienie tej ostatniej grupy, grupy osób jednak biernych, Polaków, którzy choć myślą i czują po polsku, nie przekładają tego na jakikolwiek czyn (oprócz może wywieszenia polskiej flagi) nie budzi większego niepokoju tych, którzy chcieliby, by Polska i polskość zostały wymazane z naszej zbiorowej (i indywidualnej) pamięci.
Nikt jednak tak naprawdę nie wie jak ta grupa ostatecznie się zachowa. Czy zawsze będzie bierna? A może w pewnym monecie, w pewnych okolicznościach, wyjdzie na ulicę i najbardziej wybuchnie (taka jest bowiem zasada, że gdy cieśninie się zwiększa i nie posiada swojego ujścia, następuje w pewnym momencie wybuch; im później on nastąpi tym będzie silniejszy i większy).

Nasza siła

Media przed uroczystościami żałobnymi w sobotę 17 kwietnia 2010 roku podały, że pojawi się na nich ponad milion osób. Przed pogrzebem zapowiadały, że w Krakowie będzie ponad pół miliona (niektóre media mówiły nawet o milionie).
Jestem głęboko przekonany, że była to bardzo przemyślana manipulacja. Potem przecież powiedzieli, ogłosiły to media polskie i światowe, że na uroczystości pogrzebowe i na pogrzeb przyszło o wiele mniej Polaków niż się spodziewano. Sam stojąc w południe w sobotę 17 kwietnia 2010 roku w Ogrodzie Saskim złapałem się na myśli: „dlaczego jest tu tak mało ludzi?”.
Skąd wiedzieli, że przyjdzie ponad milion ludzi? Nie mogli tego wiedzieć. Wiedzieli natomiast jakie będą skutki, gdy po takiej zapowiedzi przyjdzie „tylko” sto tysięcy ludzi.
Gdyby bowiem powiedzieli „przyjdzie 10 tysięcy ludzi” albo „przyjdzie 50 tysięcy ludzi”, musieliby potem powiedzieć: „przyszło kilkakrotne więcej ludzi niż się spodziewano”.
Czy to jest, w istocie, takie ważne czy przyszło 100 tysięcy czy milion ludzi? Gdyby przyszło ponad milion ludzi efekt psychologiczny i medialny byłby z pewnością większy. Czy jednak taki efekt był tu naprawdę ważny? Ilu jest Polaków? Jak liczny dziś jest polski naród?
Na te pytanie bardzo trudno jest odpowiedzieć. Na ulice wyszło w sumie, we wszystkie te dni, kilkaset tysięcy, może milion ludzi. To byli jednak tylko ci najbardziej gorący, najbardziej zaangażowani, najbardziej zdeterminowani. Z pewnością wiemy dziś jedno, coś bardzo ważnego i budującego, dającego nadzieję:

Możemy obudzić Polskę

Wydarzenia 10-18 kwietnia 2010 roku pokazały, że wystarczy kilkaset a może tylko kilkadziesiąt tysięcy ludzi, by dokonać wielkich zmian, by sparaliżować tych, którzy chcą wymazać Polskę z naszej świadomości, którzy działają na szkodę naszej Ojczyzny, by obudzić Polskę, by zmienić historię. Musimy to dobrze zapamiętać.
Musimy to wykorzystać w najbliższej i w dalszej przyszłości i obudzić Polskę w pełni i do końca tak żeby była naprawdę żywa i sama decydowała o swoich teraźniejszych losach, kształcie, przyszłości.

Stanisław Krajski
kwiecień - maj 2010